Czy Niemcy wydobędą się z powyborczego kryzysu? Co dalej z Angelą Merkel? Co dalej z Martinem Schulzem? Jak wyobrażają sobie swą najbliższą przyszłość chadecy z CDU/CSU i socjaldemokraci z SPD? Cztery miesiące po wyborach w RFN pytań jest wiele, a każda z odpowiedzi zaczyna się od: jeśli…
Teoretycznie Merkel i Schulz nie powinni mieć żadnych problemów z utworzeniem tzw. wielkiej koalicji. Choćby dlatego, że CDU/CSU-SPD współrządziły w Niemczech ładnych parę lat i znają się jak łyse konie. Szkopuł w tym, że zacierają się przez to różnice między tymi partiami, co znów przyczynia się do wzrostu znaczenia alternatywnej opozycji. I tak też się stało, głównie z powodu społecznego sprzeciwu wobec firmowanej przez ten gabinet, absurdalnej polityki imigracyjnej. Dziś chadecy i socjaldemokraci liżą rany, a ratunku dla samych siebie upatrują w… kontynuacji wspólnych rządów.
Brzmi paradoksalnie, jednak dla stojących pod ścianą unitów i socis wydaje się to obecnie najlepsze rozwiązanie. Nawet jeśli tylko na okres przejściowy, zanim któraś z tych partii uzyska lepsze notowania i wystąpi o tzw. wotum zaufania dla rządu, co doprowadziłoby do przyspieszonych wyborów w bardziej sprzyjających im okolicznościach. Nie jest to wszakże dla nich żadną gwarancją zdobycia władzy. Tak już zdarzyło się parokrotnie, w czasach Zachodnich Niemiec i kanclerza Willy’ego Brandt’a w 1972r., oraz już w zjednoczonych Niemczech, w 2005r., gdy po niekorzystnym głosowaniu na własne życzenie stracił posadę kanclerz Gerhard Schröder. Dziś sytuacja jest nieco inna, bowiem przedterminowe wybory może wymusić „bunt karłów”, a ściślej partyjne doły największego przegranego we wrześniowych wyborach, Socjaldemokratycznej Partii Niemiec.
Zgodnie z obowiązującymi za Odrą zasadami, warunkiem powstania koalicji jest zgoda landowych struktur SPD. A to nie jest takie przesądzone. Nadrenia Północna-Westfalia i Hesja zgłaszają „istotne zastrzeżenia” do projektu umowy koalicyjnej z chadekami, dotyczące rynku pracy, opieki zdrowotnej i polityki imigracyjnej. Nie wdając się w szczegóły, chodzi o intensyfikację działań na rzecz innowacyjności stymulującej wzrost zatrudnienia, większej ochrony i opieki socjalnej pracowników, „położenie kresu dwuklasowości opieki medycznej”, oraz przywrócenie prawa sprowadzania rodzin do Niemiec przez imigrantów. Jeśli 600 delegatów niedzielnego zjazdu partii w Bonn zdoła przebić się ze swymi postulatami, jeśli CDU/CSU nie pójdą na kolejne ustępstwa, wtedy pozostają dwa wyjścia: powstanie rządu mniejszościowego, co dla chadeków jest nie do przyjęcia, lub rozpisanie przedterminowych wyborów.
Ale socis mają jeszcze jeden problem: część zarządu SPD, lokalnych działaczy i szeregi partyjne żądają głowy Martina Schulza. Nie chcą go w roli przewodniczącego, co więcej, domagają się, aby w razie powstania koalicji z CDU/CSU zrzekł się kandydowania na jakiekolwiek rządowe stanowiska. Dla Schulza, który walczy o przetrwanie na świeczniku polityki, jest to wręcz beznadziejna sytuacja. SPD nie ma charyzmatycznego lidera. Po katastrofalnej klęsce wyborczej Schulz ogłosił z bólem w krzyżu, że jego partia przejdzie do opozycji, jednak po prawdzie jest ostatnim, który by tego sobie życzył. A to z dwóch względów: w negocjacjach z CDU/CSU nadal może występować, jako szef SPD, i dzięki temu - na co liczył - uzyskać dla siebie tekę ministra któregoś z resortów. Jeśli jego wewnatrzpartyjni przeciwnicy zdołają wymóc „abdykację” byłego szefa europarlamentu, i te rachuby Schulza wezmą diabli,
Po wrześniowej porażce jego cichym marzeniem była właśnie kontynuacja rządów czarno-czerwonej spółki (od barw partii chadeków i socjaldemokratów), co otwierałoby możliwość objęcia przez niego funkcji wicekanclerza oraz szefa dyplomacji w nowym rządzie. Były to wszakże rozważania wiejskiego listonosza, gdyż - nawet gdyby Schulz przetrwał na pozycji przewodniczącego SPD - polityka zagraniczna jest domeną kanclerz Niemiec, Schulz ma niewyparzoną buzię, a Merkel nie lubi, gdy miesza jej ktoś w zupie, i nie trawi go jako człowieka. Z drugiej strony i ona jest w przymusowej sytuacji, ponieważ także nie chce zejść ze sceny politycznej, jako przegrana, także w jej interesie leży utworzenie koalicji z socjaldemokratami. Jeśli Schulz przepadnie na niedzielnym zjeździe delegatów SPD, Merkel będzie miała przynajmniej ten kłopot z głowy.
Wewnętrznym wrogiem Schulza jest były szef SPD Sigmar Gabriel, dotychczasowy wicekanclerz i minister spraw zagranicznych, wcześniej minister gospodarki i energii w gabinecie Merkel. To Gabriel miał i chciał we wrześniowych wyborach ubiegać się o stanowisko kanclerza, lecz właśnie intrygant Schulz utracił jego kandydaturę. Per saldo wyszło to Gabrielowi na dobre, to nie on uchodzi dziś w SPD jako paprak, ale to jeszcze za mało, aby towarzysze upatrywali w nim wodza, który wyciągnie ich z sondażowego dołka. Kolejną postacią z cienia i niemałymi ambicjami jest Andrea Nahles, reprezentantka czerwonego skrzydła w SPD, od września ubiegłego roku szefowa frakcji SPD w Bundestagu. To ona po klęsce Schulza żądała zdecydowanego przeszeregowania i to ona wymusiła na nim deklarację, że ich partia przejdzie do opozycji. Ale jako reprezentantka lewicy w lewicy, nie ma raczej szans na zajęcie jego miejsca.
Reasumując, w SPD nie ma obecnie charyzmatycznej postaci, zdolnej do zjednoczenia socis i porwania do walki o odzyskanie społecznego zaufania; wedle najnowszego Barometru Politycznego (Forschungsgruppe Wahlen), SPD wciąż traci poparcie obywateli. W porównaniu z danymi sprzed tygodnia jej notowania spadły aż o 3 proc., głosowałby na nią zaledwie co piąty, niemiecki wyborca, zaś różnica w stosunku do utrzymującej się na tym samym poziomie Alternatywy dla Niemiec (AfD) stopniała do 8 proc.
Spośród towarzyszy warto wszakże zapamiętać jedno nazwisko: Kevina Kühnerta, od listopada szefa młodzieżowki SPD, tzw. Jusos (Młodych Socjalistek i Socjalistów). Ten zaledwie 29.letni, poczatkujący polityk z Berlina, student nauk politycznych, już zdążył napsuć wiele krwi starym, partyjnym wyjadaczom. Kühnert jest przeciwnikiem wchodzenia w koalicję z CDU/CSU. Uważa nie bez racji, że jest to zabójcze dla SPD i wzmocni tylko populistyczną AfD, która w tym ukladzie urośnie do rangi najważniejszej siły opozycyjnej w Bundestagu. Na marginesie należy dodać, że miałoby to niebagatelne znaczenie także dla Polski, z uwagi na nieskrywaną prorosyjskość tego ugrupowania. Kühnerta postuluje powstanie rządu mniejszościowego unitów z wolnymi demokratami z FDP i Zielonymi. Tymczasem wojowniczy i wygadany Kevin jest sam w domu, ale dzięki swej stanowczej, bezkompromisowej postawie wobec CDU/CSU zdobywa wśród towarzyszy coraz większą popularność.
Tymczasem starzy wyjadacze w SPD usiłują przekonać partyjne doły do zgody na kontynuację rządów z chadekami, choćby tylko okresowej. Ma to sens o tyle, że głównym powodem tak niskich notowań udziałowców wielkiej koalicji był kryzys imigracyjny, spowodowany przez politykę „otwartych drzwi”, za którą SPD, jako partia współrządząca ponosi taką samą odpowiedzialność jak kanclerz Merkel; co dotyczy niemieckiej gospodarki, finansów i sytuacji na rynku pracy, Niemcom wiedzie się dobrze, jeśli więc problem imigrantów zostanie w RFN opanowany, jeśli w polityce międzynarodowej, zwłaszcza w ramach Unii Europejskiej Merkel odbuduje po powyborczym szoku swą pozycję, może stać się na powrót lubianą i cenioną przez rodaków „Mutti der Nation”. Co należy jednak dodać, także chadecy stoją przed dylematem przywództwa: bo jeśli nie Merkel, to kto…?
Jeśli, jeśli… Na razie sytuacja wygląda nieciekawie, tak dla socis, jak i dla unitów, na razie zmuszeni są do sklecenia koalicji przegranych. Przedterminowe wybory nie są w interesie obu tych obozów. Jednak, co paradoksalne, o być albo nie być nowego wydania ich starego gabinetu z kanclerz Merkel na czele mogą przesądzić… towarzysze delegaci z SPD, i to już jutro.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/377486-bunt-karlow-i-koalicja-przegranych-w-niedziele-zadecyduje-sie-byc-albo-nie-byc-czarno-czerwonego-rzadu-merkel