Piotr Skwieciński przyłapał na gorącym uczynku pewien ważny proces. Polska się zmienia. Społeczeństwo wychodzi z biedy, przekształca się między innymi dzięki programowi 500+. To zjawisko jeszcze się nie skończyło, prawdopodobnie znajduje się na wczesnym etapie. Nawet teraz można jednak zauważyć, że ci, którzy dotąd czuli się odrzuceni poza nawias społeczeństwa – tak materialnie, jak i symbolicznie – ci nieobecni zasilą nową klasę średnią.
Rośnie nowa Polska, której obliczem jest premier Morawiecki. Polska, która dotąd utożsamiała się z Antonim Macierewiczem i Radiem Maryja, szuka czegoś nowego. Piotr Skwieciński stwierdził, że rozbudziły się w Polakach nowe aspiracje. Premier Kaczyński umiał przewidzieć te przeobrażenia.
Stanowisko premiera dla Mateusza Morawieckiego nie oznacza więc zwykłego taktycznego przesunięcia. Niektórzy chcą widzieć w tym manewr, który ma na celu przywrócenie porządku w szeregach Prawa i Sprawiedliwości, „pokazanie, kto naprawdę rządzi”. Takie poglądy powtarzają często prawicowi publicyści, których w innych dziedzinach stać na porządne analizy – gdy jednak sprawa dotyczy premiera Kaczyńskiego, lubią bawić się w „psychologów”, którzy dobrze poznali mentalność przywódcy PiS, powtarzając zazwyczaj w koło zwykłe podłości. Są więc siłą rzeczy skazani na błędny rysunek obecnej sytuacji, mający niewiele wspólnego z rzeczywistością. Rzeczywistość polska jest im niedostępna.
W Polsce współistnieją, podobnie w całej Europie, wyjąwszy drobne różnice, dwie prawice. Jedna jest skupiona na ekonomii, ze skłonnościami technokratycznymi, ma nowoczesny wizerunek; druga jest bardziej tradycyjna, oś jej myśli stanowi naród i jego los w historii, ekonomia nie zajmuje tu miejsca wyróżnionego, jest podporządkowana polityce. Pierwszą uosabia Morawiecki, drugą – Jarosław Kaczyński.
Ta pierwsza jest skuteczna, Polska może wyciągnąć z niej wiele korzyści, lecz pod warunkiem, że kieruje nią ta druga. Bo ta pierwsza przedkłada doraźną perspektywę wskaźników gospodarczych nad dalekosiężną wizję polityczną. Jest czasem zbyt pewna siebie, zapominając, że polityka to rzeczywistość nieobliczalna. Ta pierwsza nigdy nie występowała u nas w barwach narodowych – modernizacja zawsze oznaczała, że polska tożsamość ma iść na przemiał. O nowoczesnej Polsce mówiła dotychczas wyłącznie lewica; Jan Sowa chwalił zaborców za to, że uczyli rozsądku Polaków, Andrzej Leder wmówił nam, że nowoczesna Polska narodziła się dzięki totalitaryzmom, niszczącym wszystko, co tradycyjne, a szczególnie dzięki Holokaustowi, który stanowił właściwie początek polskiej klasy średniej, budującej swój majątek na majątku pożydowskim. Wtórowali Krońskiemu, filozofowi stalinizmu, który nie mógł się doczekać, aż sowieckie kolby nauczą nas myśleć racjonalnie. Teraz modernizacja została wciągnięta w szerszy, polski projekt, którego gwarantem jest premier Jarosław Kaczyński.
Premier Kaczyński nie był nigdy technokratą. Nie zaliczał się do „neoliberałów”, dla których prawica oznacza wolną gospodarkę. Aby gospodarka służyła narodowi, potrzeba niekiedy woli politycznej, aby powstrzymać jej nadużycia, aby przywołać ją do porządku. Nie tylko wtedy, gdy krzywdzi słabszych, również wtedy, gdy rozpętany rynek oznacza wtargnięcie zagranicznych korporacji. Premier Kaczyński to spadkobierca – jeden z ostatnich – zaangażowanej polskiej inteligencji, gotowej poświęcić wszystko dla ojczyzny, tak jak on poświęcił swoje życie prywatne (pojęcie służby jest współczesnym do tego stopnia obce, że wyśmiewa się dzisiaj tę ofiarę). To typ człowieka, który narodził się pod koniec XIX wieku, to ludzie tego gatunku wywalczyli niepodległość, z gruzów Wielkiej Wojny wyrwali państwo, broniąc go potem przed bolszewikami. To ludzie tego pokroju stanowili o naszej sile, z przepaści dziejowej, jaką były zabory, wyciągnęli nasze życie historyczne. Jak cenny był to rodzaj człowieka, niech świadczy, że Niemcy i Rosjanie skupili się na tym, aby go unicestwić. Pod czerwoną okupacją, aż do 1989, dokładano wszelkich starań, aby ta inteligencja nie odżyła. I w III RP ta robota szła dalej, robota wykorzeniania i obrzydzania Polski, przy jednoczesnym dławieniu wszystkiego, co chciało nawiązać do inteligenckiej, patriotycznej tradycji.
Inteligencji, o której mówię, właściwe jest szerokie spojrzenie. Obejmuje ono nie tylko bieżące problemy gospodarcze, idzie na przełaj tych zagadnień i widzi naród w jego historycznym losie. Dobrobyt to warunek silnego państwa. To państwo czeka jednak zagłada, jeżeli nie utrzyma swoich obywateli w kręgu wartości, w którym naród stanowi dobro niepodważalne, przepadnie, jeżeli pozwoli następnym pokoleniom na poczucie, że bez narodu można się obyć. Nasze przywiązanie do państw narodowych z tego wynika, że świat, w którym istnieją narody zdolne o sobie decydować, jest godny i dobry, a świat, którego reguły dyktuje chciwość bankierów i korporacji – odrażający i podły.
Typowe dla tej inteligencji było hasło „rewolucji moralnej”. Dzisiaj gdzieś schowane, przez niektórych wyszydzone, stanowiło tak naprawdę zaczyn nowej polityki, dążącej do przeobrażenia życia polskiego, skarlałego i zniekształconego przez czerwoną okupację. Chodziło o głęboką naprawę państwa, o odbudowę jego godności, wybudzenie Polaków z hipnozy samobiczowania, otrząśniecie się z zauroczenia Zachodem, o położenie kresu dyktaturze „chama i zbira”, jak ujął to profesor Legutko. Chodziło o Polskę, gdzie kapusie nie prawią morałów, a czerwony prymityw nie pozuje na intelektualistę. Chodziło o Wielką Polskę. Potrzeba nam busoli, nie tylko wskaźników ekonomicznych. Zadaniem premiera Kaczyńskiego, jego wielkim wyzwaniem, od którego zależą losy Polaków, jest pilnowanie, aby modernizacja nie straciła polskiego charakteru. Trzeba narzucić jej granice.
Stawką są przyszłe generacje. Dzisiaj świat zachodni dzieli się na zakorzenionych i na nomadów. Pierwsi potrzebują zaczepienia w historii i we wspólnocie narodowej, drudzy uważają naród za przeżytek, za krępujący balast. Jedni nie wyobrażają sobie szczęśliwego życia bez swojej ojczyzny, drudzy czują się szczęśliwi dopiero, gdy o niej zapomną. Zdrowa i rozwijająca się gospodarka jest, bez dwóch zdań, podstawą silnego państwa. Ale państwo, jak pisał kiedyś narodowiec Zygmunt Wasilewski, to pancerz narodu. Wskaźniki ekonomiczne mogą podnosić się do woli, lecz inne zagadnienia, takie jak spoistość społeczeństwa albo zanikanie pamięci historycznej, będą miały większy wpływ na jego przyszłość.
Całość narodowa jest zagrożona, gdy ubytki na rynku pracy łata się imigracją. Niezależnie od ideologii, kto i jak bardzo jest nam bliski, jak bardzo potrzebny, należy pamiętać, że asymiluje się jednostki, a nie całe populacje. Plan, który zakłada ściąganie milionów obcych, który buduje potężną mniejszość we własnym kraju, jest krótkowzroczny. Pogarsza sytuację na rynku pracy, poprzez zaniżanie płac, ale i zaburza substancję narodu. Naszą siłę asymilacyjną podcina nie tylko zbyt wielka liczba imigrantów, lecz również obstawienie ośrodków akademickich przez tych, dla których Polska to ciężar i wstyd. Młodzież z innych krajów uczy się na naszych uniwersytetach nie o wielkości narodu, który ich przyjął, ale o jego wadach i klęskach, nawet nie rzeczywistych, a zdeformowanych w lewicowej soczewce. Nie da się wtopić nowych ludzi w naród, gdy upokarza się on przed wszystkimi. Słabi budzą litość u tych, którzy mają serce, i pogardę u tych, którzy nie mają w sobie delikatności, a większość ludzkości należy do drugiej kategorii. Nie liczmy na to, że pokochają słabych.
Premier Kaczyński oszczędził nam jatki między „populistami” i „elitą”. Sam zawsze do tej elity należał, tej, którą niszczyli Niemcy i Rosjanie, a potem już Polacy z własnej woli. Uchronił nas przed populizmem, na jaki skazane są Włochy, na jaki skazana jest Francja i inne kraje. Tam elity – w całości, tak na lewicy, jak i na prawicy – oderwały się od narodu do tego stopnia, że nie ma na kogo głosować, tylko na nieprzygotowanych do rządzenia błaznów. To położenie tragiczne. Nie znaleźliśmy się w nim i historycy będą musieli przyznać tę zasługę premierowi Kaczyńskiemu, który tworzył przez lata wiarygodną alternatywę dla bloku sił – zakochanych w globalizacji i postkomunistów przemalowanych na obywateli świata – wykańczających Polskę. Flagowy program 500+ nie został rzucony przez jakiegoś estradowca, któremu zachciało się popróbować sił w polityce, ani przez zgraję przekrzykujących się ludzi, których nie łączy nic, prócz dążenia do władzy, ale przez człowieka, który o Polsce myśli od zawsze. Trzeba powiedzieć wprost: w Polsce jest tylko jedna polityka, to polityka Jarosława Kaczyńskiego. Wszystko inne określa się wobec niej, zyskuje swoją tożsamość tylko w odniesieniu do niej. Pojawił się jednak przed nią znak zapytania. Jak wprowadzić naród w nowoczesność tak, aby nie zatracił swojego charakteru. Zagadnienie niezwykle trudne. Dzieje składają się z takich zadań i odpowiedzi na nie rodzą wielkich ludzi.
-
Sieć Przyjaciół. Dołącz do naszej społeczności!
To jedyne miejsce, w którym uzyskasz dostęp do cyfrowej wersji tygodnika wSieci w pakiecie z miesięcznikiem wSieci Historii na wszystkich urządzeniach. Więcej na http://siec.wpolityce.pl/oferta?ut.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/381264-kaczynski-i-morawiecki-czyli-polska-nowoczesnosc
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.