Nie sądzę, by niezwykle ostra reakcja przedstawicieli państwa Izrael na przyjęcie przez parlament Rzeczpospolitej zapisu penalizującego używanie pojęcia „polskie obozy śmierci” wynikała z niedoinformowania lub nieporozumienia. Duża część elit izraelskich podziela nawet daleko idące oskarżenia pod adresem Polski i Polaków, i krzywo patrzy na jakąkolwiek próbę obrony dobrego imienia naszego narodu; nawet jeśli jej ostrze jest jednoznacznie wymierzone w Niemców.
Państwo Izrael nie pomoże nam również w walce z wyjątkowo ordynarnym procederem cedowania zbrodni niemieckich na polskie ofiary, czyli w kwestii, która skupia się jak w soczewce w pojęciu „polskich obozów„. Izrael nie pomoże z wielu względów; uważa zapewne, że to nie jego sprawa, i nie ma powodu grać przeciwko hojnym i życzliwym mu Niemcom. Uważa także, że problem tego typu czyni Polskę słabszą i potencjalnie bardziej uległą. Co jest niestety prawdą.
Nie można mieć tu większych złudzeń. Od ważnego urzędnika państwowego słyszałem wcale nie tak dawno opowieść o tym, jak to przedstawiciel państwa Izrael postulował usunięcie z rocznicowego przemówienia jasnej wzmianki o niemieckim sprawstwie zbrodni Holocaustu. Domagał się bezskutecznie, ale sam fakt, że podjął taką interwencję, mówi nam właściwie wszystko.
Dziś państwo polskie staje przed poważnym dylematem. Jeśli pójdzie na konfrontację, i będzie konsekwentnie broniło (aż do wprowadzenia w życie) zapisu penalizującego używanie zwrotu „polskie obozy”, może uruchomić spiralę wydarzeń, z której zwycięsko nie wyjdzie. To będzie scenariusz, który może skończyć się bardzo źle. Bo jeśli tego typu starcia się nie wygrywa, to przegrywa się bardzo dużo. W tym wypadku będzie to dalsza degradacja prawdy historycznej, swego rodzaju „uprawomocnienie się” straszliwego kłamstwa.
Ale brak reakcji, lub też uległość wobec faktycznego dyktatu (taki charakter mają słowa pani ambasador Azari, ogłaszającej iż „rząd Izraela odrzuca tę nowelizację”) też są nie do przyjęcia, zarówno ze względów prestiżowych, jak i pragmatycznych. To są słowa, po których nie ma dobrego wyjścia. Podobnie jak po jednoznacznych, również ostrych wypowiedziach liczących się polityków izraelskich.
I być może dlatego warto jednak oficjalnie udawać, że cała sprawa jest wynikiem niedoinformowania lub braku zrozumienia. Bo konfrontacja - do której już wzywa część prawicy - w obecnych warunkach zakończy się naprawdę źle. Rzucą się na nas wszyscy, którym obecna Polska albo się nie podoba, albo zawadza.
Z tych samych powodów nie powinniśmy kreować atmosfery domagającej się od rządu bezzwłocznego wytoczenia dyplomatycznych armat. Rząd powinien mieć w tej sprawie możliwe duże pole manewru. Tu naprawdę nie ma łatwych recept.
Problem podstawowy pozostaje: prawda historyczna coraz częściej przegrywa, niemal zawsze na niekorzyść Polski. Nie umiemy się przed tym bardzo poważnym zagrożeniem skutecznie bronić. Być może tego się po prostu zrobić nie da z pozycji państwa słabego, źle zorganizowanego, niekonsekwentnego, wreszcie biednego.
Tylko silne, bogate państwo może nam pomóc. Na szczęście powoli, powoli, ale zaczynamy jej budować. Jeśli jeszcze pozbędziemy się paru złudzeń, może zdążymy z kontrofensywą zanim prawda ostatecznie umrze.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/378684-faktyczny-dyktat-ambasador-izraela-stawia-wladze-rp-w-arcytrudnej-sytuacji-tu-nie-ma-dobrego-wyjscia