Ponad 20 lat temu, kiedy pracowałem w TVP, przyjechała do nas delegacja którejś z amerykańskich telewizji. Coś tam oferowali, jakąś współpracę czy jakieś możliwości, nie pamiętam już szczegółów. W każdym razie przestrzelili się bardzo, bo ich propozycja i w wymiarze biznesowym, i technicznym pasowałaby do jakiejś telewizyjki w kraju wielokrotnie słabszym i biedniejszym i głupszym niż Polska. A jeżeli do Polski, to nie tej z lat 90 tylko co najmniej dziesięć lat wcześniejszej. Amerykanie zachowali się paternalistycznie, protekcjonalnie, hucpiarsko i niemal neokolonialnie, i nic nie uzyskali. Interesu nie zrobili. A ówczesny dyrektor TAI podsumował sytuację w swoim niepowtarzalnym, knajackim stylu, konkludując:
Panowie, musimy przyzwyczaić się do myśli, że jesteśmy już naprawdę dużymi chłopcami, z jedną z grubszych kaszanek w tej części Europy.
Czyli – żebyśmy pozbyli się kompleksów.
Minęło ponad 20 lat, a wciąż miewamy z tym problem. Tu przeskakujemy do dzisiejszej polityki.
Rządzona przez PiS Polska oczywiście pozostaje i będzie pozostawać niekompatybilna z ideologicznym systemem Unii Europejskiej, w której dominującym czynnikiem są Niemcy. A przepaść wrażliwości w kwestii Holocaustu między naszym krajem a Izraelem i wspólnotą żydowską, podobnie jak różnica interesów w sprawach reprywatyzacyjnych, również dalej istnieją i będą istnieć.
Pomimo to trzeba odnotować, że w nowej umowie koalicyjnej, zawartej między CDU a SPD, o Polsce mówi się dużo i pozytywnie, a temat konfliktu o „zagrożenie praworządności” w Polsce został pominięty. Zaś władze Izraela zareagowały powściągliwie na podpisanie przez prezydenta Dudę nowelizacji ustawy o IPN, i wyraźnie szukają jakiejś formy kompromisu – choć na początku kryzysu wielu wydawało się, że postanowiły spróbować rozjechać nas walcem, nie dając nawet szansy na wycofanie się z twarzą.
Obie te sytuacje są znamienne, znamienny jest też ich zbieg.
Wielu Polaków ma bowiem zakorzenione przekonanie o nieprzezwyciężalnej słabości i małości Polski, która – mówi im intuicja – w wypadku konfliktu z możnymi tego świata skazana jest zawsze na przegraną, ba, na poniżającą klęskę. Powinna więc wszystkich konfliktów unikać, i w ogóle „znać swoje miejsce”.
Tymczasem obie sytuacje, które teraz obserwujemy dowodzą, że to nie tak. „Jesteśmy naprawdę dużymi chłopcami, z jedną z grubszych kaszanek w tej części Europy”. Innymi słowy – nie tylko nam zależy na partnerach. Również partnerom, nawet znacznie potężniejszym niż Polska, zależy na nas.
Jesteśmy najważniejszym partnerem gospodarczym Niemiec, a system wpływów, zbudowany po upadku komunizmu przez Republikę Federalną na wschód od jej granic, jest dla Berlina bardzo podstawowym aktywem. Z Polską, nawet rządzoną przez władzę w Berlinie nielubianą, Niemcy mogą się spierać. Próbować z różną skutecznością skłaniać ją do różnych rozwiązań, próbować je nawet wymuszać. Ale do pewnych granic. Bardzo chciałyby uniknąć uruchomienia rozmaitych dynamik, które w konsekwencji, gdyby zrealizował się najgorszy scenariusz, Polsce przyniosłyby może kataklizm, ale Niemcom wprawdzie nie kataklizm, ale poważny kryzys. Podobnie jest z Izraelem. To nie tylko kolejne polskie rządy od ‘89 roku konsekwentnie inwestowały w budowę dobrych relacji z Jerozolimą. W tym samym czasie Jerozolima inwestowała w dobre relacje z Warszawą. Widać nie tylko Izrael jest potrzebny nam, ale i my jesteśmy po coś potrzebni Izraelowi.
Bo „jesteśmy dużymi chłopcami, z jedną z grubszych kaszanek…”. I kiedy wykazujemy asertywność, kiedy nie dajemy narzucić sobie dyktatu, to oczywiście nie możemy wszystkiego, ale możemy naprawdę sporo. Znacznie więcej, niż wielu sądzi jeszcze dziś, a niemal wszystkim wydawało się kiedyś.
Nie wiem oczywiście, jak ostatecznie zakończy się spór polskiego rządu z Unią ani konflikt Polski z Izraelem i żydowską diasporą. Może mimo obecnych dobrych sygnałów skończy się niedobrze, może na skutek naszych własnych błędów, może wskutek przeszarżowania. Nie piszę tego wszystkiego, by namawiać do popadnięcia w odwrotność dotychczasowych kompleksów. Mania wielkości, przekonanie o własnej mocarstwowości są nie tylko groteskowe, ale przede wszystkim niebezpieczne. Trzeba zdawać sobie sprawę ze swych ograniczeń, wybierać priorytety, być gotowym na kompromisy, ustępować tam, gdzie trzeba. Mierzyć zamiary podług sił, a nie siły na zamiary.
Ale też nie tracić z oczu najważniejszego elementu sytuacji. Tego mianowicie, że naprawdę „jesteśmy dużymi chłopcami…”
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/380834-niemcy-izrael-i-duzi-chlopcy-z-kaszanka-czyli-pogladowa-lekcja-asertywnosci