Wielokrotnie w III RP dochodziło do zmowy elit, „zdrad klerków”, do układów i transakcji pod stołem, na czym tracili przeciętni ludzie.
Wystarczyło kilka zmian w rządzie, by część wyborców Prawa i Sprawiedliwości zaczęła wietrzyć zdradę, tropić macki Wojskowych Służb Informacyjnych, odnajdywać recydywę III RP w najgorszym wydaniu i dowody zaprzaństwa. Oczywiście część takich opinii, prezentowanych zwykle anonimowo na portalach społecznościowych, to ewidentne działanie trolli chcących skłócić wyborców zjednoczonej prawicy, to część wojen informacyjnych. Ale autentyczne głosy tego rodzaju, nie ukrywające się pod dziwnymi awatarami, też są faktem. Tak jak faktem jest radykalizm ocen, szczególnie tych dotyczących prezydenta Andrzeja Dudy. Wystarczy dezorientacja wyborców, żeby natychmiast pojawiły się najsurowsze sądy i skrajne oceny. Przypomina to retorykę wojenną, gdzie wszystko jest czarno-białe, gdyż na wojnie nie ma miejsca na niuanse i wątpliwości.
Autorzy skrajnych sądów i ostrych opinii zdają się zapominać, czym jest polityka. A ona jest przede wszystkim lawirowaniem, dostosowywaniem się do rzeczywistości. Oczywiście istnieje jakiś nieredukowalny kanon przekonań czy wartości w polityce poszczególnych partii i konkretnych osób, ale reszta się zmienia w zależności od warunków. Partie mało elastyczne są nawet cenione za wierność zasadom, lecz bardzo rzadko przekraczają 5-proc. próg poparcia. Na elastyczność i lawirowanie patrzy się nieufnie, bo utożsamia się takie nastawienie z oszustwem, z czymś śliskim. I przesadna elastyczność bądź wyjątkowe lawiranctwo rzeczywiście nie budzą zaufania. Jednak skrajne oceny wywołują już działania zaledwie trochę odbiegające od kanonu, a często tylko niezrozumiałe. Po prostu oczekiwanie jest takie, żeby „nasi” byli pod każdym względem nieskazitelni, gdyż wtedy „oni” mogą być traktowani jako ludzie bez zasad, sumienia i jakichkolwiek pozytywnych cech.
Zwykle kryterium tego, czy partia zbacza w permanentne lawiranctwo, czy tylko dostosowuje metody do wyzwań jest obserwacja jej działań w długim okresie. Co jest tym łatwiejsze, gdy nie zmienia się przywództwo. Wtedy nietrudno zauważyć dialektykę (w klasycznym heglowsko-marksistowskim sensie) jako zasadę działania, zastępującą kanon nieredukowalnych wartości, których nie zdradza się nawet w skrajnych warunkach. Problemem jest to, że sympatycy danej partii czy konkretnego polityka są niecierpliwi, a w dodatku mają poczucie, iż są na wojnie, kiedy to nie ma czasu na dzielenie włosa na czworo. Gotowe oceny trzeba mieć od razu, żeby nie polec w toczonej akurat bitwie. I zwykle są to oceny skrajne, „frontowe”. Oczywiście nie jest to tylko wina zagorzałych sympatyków, bo „ich” politycy często albo nie tłumaczą, po co coś robią, nie wyjaśniają, czy nie ma innej drogi, a bywa, że zwyczajnie kłamią bądź tylko „ściemniają”. Jeśli to się powtarza, nie ma litości dla niedawnych ulubieńców. Chociaż są też wyborcy, którym nawet najbardziej ordynarne łgarstwo nie przeszkadza w popieraniu „swoich” na zabój.
Faktem jest fala ostrych, negatywnych ocen prezydenta Andrzeja Dudy po tym, jak zawetował ustawy o Krajowej Radzie Sądownictwa oraz Sądzie Najwyższym. I ta fala osłabła tylko nieznacznie po podpisaniu przez prezydenta ustaw w nowych wersjach, choć realizują one główne cele tych zawetowanych. Faktem jest też wiele negatywnych ocen dymisji z rządu Antoniego Macierewicza, a w mniejszym stopniu Jana Szyszki. Każdy z czytelników łatwo może znaleźć w internecie dziesiątki złośliwych, negatywnych przeróbek terminu „dobra zmiana” po rekonstrukcji rządu. I tysiące negatywnych opinii. Ludzie chcieliby, żeby „nasi” politycy byli skuteczni i wygrywali, a o to jest trudno bez elastyczności, a jednocześnie każdy przejaw owej elastyczności traktują jak zdradę. W Polsce o to akurat nietrudno, bowiem wielokrotnie w dziejach III RP dochodziło do zmowy elit, „zdrad klerków”, do układów i transakcji pod stołem, na czym tracili przeciętni ludzie, a „elity” krzywdy sobie nawzajem nie robiły. Te doświadczenia rodzą nieufność i podejrzenia, że za każdym kompromisem kryje się zdrada albo zmowa, a wyborcy są traktowani wyłącznie jak mięso armatnie. I powtórzę: w ogromnej mierze nie jest to wina podejrzliwości przeciętnych obywateli, lecz skutek faktycznych machlojek „elit” w przeszłości.
Zwykle najlepszym sprawdzianem zamiarów polityków są owoce ich działań. Tyle że to trwa, a oceny są potrzebne od razu, żeby mieć amunicję w wojnach toczonych z politycznymi przeciwnikami. I na potrzeby wojny te oceny są pośpieszne i radykalne, co czyni je często niesprawiedliwymi bądź nieuprawnionymi. Ale w tym jest też wina „naszych” polityków, którzy uważają, iż powinno się im bezwzględnie ufać i wierzyć w dobre intencje, choćby wszystkie znaki na niebie i ziemi mówiły co innego. Dlatego często nie chcą tłumaczyć swoich decyzji, lecz wymagają ich przyjęcia „na wiarę”. A o to będzie coraz trudniej, skoro w internecie są od razu setki, a nawet tysiące spiskowych teorii, podpartych fake newsami. Z tego wynika, że politycy powinni jednak swoich sympatyków traktować poważnie, a dialogu z nimi nie uznawać za stratę czasu. Bez tego nawet zagorzali sympatycy mogą wątpić, co sprzyja formułowaniu ostrych, negatywnych ocen. Te wojny dowodzą upolitycznienia społeczeństwa (a przynajmniej jego części), co nie jest złe, bo oznacza świadomych obywateli. A lepiej mieć świadomych obywateli niż stado baranów. A ze świadomymi obywatelami trzeba utrzymywać uczciwy, poważny dialog. A jeśli do tego długofalowo przestrzega się zasad i nie zdradza podstawowych wartości, można liczyć na zrozumienie i poparcie. Tylko o to trzeba zabiegać. Skończyły się czasy zaufania na kredyt i bezwarunkowego poparcia. Tym bardziej w dobie wojen hybrydowych i informacyjnych.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/377197-dlaczego-tak-latwo-czesci-wyborcow-przychodzi-oskarzanie-prezydenta-dudy-i-dobrej-zmiany-o-zdrade