Felieton Witolda Gadowskiego ukazał się w 7/2018 numerze tygodnika „Sieci”.
Jako młody chłopiec z namiętnością czytałem książeczki z serii „Tygrysa” poświęcone „walce z reakcyjnym podziemiem”. Czytałem je w sposób szczególny. Tam, gdzie autor – politruk – sugerował mi szacunek i aprobatę dla postaw renegatów z AL oraz innych odłamów komunistycznej agentury, ja zapamiętywałem te postaci jako zdrajców.
A w tych ustępach, gdzie politruk sugerował mi odrazę wobec „leśnych band”, układałem tych bohaterów na poczesnych miejscach swojej świadomości.
Najpierw instynktownie, potem już coraz bardziej świadomie pojmowałem, że żyję w podstawionej rzeczywistości i – myśląc językiem Milana Kundery – życie jest gdzie indziej.
Nasze ówczesne życie było szare, biegło obok sklepów z dziadostwem, kartek na mięso, wódkę, czy cukier. Było to jednak życie pełne wyobraźni i kolorowe dzięki… wyobraźni właśnie, którą uzupełnialiśmy ten podstawiony przez komunę świat. Nie znosiłem komuny z kilku powodów. Po pierwsze, była szara i nudna jak garnitury genseków. Po drugie, ukrywało się za nią kłamstwo, a największe kariery robiły w niej najnędzniejsze kreatury. Już jako dzieci nauczyliśmy się rozróżniać niebezpieczną fasadę od rzeczywistości. Kiedy nastała III RP, byłem już na tyle dorosły, aby swobodnie zaglądać pod podszewkę oficjalności.
Teraz jednak, kiedy nawet ze strony ludzi, których uważałem za szczerych niepodległościowców, słyszę, że wobec tzw. kwestii izraelskiej należy zachować umiar i wsłuchać się pilnie w to, czego oni od nas żądają, to krew się we mnie burzy. Albo bowiem istnieje prawda na temat III Rzeszy i jej okupacji Polski, albo każdy chłystek może sobie dziś tworzyć historyjki, jakie tylko wyrachowanie mu podyktuje. Taki Gross pisze, co mu się żywnie podoba, a ponieważ aportuje na zlecenie tych, którzy mają dolary, to tu, nad Wisłą, uchodzi za jakąś niesamowitą postać. Zamiast dostrzegać szmondaka, który uczyni najpodlejszą rzecz, aby tylko zasłużyć na oklaski „państwa”, tu odbywają się nad nim sążniste dyskusje.
W czasach kiedy czytałem „Tygrysy”, wyobrażałem sobie, że gdy kiedyś spotkam autora tych propagandówek, to zasadzę mu takiego kopa, iż poturla się po schodach. Teraz podobnie potraktowałbym tego – za przeproszeniem – Grossa, ale coś mi mówi, że on właśnie tak by chciał, to uszlachciłoby go w jego własnych oczach. Myślę zatem, że obojętność jest dla niego największym cierpieniem. Przychodzi bowiem w momencie, gdy Gross oczekuje poklasku albo agresywnego jazgotu sprzeciwu. A obojętność niezauważenie pozostawia go sam na sam z sobą. I, dalibóg, nie zazdroszczę mu tej sytuacji.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/382067-sposob-na-szmondaka-obojetnosc-jest-dla-niego-najwiekszym-cierpieniem
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.