To wyświechtany banał, ale są kwestie, które powinny być wyjęte z codziennej naparzanki partyjno-politycznej. Tak było w przypadku rosyjskiej agresji na Ukrainę (lider opozycji - Jarosław Kaczyński - wsparł rząd Donalda Tuska), tak jest (upraszczając, bo różnie z tym bywa w szczegółach) w sprawach polityki energetycznej, tak też być powinno w sprawach polityki historycznej. A przynajmniej głównych jej priorytetów.
Wydawało się, że ostry sprzeciw Izraela wobec Polski w ostatnich dniach można wykorzystać, by jako opinia publiczna jednoznacznie wyrazić twarde, wspólne stanowisko. Bo że rząd, administracja i instytucje publiczne (na ile sprawnie, o tym za chwilę) bronią swoich decyzji - to jedno. Ale wsparcie opozycji i jej autorytetów byłoby dodatkowym argumentem. Niektóre wpisy, jak ten Tomasza Siemoniaka, sugerowały, że jest na to szansa…
… ale szybko uznano, że to zapewne nieopłacalne. Ruszyła fala absurdalnych ataków, kampanię Izraela wykorzystano, by dołożyć polskiemu rządowi z jeszcze jednej strony. Pojawiły się chwyty poniżej pasa: argumenty zmyślone, precyzyjnie lepione, by wywołały jak największe szkody. Gra się kartą antysemityzmu (choć to chyba najbardziej filosemicki rząd w historii III RP), rzuca najcięższe oskarżenia.
Niestety, jak celnie ujął to jeden z internautów - wielka, stanowczo zbyt wielka część naszej nadwiślańskiej opinii publicznej zawsze wybiera interesy przeciwne.
To naprawdę wielki wstyd, że w tej sprawie nie potrafimy zagrać do jednej bramki. Piszę świadomie o wielkim wstydzie, bo jestem absolutnie przekonany, że lwia część graczy jest świadoma tego, w czym uczestniczy. Wie, że to samobóje do bramki własnego państwa, a nie tylko rządu tej czy innej partii, tego czy innego premiera. A jednak pokusa jest większa niż chłodna refleksja czy propaństwowy instynkt.
Postulat kary za przypisywanie Polsce współudziału w Holokauście to przecież nic innego jak kolejny krok w realizacji scenariusza walki z haniebnymi określeniami „polskie obozy śmierci”. Czy skuteczny? Możemy dyskutować. Czy wystarczająco precyzyjnie napisany? Rozmawiajmy. Ale tych zarzutów nie było, gdy parlament przyjmował ustawę. Pojawiły się, gdy awanturę rozkręcili politycy izraelscy. Niestety, reakcja części elit starego porządku III RP jest oczywista - wygląda to tak, że by dołożyć PiS i Kaczyńskiemu wielu jest w stanie uznać nawet polskie (współ)sprawstwo za Holokaust.
Efekt jest tego harcowania jest taki, że prawda historyczna - oczywista dla nas nad Wisłą, gdzie strych każdego domu i wspomnienia każdego dziadka są tego świadectwem - jest w odwrocie. Oczywiste prawdy są zjadane przez ambicje polityków w Izraelu i Polsce, znać dają o sobie wieloletnie zaniedbania - także polskiego państwa -, czego efektem jest taka, a nie inna świadomość Zachodu w kwestiach II wojny światowej. Obóz polityczny, który kieruje dziś Polską w proponowanym projekcie ustawy wykorzystał zresztą prawo, jakie obowiązuje w samym Izraelu. Uczymy się od najlepszych, o co od lat bezskutecznie apelowano. To jednak wywołuje opór.
Czy można było tego uniknąć? I tak, i nie. Z jednej strony Izrael naprawdę miał czas i wiele sposobności, by zgłosić swój sprzeciw wcześniej. Ale może wtedy nie udałoby się tego wykorzystać w kampanii wyborczej? Może wtedy paru polityków z Tel Awiwu nie mogłoby napiąć politycznych muskułów? A może po prostu była to potrzeba chwili? Teraz to musztarda po obiedzie, ale pewne reakcje można było przewidzieć - i umiejętnie je rozbrajać przed czasem.
Na pewno można było też minimalizować straty już po wybuchu afery. Niezależnie od moralnych racji, jakie są po stronie Warszawy, nie zrobiono wiele, by wybrzmiały one głośno i dosadnie - zwłaszcza na arenie międzynarodowej. Kryzys wybuchł w sobotę po południu: zabrakło, jak zwykle, „MaBeNy”, czyli mechanizmu pozwalającego na skuteczną kontrreakcję. Instytucje państwowe przez długie minuty, zmieniające się w godziny, milczały, pozwalając na to, by pożar objął kolejne obszary. Nie wystarczy stanowisko MSZ, nie wystarczy jeden czy dwa tweety. O (braku) aktywności Polskiej Fundacji Narodowej przez grzeczność nie wspomnę. Czasy i technologie są takie, że to musi być walka dwadzieścia cztery godziny na dobę: skoordynowana, działająca na wielu płaszczyznach równolegle. Niestety, ale w tym przypadku prawda sama się nie obroni.
Wszystko to zarzuty prawdziwe, ale jednak – mimo wszystko – stanowiące didaskalia problemu. Polskie państwo ma nie tylko prawo, ale i obowiązek bronić się przed historycznym kłamstwem. Jak pokazują ostatnie trzy dekady, same podręczniki do historii i debaty historyków nie wystarczą. Ustawa przegłosowana przez polski parlament być może nie jest doskonała, ale próba opowiadania, że to forma cenzury - choćby w badaniach naukowców - trąci tak daleko posuniętą naiwnością, że trudno ocenić ją jako po prostu wyraz złej woli.
Kryzys z ostatnich dni pokazał, że jesteśmy na długiej drodze do budowy poważnego państwa. Bez profesjonalnych narzędzi, używanych w przemyślany i skoordynowany sposób - ta droga może okazać się trudniejsza niż dziś myślimy. Oby nie okazała się drogą nie do pokonania. Ofensywa dyplomatyczna z ostatnich tygodni ma dziś pierwszy (i na pewno nie ostatni) ciężki test swojej skuteczności. Trzeba w końcu być przygotowanym na kolejne, a nie działać ad hoc.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/378828-dluga-droga-do-odbudowy-powaznego-panstwa-to-wstyd-ze-w-tak-oczywistej-sprawie-polska-opinia-publiczna-nie-mowi-jednym-glosem
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.