Do przyjętej przez Sejm nowelizacji ustawy o IPN, wprowadzającej penalizację rozmaitych kłamstw historycznych, mam stosunek ambiwalentny.
Z jednej strony trudno nie zauważyć, że w obecnym świecie, w którym tryumfuje ignorancja oraz powszechna nieufność wobec wszystkich prawd i „prawd”, wiązanych z establishmentem, niezwykle łatwo jest głosić z sukcesem absurdy i kłamstwa. Chcący bronić społeczeństw przed zalewem branych za dobrą monetę bredni, rozpaczliwie szukają jakichś bodaj w części skutecznych metod, wśród których są i takie, o których nikt w Europie kilkadziesiąt lat temu nie pomyślałby. Czyli m.in. karanie za takie kłamstwa więzieniem.
Trudno też nie dostrzec, że we współczesnym świecie zarazem – paradoksalnie – tryumfuje syndrom ofiary. Syndrom, dający narodom, uznanym za w przeszłości krzywdzone w większym stopniu od innych wymierne korzyści, a tym, uznanym za bardziej niż inne winnym dawnych okrucieństw wiążący na szereg sposobów ręce; uderzający w psychologiczne podstawy ich egzystencji. Nawet więc jeśli nie jest się zwolennikiem tezy, jakoby naród polski był obiektem demonicznego spisku światowych potęg, trudno nie uznać iż swego rodzaju walka pamięci istnieje. A jeśli tak, to trzeba wyciągnąć z tego wnioski, i efektywnie w niej uczestniczyć
Wszystko to razem sprawia, że na penalizacyjne pomysły patrzę wprawdzie bez entuzjazmu, jako na coś przykrego, ale zarazem jako na coś, czego jednak nie da się uniknąć. Ambiwalencja zaś bierze się stąd, że każda tego rodzaju regulacja stwarza możliwość nadużywania jej poprzez interpretację rozszerzającą. Czy doprawdy da się wykluczyć, że w przyszłości prawne kłopoty może mieć ktoś, kto będzie twierdził że to nie UPA, tylko np. dywersanci radzieccy zastrzelili Świerczewskiego (teza kretyńska, ale są tacy którzy w to wierzą)? Albo że to Polacy, a nie Niemcy, wymordowali jakichś Żydów w jakiejś wiosce, o której jeszcze nie wiemy?
Ja wiem, twórcy ustawy zabezpieczają się w różny sposób, zapisali na przykład iż chodzi o tych którzy czynią to „wbrew faktom”, a w dodatku działalność naukowa i artystyczna jest spod działania ustawy wyjęta. Ale owo „wbrew faktom” nie jest pojęciem ostrym, to otwiera drogę do kłótni o fakty właśnie. Podobnie niepewne są ograniczniki „działalności naukowej i artystycznej” – a co z publicystyką historyczną na przykład? Co z rozmaitymi działaniami, które ich twórcy uważają za artystyczne, a inni im tego tytułu odmawiają?
A co, tak przy okazji, jeśli swoją wersję ustawy przyjmie Izrael, i pod teoretyczną groźbą represji karnej znajdą się Polacy, kwestionujący polskie sprawstwo zbrodni w Jedwabnem…?
Wszystko to nie zmienia ogólnej konstatacji – na przyjęcie ustawy reaguję ze zrozumieniem. Tak musiało być, i mimo wszystko lepiej, że tak się stało.
Jest jednak część nowelizacji, wobec którego mam bardziej krytyczne podejście. Idzie oczywiście o passus ukraiński.
Jest dla mnie oczywiste, i pisałem o tym niejednokrotnie, że obecna ukraińska polityka historyczna w aspekcie dotyczącym ludobójstwa na polskiej ludności Wołynia i Galicji opiera się na kłamstwie. Na kłamstwie, na które nie możemy się godzić.
Jest jednak zarazem dla mnie równie oczywiste, że polski interes narodowy nakazuje unikać konfrontacji z Ukraina na polu historycznym, gdyż współcześnie nasze interesy są sobie bliskie. Trzeba więc unikać zaogniania sytuacji. A dopisanie do katalogu przewidzianych przez ustawę przestępstw zaprzeczania zbrodni, popełnionych przez ukraińskich nacjonalistów jest posunięciem konfrontacyjnym. Zwłaszcza w sytuacji, w której narodowość sprawców zbrodni niemieckich jest w treści ustawy podkreślana znacznie mniej intensywnie, niż narodowość zbrodniarzy ukraińskich. A przecież i jedni, i drudzy motywowani byli właśnie emocjami o charakterze narodowym.
Doprawdy trudno będzie prowadzić polsko-ukraiński dialog w sytuacji, gdy uczestniczący w nim lwowscy czy kijowscy dziennikarze, a również historycy (przecież publikujący nie tylko swoje doktoraty w pismach o charakterze stricte naukowym) mogą obawiać się, że na terenie naszego kraju mogą zostać zatrzymani za to, co u siebie napisali (albo powiedzieli w telewizji). Że co, że to nieprawdopodobne, że nikt nie ma takich zamiarów? Zapewne racja. Ale na ludzkie obawy to nie wpływa. A dialog prowadzi się przecież z definicji nie z tymi, którzy się z nami zgadzają.
Jest faktem, że to Ukraina wkroczyła na tę ścieżkę, uchwalając niesławną ustawę, penalizującą „publiczne okazywanie pogardy” bojownikom o jej niepodległość, w tym upowcom. Jest jednak faktem, że polska odpowiedź eskaluje konfrontację, gdyż de facto wymienia Ukraińców jako przedmiot ustawy (bo kto poza Ukraińcami mógłby zaprzeczać ukraińskiemu sprawstwu zbrodni wołyńskiej?) Byłoby inaczej, gdyby nowelizacja mówiła ogólnie o karaniu winnych kontrfaktycznego przypisywania Polakom zbrodni, popełnionych w okresie wojny przez np. „niepolskie organizacje państwowe i niepaństwowe, działające na terenie okupowanej RP”, lub zaprzeczania popełnienia przez te organizacje tych zbrodni.
Wreszcie, i to chyba najważniejsze: przyjęcie ustawy usprawiedliwia w moich oczach fakt, iż Polska niejako znalazła się w sytuacji przymusowej. Bowiem musi borykać się z próbami przyczernienia wizji jej zachowania w czasie wojny, dokonywanymi przez bardzo potężnych graczy światowych – idzie mi tu o historyczną politykę niemiecką, o sporą część diaspory żydowskiej i ośrodków lewicowych, zainteresowanych relatywizacją zbrodni radzieckich. Z racji i siły tych podmiotów, i ich interesów w świecie już nie historycznym, tylko realnym, często sprzecznych z naszymi, znaczenie ich polityki historycznej wychodzi poza historię. Ta ich polityka zagraża nam realne. Bo gdyby udało im się doprowadzić do znaczącego pogorszenia obrazu przeszłości Polski, to dziesiątkami niewidocznych nerwów owo pogorszenie przeniosłoby się również na nasze szanse, możliwości i także naszą własną pewność siebie w działaniach w świecie rzeczywistym. Takie zagrożenie usprawiedliwia więc nie tyle machnięcie ręką, ile uznanie za mniej ważne związanych z ustawą zagrożeń.
Ale rehabilitacja banderyzmu nie jest przecież w żadnym porównywalnym stopniu zagrożeniem dla Polski. Jest czymś wstrętnym i kłamliwym, ale nie dotykającym nas realnie. Jest potwornie drażniąca – i tyle.
Nie zazdroszczę senatorom. Powinni jakoś zmienić powyższy stan rzeczy. Ale teraz, kiedy Sejm dopisał banderyzm do katalogu nowych przestępstw, trudno z wszystkich możliwych względów wyobrazić sobie proste wykreślenie tego passusu z ustawy. Trzeba jednak jakoś go przeredagować. Zła się już niestety nie zlikwiduje. Ale może przynajmniej uda się je zminimalizować.
-
Super oferta dla czytelników tygodnika „Sieci”! Zamów roczną prenumeratę naszego pisma a oszczędzisz nie tylko czas, ale i pieniądze! Tylko dla prenumeratorów ceny niższe niż w kiosku nawet o 40%! E-Prenumerata do 58% rabatu!
Więcej informacji o warunkach prenumeraty na http://www.wsieci.pl/prenumerata.html.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/378588-tak-ale-czyli-dlaczego-senat-powinien-zmienic-nowelizacje-ustawy-o-ipn
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.