Przebieg polsko-izraelskiego sporu w sprawie nowelizacji ustawy o IPN dowodzi, że lubimy żyć w świecie baśni. Tylko w baśniach bywa sielankowo (może z wyjątkiem baśni braci Grimm). W realnym życiu tak nie jest. Kwestia pierwsza z brzegu: skoro przez około dwa lata Polska konsultowała się z Izraelem w sprawie treści nowelizowanych zapisów, obie strony zdawały sobie sprawę, że istnieje jakiś problem. Po to się konsultowano, żeby uniknąć kłopotów. Ktoś może powiedzieć, że to skandal, iż suwerenne państwo coś z innym konsultuje w sprawie wewnętrznego prawa. Ale to zupełnie zbędne wzmożenie, bo realna polityka na tym m.in. polega. I żadne takie konsultacje na fundamenty suwerenności nie wpływają. Skoro były konsultacje, trzeba było jeszcze wszystko sprawdzić tuż przed głosowaniem w Sejmie. Choćby z czystej przezorności. Zdaje się, że takiego sprawdzenia nie było. Nie, żeby komuś ulegać w ostatnim momencie, tylko lepiej wiedzieć, czego się spodziewać, niż nie wiedzieć. Bo wtedy można w miarę adekwatnie reagować.
Wykładnia przepisów mogła być dla polskiej strony jasna i oczywista, i nie wiązać się z karaniem indywidualnych osób, w tym cudzoziemców, nawet za używanie nieprawdziwych i obelżywych dla Polaków określeń. Ale nawet bez złej woli ta wykładnia nie musiała być taka sama poza Polską. I choćby dlatego może warto było treść zapisów skonsultować z jakąś renomowaną międzynarodową kancelarią prawniczą czy prawnikami z zagranicy, bo oni na pierwszy rzut oka widzą, do czego się można przyczepić lub co można nadinterpretować. Jeśli spojrzymy na to, jakie są koszty zadymy, którą przyjęcie ustawy wywołało, warto było za takie konsultacje zapłacić, nawet gdyby to była spora suma. I nawet gdyby to nie zapobiegło awanturze, bo przecież zapisy ustawy mogły być tylko pretekstem. Ale mielibyśmy pewność, że rozbroiliśmy jedną minę, że dmuchaliśmy na zimne. I znowu – nie traci się suwerenności tylko dlatego, że w sytuacji potencjalnego konfliktu dmucha się na zimne. Nawet mocarstwa w takich sytuacjach bywają ostrożne, a więc tym bardziej powinna być Polska.
Rozumiem, że swego rodzaju przyspieszenie legislacyjne z nowelizacją ustawy o IPN nastąpiło po bezprzykładnej akcji z „nazistami” w Wodzisławiu Śląskim, która obiegła światowe media. Chciano coś zrobić, żeby tak łatwo i tak bezpodstawnie nie dawało się oskarżać Polaków o nazizm czy inne „zbrodnie” i robić wokół tego międzynarodowej zadymy. To można zrozumieć, choć w tej sprawie herbata już się wylała. Biorąc jednak pod uwagę długotrwałość konsultacji z Izraelem (oraz z USA) i brak kontaktów w ostatnim czasie, trudno zrozumieć, dlaczego finał procesu legislacyjnego nastąpił w przededniu obchodów Międzynarodowego Dnia Pamięci o Ofiarach Holokaustu, ustanowionego przez ONZ i mającego globalny zasięg. Wiadomo przecież, że wtedy światowe media są skupione na Polsce bardziej niż przez cały rok. A już szczególnie skupione są media w Izraelu i Stanach Zjednoczonych. I wtedy znacznie wyższa jest drażliwość w sprawach, które normalnie drażliwe nie bywają. Nie rozumiem, dlaczego tej ustawy nie można było głosować na następnym posiedzeniu Sejmu, kiedy już Polska nie byłaby tak oświetlona i podświetlona. Jasne, znowu pojawi się argument, że suwerenne państwo ma własną agendę i interesy żadnego innego nie powinny na to wpływać. Żyjemy jednak w realnym świecie, a nie w krainie baśni. I państwo polskie uprawia realną politykę, a nie baśniową. Przezorność nie oznacza ograniczania suwerenności.
Pojawiły się liczne głosy, że polskie władze powinny być twarde jak skała, niczego nie łagodzić, nie negocjować i zademonstrować wobec Izraela, kto tu rządzi. Tym bardziej że straty wizerunkowe już są, różne kłamstwa i nadinterpretacje się do naszego kraju przylepiły, skorzystano z okazji, by „dokopać” krnąbrnym Polakom. Co by jednak dała owa twardość i pryncypialność poza zadowoleniem radykałów, zwykle wyjątkowo brawurowych w fotelu, przed ekranem komputera i pod fałszywymi tożsamościami? W dodatku część owych radykałów to mogą przecież być płatni trolle Putina czy agenci wpływu innych państw. Jasne, nie można sobie pozwolić, by nam dmuchano w kaszę przy byle okazji, ale są sprawy możliwe do rozgrywania na twardo i są niemożliwe. A ta jest z kategorii tych niemożliwych. Choćby dlatego, że za Izraelem staną Stany Zjednoczone. Nie warto tracić czasu i terenu na wojenki mające małe szanse powodzenia, lecz działać punktowo. I wcale nie musi to oznaczać wywieszania białej flagi. Masowe poparcie obywateli ma wpływ na asertywność władz, lecz masy nie zajmują się dyplomacją, nie prowadzą zakulisowych gier. Te prowadzą rządzący, używając adekwatnych narzędzi i zwykle po cichu. I tylko rządzący mogą się przeciwstawić wojnom informacyjnym czy wręcz hybrydowym, w których wykorzystuje się napuszczanie jednych narodów na drugie. Nietrudno przecież zauważyć, że największe pożytki z tego, co się obecnie dzieje w relacjach polsko-izraelskich odnoszą Moskwa i Berlin.
Nauka płynąca z polsko-izraelskiego konfliktu jest taka, że w sferze polityki zagranicznej i tzw. pojednań z różnymi narodami od początku III RP żyjemy w świecie fikcji. Nie, żeby takie pojednania nie były potrzebne, ale powinny być traktowane realistycznie, czyli przez pryzmat interesów. Bo ocieplanie czy ochładzanie relacji z różnymi narodami jest ważnym narzędziem uprawiania polityki, a nawet szantażu dla osiągnięcia konkretnych celów. Owszem, nie brzmi to ładnie, ale takie jest życie. Wszyscy ważni gracze są tu skrajnie cyniczni i Polska też taka powinna być. Oddolnie różne pozytywne procesy zachodzą wskutek międzyludzkich kontaktów i władze państw mają na to znikomy wpływ. I to jest znacznie trwalsze niż oficjalne pojednania, które zwykle są „kiczem pojednania” – jak to zgrabnie w 1994 r. określił Klaus Bachmann. Te oficjalne najczęściej są tylko grami interesów.
Na koniec sprawa, która wydaje się oczywista, choć tak nie jest postrzegana. Oto organizacje narodowe zapowiedziały na środę 31 stycznia 2018 r. o godzinie 17.00 wspólną manifestację pod ambasadą Izraela w Warszawie – pod hasłem „Stop antypolonizmowi”. Jest to pomysł skrajnie niemądry, a wręcz prowokatorski. To zaproszenie dla wszystkich tych, łącznie z agentami obcych tajnych służb i będącymi na ich usługach płatnymi prowokatorami, żeby wywołać incydenty, które odnotują najważniejsze światowe media. To zaproszenie do rozpętania nowej kampanii przeciwko Polsce. Z takich pomysłów może się cieszyć wyłącznie Putin i jego tajne służby. Żadne godnościowe wzmożenia nie powinny wyłączać rozumu. Chyba że chodzi o sprowokowanie awantury, która ma kogoś lewarować politycznie jako „prawdziwego obrońcę Polski”. Tyle że tak się nie stanie, a straty dla Polski mogą być niewyobrażalne.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/379046-czy-nowela-ustawy-o-ipn-musiala-byc-glosowana-w-przeddzien-miedzynarodowego-dnia-pamieci-o-ofiarach-holokaustu
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.