Paweł Wojtunik ma opinię twardego gliniarza. Jego dobra policyjna przeszłość to jednak… przeszłość. Tłumacząc działania (a właściwie ich brak) kierowanego przez siebie Centralnego Biura Antykorupcyjnego ws. Amber Gold okazał się funkcjonariuszem pozbawionym niezbędnej w tym zawodzie determinacji do ścigania przestępców. A może był po prostu doskonałym uzupełnieniem układu, który odwracał głowę od niektórych spraw?
Od komisji śledczej ds. Amber Gold wymagamy, by wykazała, kto stał za małżeństwem P. i gdzie podziały się ukradzione przez nich pieniądze, ponad 850 milionów złotych. To żądanie nieco na wyrost, bo zadaniem postawionym przez posłami jest wykazanie nieprawidłowości w działaniu poszczególnych instytucji i służb państwowych, które pozwoliły na rozkręcenie złodziejskiego interesu, a potem nieskutecznie go ścigały. A to, niestety, udaje się to znakomicie.
Czy rzeczywiście, jak tłumaczył Paweł Wojtunik, ze względu na kompetencje, CBA nie mogła zajmować się sprawą piramidy finansowej Amber Gold? Trudno przyjąć te słowa, bo w historii Marcina i Katarzyny P. jest tyle „zbiegów okoliczności”, że nie można nie zapytać, czy pewnych rzeczy nie załatwiano poprzez ordynarne przekupywanie urzędników. To niewątpliwie leży w kompetencjach służby, która ma badać przestępstwa korupcyjne. Kompromitujące wydaje się tłumaczenie przesłuchiwanego dzisiaj byłego szefa Biura, który z rozbrajającą szczerością stwierdził, że żadnego zagrożenia jego służba nie stwierdziła. Czy coś weryfikowała? Czy podjęła jakiekolwiek działania? Trudno stwierdzić, ale wobec braku jakiejkolwiek dokumentacji, można przypuszczać, że nie. Po co więc taka służba, która nie podejmuje żadnej inicjatywy, która nie działa aktywnie, tylko czeka, aż coś jej wpadnie w ręce?
Przewodnicząca komisji Małgorzata Wassermann ujawniła dzisiaj dokument (odtajniony po zanonimizowaniu) wytworzony przez Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego. To notatka zawierająca niepotwierdzoną informację o podejrzeniu korupcji w gdańskim wymiarze sprawiedliwości. Podkreślmy, że chodziło o korupcję.
Agencja wiele działań spartaczyła, swoją energię kierowała na działania mało ważne i odwracała głowę jak mogła od sedna sprawy, ale tych ruchów pozorowanych robiła sporo, co ma odzwierciedlenie w dokumentach. W CBA nie działo się nic. ABW nie zweryfikowała zawartej w notatce wiedzy, do CBA ta wiedza nie dotarła.
Kierowane przez Wojtunika Biuro w 2010 roku sporządziło raport o zagrożeniu wypływającym z faktu, że osoby skazane (czyli takie, jak Marcin P.) zasiadają w zarządach spółek handlowych (czyli tak, jak Marcin P.). Nie chodziło wtedy jeszcze konkretnie o Amber Gold, ale o sam mechanizm. I co? Czy kogoś to uwrażliwiło na takie sytuacje? Nie.
Jeżeli wyobrażamy sobie sprawne państwo jako system naczyń połączonych, instytucji i służb wymieniających się wiedzą i dokumentami, to dochodzimy do przykrej konstatacji, że Polska pod rządami koalicji PO-PSL taka nie była. Przynajmniej w niektórych obszarach. I to jest kwestia kluczowa, dlaczego w pewnych kwestiach służby potrafiły zadziałać, a w innych były kompletnie ślepe i bezbronne, choć dowodzili nimi tak twardzi gliniarze.
CZYTAJ TAKŻE: Rzymkowski o rządach Tuska: „Po słynnej wpadce z cieciowaniem Pawła Grasia nie było ministra koordynatora”
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/378175-cba-w-czasie-amber-gold-to-dopiero-byla-lipa-ten-przekret-nie-mogl-sie-nie-udac