Viktor Orban znów stał się bohaterem zamieszania, po tym jak zapowiedział w rozmowie z niemieckim „Welt am Sonntag”, że gotów jest zgodzić się warunkowo na nowy system relokacji imigrantów. Wcześniej pojawiły się niejasne informacje o tym, że Węgry przyjęły „potajemnie” 1300 uchodźców, spełniając tym samym żądania Unii Europejskiej.
Orban to polityk wybitny. Wybitny to znaczy niesłychanie sprawny i skuteczny – nie oceniam tu w ogóle zgodności jego decyzji z naszym polskim interesem. Bo z naszego punktu widzenia manewry Orbana bywają kłopotliwe. To jest też powód, dla którego od dawna twierdzę, że opieranie polskiej polityki wyłącznie na sojuszu z węgierskim premierem może okazać się dla nas niekorzystne i przynieść rozczarowania, choćby takie jak podczas pamiętnego głosowania nad kandydaturą Donalda Tuska na przewodniczącego Rady Europejskiej.
Trudno jednak winić Orbana za to, że jego celem jest interes Węgier. A każdy inny interes – w tym polski – pomimo wielu pięknych słów wypowiedzianych pod naszym adresem będzie musiał ustapić, jeśli przyniesie to korzyść Węgrom. Tym razem też tak jest. Orban bardzo ostro atakuje politykę migracyjną Unii, a Niemiec w szczególności. Chcąc jednak uniknąć wrażenia, że jest w tej krytyce niekonstruktywny, oficjalnie proponuje kompromis. Tak – mówi – zgodzimy się na relokację, jeśli to my sami będziemy decydować kogo konkretnie przyjąć i jeśli Włochy i Grecja uszczelnią granice. Co to oznacza? Być może nic. Bo trudno będzie Unii spełnić te warunki. Ale Węgry są usprawiedliwione, przecież Orban złożył propozycję, prawda? A że jest ona trochę trudna w praktyce do zrealizowania, to już nie całkiem jego kłopot.
Podobnie było z tajemniczym przyjęciem blisko 1300 uchodźców na Węgry. Rząd w Budapeszcie tłumaczy, że – owszem – przyznał azyl takiej liczbie osób, ale zrobił to na własnych zasadach i nie ma to nic wspólnego z unijną relokacją, którą Orban uważa – i słusznie – za pozatraktatowe naruszanie kompetencji państwa członkowskiego. Taka odpowiedź pozwala Orbanowi wyjść z twarzą i do pewnego stopnia zamknąć usta tym, którzy domagają się kar dla Węgrów za nieprzyjmowanie imigrantów.
5 stycznia tego roku Viktor Orban odwiedził Bawarię na zaproszenie szefa CSU Horsta Seehofera. CSU to zaprzyjaźniona partia Fideszu, a Bawaria to najważniejszy partner gospodarczy Węgier spośród państw związkowych RFN – odpowiada za około jedną trzecią inwestycji niemieckich na Węgrzech, jest też największym spośród landów niemieckich odbiorcą węgierskiego eksportu. Nic dziwnego, że obu politykom zależy na współpracy. Zwłaszcza, że CSU jest bardzo sceptyczna wobec realizowanej w Berlinie polityki migracyjnej. Seehofer, przyjmując antyimigranckiego Orbana, mógł wzmocnić swoje notowania wobec tych wyborców, którzy gotowi są wspierać Alternatywę dla Niemiec.
Wizyta w Bawarii pokazuje, że Orban – pomimo ostrej retoryki – nieźle funkcjonuje na tamtejszych salonach. Mało tego, potrafi doskonale rozgrywać rozmaite różnice w niemieckiej polityce na swoją korzyść. Będąc na zjeździe CSU w klasztorze Seeon pozwolił sobie nawet na publiczne strofowanie szefa SPD Martina Schulza, który domagał się od Seehofera, aby ten „pokazał Orbanowi granice”.
Węgierski premier nie ogranicza się wyłącznie do Bawarii. Zabiega o przychylność i w innych landach, np. w Saksonii oraz Badenii-Wirtembergii, które odwiedził w zeszłym roku. Nic dziwnego, że Niemcy nie ignorują Orbana, choć wiele im się w jego polityce nie podoba. Orban rewanżuje się zresztą tam, gdzie jest mu z Berlinem po drodze, np. w kwestii dyscypliny fiskalnej. Wspiera też Niemcy w wielu innych kwestiach unijnych i dyplomatycznych.
Po co to wszystko piszę? Otóż po to, aby zrozumieć, że są różne sposoby walki o interes własnego państwa. Czy metoda Orbana warta jest wdrożenia w Polsce? Tu nie ma prostej odpowiedzi, bezpośrednio raczej nie. Polskę i Węgry dzielą różnice geopolityczne i historyczne, które każą nam inaczej patrzeć na wiele zagrożeń. Polska polityka ma intelektualny ciężar, wizję, którą nadaje jej Jarosław Kaczyński, a tego Węgrom (podobnie jak i większości krajów europejskich) dziś brakuje. Jednak wizja – nawet najlepsza – potrzebuje sprawnego wykonawcy. Dlatego ktoś taki jak Orban, a więc polityk potrafiący łączyć elastyczność i skuteczność z długofalową konsekwencją w obronie interesu własnego państwa, bardzo by nam się dziś przydał. A może on jest, znamy go, tyle że jeszcze nie odkryliśmy jego możliwości?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/377268-orban-niemcy-imigranci-czyli-jak-grac-aby-nie-dac-sie-nikomu-zapedzic-w-kozi-rog
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.