Obecna Polska jest bez porównania mniej kastowa, niesprawiedliwa i zawłaszczona niż ta z lat 90., którą Mann uważa za raj.
Wojciech Mann jest zbyt doświadczony, inteligentny i sprytny, żeby o współczesnej Polsce mówić językiem polityków Platformy Obywatelskiej, a tym bardziej zadymiarzy z Obywateli RP czy działaczy KOD. Ale to, co opowiada w „Magazynie Świątecznym” gazety Michnika bardzo dużo mówi o stanie ducha liberalnych inteligentów, w tym dziennikarzy. Fragmenty tego wywiadu pojawiły się już na naszym portalu, lecz warto zająć się tym, co przemawia przez Wojciecha Manna na kilka dni przed jego siedemdziesiątymi urodzinami. Bo jest to bardzo reprezentatywne dla ludzi uważających się za klasycznych liberalnych inteligentów. Mówiąc, że „w Polsce – po Wałęsie, Mazowieckim, Geremku – nagle mamy towarzystwo, w którym nie ma już nikogo, komu mógłbym ufać. Został mi Owsiak, który pyskuje i do którego mam zaufanie”, Mann kreuje wizerunek raju utraconego, z jego archaniołami. Ten raj reprezentują bardzo ważni twórcy III RP (Wałęsa, Mazowiecki, Geremek) oraz jej główny inżynier dusz (Owsiak). Archaniołowie III RP uosabiają dobro, męstwo, mądrość i autorytet – wydźwignięte na wyżyny w czasie, gdy rządzili, czyli przede wszystkim w latach 90. XX wieku.
Jeśliby jednak lata 90. były rajem (później utraconym), to dlaczego wiążą się z nimi największe patologie w historii III RP? Jak to możliwe, żeby archaniołowie Wałęsa, Mazowiecki i Geremek oraz anielski naczelny inżynier dusz Owsiak współtworzyli tak niedoskonałą rzeczywistość? A może ona nigdy nie była doskonała, tak jak wymienione z nazwiska autorytety nie były wcale tymi, za jakich tacy jak Wojciech Mann ich uważają? Może to po prostu mitologia liberalnych inteligentów, która ma legitymizować najlepsze lata dla ich karier, dla ich społecznego i materialnego statusu, dla ich pozycji w hierarchii prestiżu, ale nie dla Polski i dla milionów Polaków. Przy czym te wszystkie awanse, beneficja i bonusy dla bardzo wielu liberalnych inteligentów wiązały się właśnie z tym, że uznawali lata 90. za raj, zaś Wałęsę, Mazowieckiego i Geremka za archaniołów oraz najwyższe autorytety. Obecna Polska jest bez porównania mniej kastowa, niesprawiedliwa, zawłaszczona i oblepiona pasożytami niż ta z lat 90. XX wieku, lecz dla Wojciecha Manna to jakaś mroczna kraina.
Wojciech Mann zaznacza:
„Przykre, że tak się porobiło. I że cała masa ludzi to akceptuje. Oni zostali w pewnym sensie przekupieni przez tę władzę i nie zdają sobie z tego sprawy. Jak ktoś daje komuś łapówkę, to nie znaczy, że on tego kogoś kocha. Ta władza, która wygrała wybory, dała suwerenowi łapówkę, bo chciała sobie załatwić jego głosy. A suweren myśli, że to z miłości do niego”.
Charakterystyczne jest to odwrócenie porządku: teraz władza kupuje przychylność suwerena, czyli większości, a kiedyś kupowała przychylność liberalnych inteligentów czy szerzej samozwańczych elit. Nic dziwnego, że owe elity dostawały znacznie więcej, skoro były wyróżnioną, nadzwyczajną kastą. Ale to owe elity były kupowane, bo kupić da się tylko nielicznych, którzy to odczują we własnych kieszeniach. Kupowanie milionów jest po prostu sprawiedliwszą redystrybucją dochodu narodowego. Ale przez rozczarowane elity, ukształtowane w latach 90., jest uważane za łapówkę. Cóż to jednak za łapówka, skoro biorą ją tak liczni? Łapówka ma sens, gdy dotyczy nielicznych i uprzywilejowanych. Wojciech Mann zdaje się tego kompletnie nie rozumieć albo udaje, że nie rozumie.
Jeszcze gorzej jest wtedy, gdy Wojciech Mann porównuje samospalenie Jana Palacha i Piotra Szczęsnego, chociaż nie wymienia ich z nazwiska. „Mam już za sobą parę tak tragicznych wydarzeń jak samospalenie się człowieka – i w Polsce, i w Czechach. Może to zakiełkuje jak ziarenko, no, ale człowiek odebrał sobie życie – i nic się nie zmieniło. Niesłychane, że bezpośredni skutek tego dramatycznego gestu jest żaden” – wyznaje Mann. Gdyby porównał tragiczny czyn Jana Palacha (19 stycznia 1969 r.) z wcześniejszym samospaleniem Ryszarda Siwca (12 września 1968 r.), miałoby to jakiś sens. Porównanie Palacha ze Szczęsnym jest wielkim nadużyciem moralnym, gdyż dramat tego ostatniego to swego rodzaju skutek prania mózgów przez mainstreamowe media III RP, skądinąd odwołujące się do tych samych archaniołów co Wojciech Mann. To są sytuacje nieprzystawalne, pomijając już taki drobiazg jak depresja Piotra Szczęsnego. To typowe dla liberalnej inteligencji szalbierstwo intelektualne i moralne czynione dlatego, żeby obecną polską rzeczywistość maksymalnie obrzydzić. A najlepiej wychodzi to wtedy, gdy współczesność porównuje się do lat „dyktatury ciemniaków” – jak okres rządów Gomułki nazwał Stefan Kisielewski. Takie porównania mają dowodzić, że poza okresem raju lat 90. i zapewne niby-raju lat 2007-2015 wszystkie inne okresy w historii Polski po 1989 r. to jedynie regres, upadek i demolka. A już szczególną demolką i degrengoladą ma być czas od listopada 2015 r., gdy Wałęsy, Mazowieckiego i Geremka nie uznaje się już bezwarunkowo za archaniołów, a aniołowie w rodzaju Michnika, Jandy czy Holland tylko się frustrują z powodu wypadnięcia im cokołów spod stóp. Wespół z nimi frustruje się też Wojciech Mann, bo raj był, ale się zmył. Frustruje się i marzy o buncie „przeciwko zbyt bezczelnie moszczącym się panom i paniom”. Dlaczego zbyt bezczelnie? Czy ktoś jest w stanie konkurować z bezczelnością moszczenia się „autorytetów” w latach 90. XX wieku?
Na koniec coś o stosunku Wojciecha Manna do radiowej Trójki, gdzie pracuje, bo to też bardzo charakterystyczne. Trójka, mimo że to antena publicznego radia od początku III RP była uznawana za własność jej dziennikarzy, zaś jej liberalno-lewicowa linia programowa za doskonałą, docelową i niewzruszalną. Po prostu radio nie może być inne, bo gdyby choć trochę uwzględniało inną wrażliwość a priori stałoby się złe, stronnicze, upolitycznione i nie do przyjęcia. I to mimo że nie jest spółdzielnią dziennikarską, lecz spółką skarbu państwa. W nowej Trójce, równie fatalnej jak Polska pod rządami PiS, Wojciech Mann ledwie wytrzymuje, ale stara się jak może przynajmniej w swoim paśmie zachować skrawek wolności i profesjonalizmu w oceanie miernoty, bezguścia i totalniactwa. „Wciąż w tej Trójce występuję i byłoby nie w porządku, gdybym wygłosił krytykę. (…) Trójka była jednak pomyślana kiedyś jako radio proponujące wyższej klasy rozrywkę, wyższej klasy słowo. Przez lata udało się to uchronić, ale nagle weszła propaganda ‘dobrej zmiany’ i wystarczy popatrzeć na słuchalność” – powiada Wojciech Mann. Dla porządku tylko przypomnę, że Trójka powstała (1 kwietnia 1962 r., a więc w sercu „dyktatury ciemniaków”) jako wentyl, żeby młodzież się nie buntowała, tylko słuchała zachodniej muzyki i czuła częścią wielkiego świata. Przypomnę też, że wiele z tego, co dziś jest mitologią „starej” Trójki miało swój początek w latach stanu wojennego, który – jak wiadomo – był czasem nieograniczonej wolności słowa, a bezpieka tej wolności w radiu broniła przed samą sobą. Oczywiście Trójka ma też swoje wielkie osiągnięcia i powody do dumy, ale to nie znaczy, że jest czyjąś własnością i że nie może być inna od wyobrażeń jej samozwańczych właścicieli.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/377508-co-nam-mowi-wojciech-mann-o-liberalnej-inteligencji-czy-jego-raj-nie-byl-pieklem-dla-milionow-polakow
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.