Sygnały jakie płyną w ostatnich godzinach ze strony izraelskiej - a więc stonowanie wypowiedzi i podkreślanie konieczności dialogu a także uprzejme przyznanie iż jednak nie Polacy zbudowali obozy niemieckie - sugerują, że apogeum kryzysu już jest za nami. Trudno się dziwić, bo widać, że wszystkie możliwe cele zostały zrealizowane. Premier Benjamin Netanjahu coś tam ugrał na scenie wewnętrznej, przelicytował rywala, odsunął temat oskarżeń korupcyjnych.
Tsunami oskarżeń o polski współudział w Holocauście przeszło już przez media światowe, wylało się szambo najstraszliwszych, bzdurnych oskarżeń. Powieliły to gazety od Jerozolimy po Sydney. Wielki polski wysiłek (zwłaszcza w ostatnich dwóch latach) włożony w dialog polsko-izraelski, w dużej mierze został zniweczony. Odrobienie tego wszystkiego zajmie lata, a może i dekady. Efekt kłamstw Grossa, już sam w sobie straszliwy, został zwielokrotniony atomowo. Zaufanie Polaków do Izraela i okazywana życzliwość - nadwyrężone.
Ale przede wszystkim zobaczyliśmy w całej okazałości swoją słabość, prawdziwy koszt żelaznej kurtyny i zaniechań oraz sprzedajności III RP. Instytucje państwa polskiego w obecnej formie nie były w stanie przeciwstawić się tej akcji na zewnątrz. Pilnujące polskiej racji stanu struktury medialne (to w dzisiejszym świecie dawne rakiety i armaty) są w kraju w mniejszości. Mamy też, niestety, także po wydawałoby się mądrzejszej stronie, niemądrych ludzi (a może cyników liczących na jakąś endecką falę), korzystających z okazji by bez wstydu i zażenowania napisać o Żydach per „parchy”. O takich przeciwnikach marzą nasi wrogowie.
Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy. Jeśli chodzi o znajomość prawdy o polskim losie w czasie II Wojny Światowej i możliwości obrony przed kłamstwami, jesteśmy na dnie. Trzeba to sobie jasno powiedzieć, stanąć w prawdzie i zacząć działać. Co powinien zrobić mądry naród?
Jedni podpowiadają ostry kurs kolizyjny ze stroną izraelską, która otwarcie próbuje ingerować w polski proces legislacyjny. Ale to niemądra rada. Tak się tego nie da wygrać. Tego frontu - w rzeczywistości amerykańsko-izraelskiego - otworzyć w takiej formie nie wolno.
Drudzy liczą na paraliżujący kłamców oświęcimskich efekt nowego prawa. Ono jest potrzebne, ale nie miejmy złudzeń: to tylko jedno z narzędzi, skuteczne wyłącznie w połączeniu z soft-power, zdolnością uzyskiwania wpływu i uznania dla swoich racji przez presję medialną i kulturową. Tego nie mamy.
Jeszcze inni sugerują schowanie się w mysiej dziurze, unikanie tych spraw, pogodzenie się z dominującą narracją. Kłopot w tym, że proces zakłamywania historii postępuje, a jego finałem są gigantyczne roszczenia oparte na kłamliwym schemacie Polaków-sprawców. Czas nie gra tu na naszą korzyść. Co gorsza, nowe pokolenia są coraz bardziej oddalone od prawdy o przebiegu wojny, a coraz mocniej zindoktrynowane bzdurami o „ogólnoeuropejskim nazizmie”, którego doświadczyły wszystkie narody i wszystkie muszą się rozliczyć.
A zatem? Co robić?
Szczera i brutalna odpowiedź składa się z trzech elementów.
Po pierwsze, jak najszybciej - choć bez wrażenia kapitulacji - wyjść z obecnego konfliktu. Zamknąć temat bez względu na poczucie upokorzenia, jakie temu towarzyszy. Od analizy politycznej i dyplomatycznej zależy sposób tej akcji.
Po drugie, przestać opierać się na złudzeniach, że np. młodzi, żądni pieniędzy i sławy, synowie żydowskich pisarzy są nam w stanie szybko pomóc w tej pracy. Odwrotnie - szukanie nadziei w takich magikach to złudzenie. Dziś widzimy jak niewiele budowane tak kontakty i kanały komunikacji są warte, a przecież nie są za darmo. To nie jest droga dla poważnego państwa, a finałem może być, jak się słyszy, kompromitacja liderów Polski. Tak ma marginesie, miliony (sic!) wydane na dziwny meeting, podobno polsko-amerykański planowany na luty na Florydzie, organizowany przez pewną firmę wydawniczą, wydają się być (w mojej opinii) jeszcze jedną odsłoną tej kosztownej bajeczki. Do tej sprawy jeszcze na tych łamach wrócimy.
Po trzecie, trzeba natychmiast usprawnić te narzędzia, którymi państwo nasze dysponuje. Dyplomacje, media, ale przede wszystkim przystąpić do budowy nowej, poważnej instytucji, która zajęłaby się możliwymi działaniami państwa polskiego na zewnątrz. Podkreślam - możliwymi, bo trzeba się uzbroić w cierpliwość.
Jacek Karnowski nazwał to „zewnętrznym IPN”.
Trzeba brać przykład od Niemców, Izraelczyków, Amerykanów, a ostatnio także Rosjan, które to narody rozumieją siłę instytucji. Z etatami, budżetem, pewną stabilnością, kadrami nabierającymi doświadczenia. Jak słusznie podkreśla Jacek Karnowski, nie powinna być to instytucja wyłącznie reaktywna, ale mocno aktywna - próbująca znajdować szczeliny przez które pozytywny (czyli prawdziwy) przekaz o Polsce mógłby być przekazywany. I nie może to być Polska Fundacja Narodowa, która ma inną - zbyt labilną - formułę, a jej cele są ustawione w krótszej perspektywie czasowej.
Umiemy takie rzeczy robić w Polsce. Instytut Pamięci Narodowej skutecznie pokazał Polakom czym był PRL, stworzone przez śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego Muzeum Powstania Warszawskiego wzniosło powstańcze dziedzictwo na nowy poziom. Powinniśmy teraz spróbować na zewnątrz.
Efekty nie przyjdą szybko. Ale nie ma innego wyjścia. Każda droga na skróty, to ułuda.
Musimy się przegrupować, opracować strategię i wziąć do ciężkiej pracy.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/378984-jesli-chodzi-o-prawde-o-polskim-losie-w-czasie-ii-wojny-swiatowej-jestesmy-na-dnie-co-powinien-zrobic-madry-narod