Chodzi o to, aby cierpienia zwierząt było mniej na świecie, a cierpienie zwierząt futerkowych to jedno z tych najgorszych, które mają miejsce
— mówił prezes PiS, w specjalnym wystąpieniu z okazji otwarcia wystawy „Niech futra przejdą do historii”.
Ekspozycję pt. Niech futra przejdą do historii, można było zobaczyć w siedzibie Parlamentu Europejskiego.
Zdjęcia upchniętych w klatkach norek chwytają za serce, ale zakaz hodowli zwierząt futerkowych może pozbawić pracy dziesiątki tysięcy osób. Gra, jak alarmują już obie strony sporu, nie jest czysta.
Parlamentarny Zespół Przyjaciół Zwierząt i grupa posłów PiS przygotował dopiero projekt zakazu hodowli zwierząt futerkowych, ale ten zdążył już solidnie wystraszyć rolników. Trwa walka o biznes, zyski, a z drugiej strony o dobro zwierząt. Instytut Gospodarki Rolnej alarmuje o ekoterrorystach, a ekolodzy oskarżają branżę o lobbing.
Krzysztof Czabański, członek Zespołu, poseł PiS, zaznacza, że w kwestii hodowli zwierząt widoczna jest hipokryzja.
W rolnictwie hodujemy zwierzęta po to, żeby je zjadać, ale też korzystać w inny sposób. Futra mają jednak zamienniki, a mięsa nie zastąpimy sztucznym. Nie musimy korzystać z naturalnych futer zwierzęcych
— uważa.
Branża podnosi jednak alarm, że w walce o godność zwierząt, ucierpieć mogą pracownicy, którzy zwyczajnie stracą etaty. Jak podaje PwC w raporcie „Wpływ ekonomiczny branży hodowli zwierząt futerkowych na gospodarkę Polski” z 2014 r., w branży zatrudnionych jest w Polsce aż 50 tys. osób (10 tys. na samych fermach). A od tego czasu biznes się jeszcze rozrósł.
Te argumenty podważać próbują organizacje proekologiczne, które twierdzą, że miejsc pracy w rzeczywistości może być mniej i mogą z nich korzystać obcokrajowcy. A to ma sprawiać, że sprawa nie jest z punktu widzenia polskiego rynku pracy szczególnie ważna.
Faktem jest, że w Polsce działalność polegającą na hodowli zwierząt futerkowych prowadzi ponad 630 gospodarstw. Większość hodowanych zwierząt to norki. W Polsce hoduje się około 10 mln norek.
Jak czytamy w raporcie PwC, w latach 2009-2013 branża odnotowała ponad 8-krotny wzrost wartości sprzedaży, wynikający zarówno z dynamicznego przyrostu liczby sprzedawanych skór, jak i z osiąganych cen.
Wartość dodana wygenerowana dzięki tej branży w polskiej gospodarce, wyniosła w 2013 r. łącznie niemal 1,3 mld zł. Teraz zyski z hodowli zwierząt futerkowych Instytut Gospodarki Rolnej szacuje już na 2 mln zł. To ponad 2,5 proc. całej wartości generowanej w polskim rolnictwie.
Znaczenie branży hodowli zwierząt futerkowych jest zdecydowanie największe w dwóch województwach: wielkopolskim i zachodniopomorskim, gdzie skoncentrowana jest produkcja oraz zlokalizowane są największe zakłady produkujące paszę i wyposażenie dla ferm. Wartość eksportu branży stanowi już ponad 4 proc. całości eksportu rolno-spożywczego.
I to dlatego, że w branży są ogromne pieniądze, zdaniem Szczepana Wójcika, prezesa Instytutu Gospodarki Rolnej, dochodzi do patologii. Zakazu hodowli zwierząt futerkowych domagają się bowiem organizacje ekologiczne, które mają być jednak gotowe odstąpić od głośnych protestów, za sowitym wynagrodzeniem. Jak działają ekoterroryści?**
Próbują wymuszać rozporządzenia. Włamują się na fermy, wypuszczają zwierzęta i nagłaśniają potem ich rzekomą ucieczkę. Chodzi także o blokowanie inwestycji i odstępowanie od protestów w zamian za otrzymane korzyści majątkowe
— mówi Szczepan Wójcik.
Dodatkowo uruchamiana jest cała machina podburzania lokalnych społeczności przeciwko inwestycjom oraz samym inwestorom. A wszystko to odbywa się pod płaszczykiem ochrony środowiska i dbałości o warunki życiowe mieszkańców. Okazuje się jednak, że podburzający pseudoekolodzy gotowi są odejść od swoich pryncypiów za odpowiednie kwoty
— dodaje.
Pseudoekolodzy, bo tak nazywa ich branża, mają pojawiać się zazwyczaj tam, gdzie akurat są pieniądze. Znamienny jest fakt, że branża futerkowa nie była celem ich ataków dopóki nie zaczął się czas jej prężnego rozwoju (w latach 2012-2016 eksport skór z Polski znacząco wzrósł). Problem pojawił się także w innych branżach, m.in. deweloperskiej. Podczas ubiegłorocznego Kongresu Mieszkaniowego prawie połowa deweloperów przyznało się w anonimowej ankiecie do uiszczenia tak zwanego ekoharaczu.
Ekolodzy zawierają też sojusze z tymi, którzy pozwalają im na szybszą i pewniejszą realizację swoich postulatów. I tak Stowarzyszenie Otwarte Klatki, które głośno sprzeciwia się hodowli na ubój zwierząt futerkowych, miało porozumieć się z niemieckimi firmami utylizującymi odpady poubojowe. A to główny pokarm hodowlanych norek.
Istota problemu leży w roli norki amerykańskiej, która pozbawia obecnie niemieckie firmy szans wejścia na polski rynek. Norki żywią się właśnie tym przetworzonym odpadem, z którego wytwarza się wysokobiałkowe pasze
— tłumaczy Szczepan Wójcik.
W skali roku zwierzęta te utylizują w ten sposób około 600 tys. ton tego, co po likwidacji hodowli w Polsce, byłoby po prostu spalone ze szkodą dla środowiska. Sprawa rozbija się o około 500 mln zł rocznie – taką kwotę mogłyby inkasować niemieckie spalarnie, gdyby weszły na nasz rynek.
Stowarzyszenie Otwarte Klatki zaprzecza, by miało takie powiązania.
Z chęcią spotykamy się z każdym, z kim możemy rozmawiać na temat przemysłu futrzarskiego, kto dysponuje jakąś wiedzą na temat tego przemysłu. Szczególnie po otrzymywaniu od mieszkańców sąsiadujących z fermami informacji o możliwych nieprawidłowościach w utylizacji tuszek norek
— mówi Paweł Rawicki ze Stowarzyszenia Otwarte Klatki.
Wszelkie zarzuty o finansową zależność organizacji pozarządowej od jakiegoś przemysłu, czy od zagranicznych firm, świadczą tylko o braku jakichkolwiek merytorycznych argumentów ze strony hodowców. Tej hodowli nie da się obronić na gruncie naukowym, nie da jej się obronić w debacie publicznej, dlatego przemysł futrzarski gotowy jest wymyślać cokolwiek, żeby tylko odwrócić uwagę od realnych problemów. My nie mamy nic do ukrycia, utrzymujemy się głównie ze składek członkowskich i darowizn
— dodaje Paweł Rawicki.
Ale ekolodzy dogadywali się również z politykami. Już w 2015 r. Zbigniew Stonoga ujawniał maile kandydatów do parlamentu z ramienia Nowoczesnej, którzy formułowali postulaty m.in. o zakazie hodowli zwierząt futerkowych w zamian za poparcie środowiska.
Kolejna z walczących o zakaz organizacji to fundacja Viva!, której prezes, Cezary Wyszyński, jeszcze dekadę był powiązany z firmą Chemiskór (później 4media, której był także udziałowcem) zajmującej się… obróbką skór. Tej samej, na którą spadła lawina zarzutów związanych m.in. z niekorzystnym rozporządzaniem mieniem i bezprawnym przywłaszczeniem środków. Zniknęło kilkadziesiąt milionów zł. Część zarzutów została już umorzona. Firma miała całą sieć powiązań, m.in. z politykiem Platformy Obywatelskiej.
Cezary Wyszyński tłumaczy, że razem z rodziną w latach 2000-2002 padł ofiarą oszustów, którzy kupili upadającą spółkę giełdową Chemiskór, przerobili ją na 4media i zarobili krocie na zwyżce cen akcji.
Po drodze utopili kilkadziesiąt małych, często rodzinnych, firm. Mechanizm był prosty: polegał na roztoczeniu wizji rozwoju firmy i uprawdopodobnienia jej początkowym wsparciem finansowym. Następnie rozpoczynało się wyprowadzanie majątku firmy i jej zadłużanie. Dotychczasowym właścicielom płacono obietnicą akcji z kolejnej emisji. W ten sposób na papierze wszystko się zgadzało, a ja na przykład teoretycznie byłem właścicielem udziałów wartych 3 mln zł w Azet Graafico. Tyle, że firma została zadłużona na 6 mln zł, więc straciliśmy wszystko, firmę budowaną przez 20 lat przez moich rodziców i zostaliśmy z długami do dzisiaj
— opowiada Cezary Wyszyński.
Dziś fundacja rekomenduje magazyn „Vege”, który na swoich łamach walczy o zakaz hodowli norek. Sprzeciwia się powodowanemu przez fermy cierpieniu zwierząt, niszczeniu środowiska oraz zagrożeniu społeczności mieszkającej w okolicach.
Branża zgadza się, że wszystkie przypadki łamania prawa i standardów hodowli powinny być napiętnowane i surowo karane.
Hodowcy wiedzą, że tylko uczciwa praca i spełniające najwyższe standardy fermy sprawia, że odbudują swój wizerunek. Dlatego właśnie powstał kodeks dobrych praktyk i dlatego właśnie hodowcy otwierają swoje fermy dla wszystkich zainteresowanych tą branżą
— mówi Szczepan Wójcik.
I dodaje, że przedstawiciele organizacji proekologicznych często nie wiedzą, że służą nie tyle ideom, co wzbogacaniu się swoich mocodawców i przełożonych.
Są to młodzi aktywiści, którzy pełni szczerych przekonań wstępują w szeregi tzw. organizacji ekologicznych. Potem następuje ich stopniowa obróbka, radykalizacja i nakłanianie np. do włamań na hodowle zwierząt
— mówi Szczepan Wójcik. I to właśnie ta początkowa niewinność ma gubić pseudoekologów i sprawiać, że są oni właściwie łatwi do namierzenia.
Jak opowiada Szczepan Wójcik, wielokrotnie zetknął się z sytuacjami, w których przy proponowaniu konkretnych sum za odstąpienie od ochrony zwierząt, nawet nie zachowano pozorów konspiracji.
Zazwyczaj są to osoby o lewicowych inklinacjach, skłonne do stopniowej radykalizacji swoich poglądów, które gdzieś po drodze gubią cel nadrzędny. Humanizują zwierzęta i rośliny oraz animalizują człowieka
— dodaje szef Instytutu Gospodarki Rolnej.
Z kolei zdaniem organizacji walczących o prawa zwierząt Viva! i Otwarte Klatki w Polsce działa silne lobby futrzarskie w Polsce, które wykorzystując swoje wpływy i pozycję, tuszuje męczarnie hodowanych na futra norek.
Jak tłumaczy Paweł Rawicki, fermy zwierząt futerkowych nie w stanie zaspokoić potrzeb biologicznych i behawioralnych hodowanych zwierząt. Zwierzęta te, choć urodzone na fermach, nie są udomowione i dalej wykazują naturalne instynkty. Jego zdaniem nieprawdą jest, że chęć zarabiania na futrach i utrzymania biznesu wymusza dbanie o dobro zwierząt, jak zaznaczają hodowcy, ponieważ selekcja genetyczna pod względem jakości futra nie prowadzi do lepszego dobrostanu, lecz do tego, że te same problemy pojawiają się w kolejnych pokoleniach zwierząt.
W projekcie ustawy, pod którym podpisał się już Jarosław Kaczyński, a który złożyła grupa posłów PiS jest wzmocnienie ochrony prawnej zwierząt, wprowadzenie obowiązku znakowania psów i zakaz hodowli zwierząt futerkowych. To zaledwie trzeci projekt, pod którym w tej kadencji podpisał się prezes PiS.
Jak zaznacza Krzysztof Czabański całość będzie jeszcze szeroko dyskutowana. Jego zdaniem, możliwe jest do wprowadzenia nawet dwunastoletnie vacatio legis dla proponowanego zakazu hodowli zwierząt futerkowych.
Po to, by przedsiębiorcy mogli w spokoju wygasić biznes, spłacić zaciągnięte kredyty, zakończyć inwestycje
— tłumaczy Krzysztof Czabański.
A jeżeli dochodzi do ekoterroru, to tak jak każdą działalność przestępczą, tak i ten patologiczny proceder, należy ścigać z mocy prawa
— dodaje.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/378639-biznes-kontra-ekobiznes-cierpienie-zwierzat-na-szali-z-miejscami-pracy-branzy-futrzarskiej-walka-juz-teraz-jest-na-noze