Na pewno dobra zmiana w obozie dobrej zmiany? Najwyżsi urzędnicy KE spotykają się na prywatnych kolacjach z polskim premierem i szefem MSZ, po których następuje odwilż. Parlament Europejski wycofuje się z uruchomienia wobec Polski procedury art. 7 traktatu o UE. W Berlinie wyjątkowo ciepłe rozmowy Jacka Czaputowicza z Sigmarem Gabrielem, po których słyszymy, że temat reparacji nie jest już problemem. Do tego wszystkiego dołóżmy jeszcze nagłą wizytę minister Beaty Kempy w obozach dla uchodźców w Jordanii i przypomnijmy sobie, co mówił przed kilkoma tygodniami Kornel Morawiecki.
Nie chcę snuć nadmiernie spiskowej teorii o owocach rekonstrukcji rządu, ale w powyższej układance jest jeszcze jeden element, który ją scala. W czasie kolacji u Jeana Claude’a Junckera, szef Komisji Europejskiej miał bowiem złożyć Mateuszowi Morawieckiemu propozycję, dzięki której nastroje wobec Warszawy miałyby się w Brukseli zmienić: przyjmijcie 500 syryjskich dzieci.
Jak twierdzi nasze źródło, właśnie po tej rozmowie zapadła decyzja o wyjeździe na Bliski Wschód minister ds. pomocy humanitarnej. Jej efektem ma być plan przekonania kolegów z rządu do zwiększenia pomocy na miejscu. To oficjalnie. A nieoficjalnie? Czy prowadzone były rozmowy o przyjęciu kilkuset uchodźców przez Polskę? To pytanie do pani minister Kempy i premiera Morawieckiego.
Jeśli stałoby się to faktem, oznaczałoby, że konsekwentna dwuletnia postawa Polski była niewiele warta. Więcej – rozsypałaby się cała nasza narracja o błędnej polityce Unii wobec kryzysu uchodźczego i imigranckiego (a pomagać tylko na miejscu). Pomijając już fakt, że dałoby to paliwo politykom PO, mogącym ogłaszać triumf i wypatrywać kolejnego kroku w zmiękczaniu stanowiska rządu zjednoczonej prawicy ws. imigrantów.
W tym kontekście przypominam sobie słowa Kornela Morawieckiego z końca grudnia:
Te 7 tysięcy na 40-milionowy kraj, na które zgodził się poprzedni rząd, nie powinno być problemem. Zaproponujmy im naszą kulturę. Powinniśmy z uchodźców czynić nas. Tylko powinniśmy przybyszom postawić wymagania, zmusić ich do wysiłku, sami podjąć działania, które „ich” przerobią na „nas”.
Premier odcinał się od wypowiedzi swojego ojca. Ale mimo to nie sposób było czytać tych słów tylko jako padających z ust szeregowego posła, lecz jednej z najbliższych osób szefowi rządu. Dziś dźwięczą mi w uszach na nowo.
Zwłaszcza, że w „ocieplaniu” relacji z najważniejszymi graczami UE niepokojąco wygląda jeszcze jedna kwestia. Oto bowiem po berlińskich rozmowach szefów MSZ usłyszeliśmy od Sigmara Gabriela:
Wszystkie kwestie reparacyjne zostały uregulowane końcowo, a także rząd wybrany demokratycznie na początku lat 90. to potwierdził
Te słowa padły na wspólnej konferencji z Jackiem Czaputowiczem. Kierujący polską dyplomacją im nie zaprzeczył (na marginesie – odnoszę wrażenie, że Witold Waszczykowski by tego tak nie zostawił). A przecież niemiecki minister mijał się z prawdą. Zamiast sprostowania, szef naszego MSZ stwierdził:
Społeczeństwu polskiemu należy się, ma ono prawo do tego by poznać najnowsze karty swojej historii, a dotyczą one funkcjonowania okresu komunistycznego, kiedy polskie władze, niereprezentujące suwerennej Polski, podejmowały decyzje dot. kwestii reparacji
Cóż znaczy to miękkie stanowisko? Że trzeba będzie wyjaśnić rodakom, iż źli komuniści niestety podjęli już decyzje w tej sprawie i mamy klops?
Czaputowicz powiedział też:
Na tym etapie nie jest to kwestia, która stanowi jakiś balast w stosunkach między rządami. (…) Uważamy że powinny odbyć się dyskusje na poziomie ekspertów i przyjmuję propozycję ministra Gabriela by eksperci dyskutowali na ten temat.
Zupełnie jak ze zbrodnią katyńską – przyjęliśmy stanowisko Rosji, która chciała, by sprawę „badali historycy”, powstała wspólna komisja i nic nie wynikło z jej prac.
Polskie władze w tej sprawie dotychczas zachowywały się wzorowo – postawiono temat na agendzie, i rozpoczęto wewnętrzne prace badawcze. Przeanalizowano sytuację dotyczącą reparacji w 21 krajach, zamówiono ekspertyzy i zrobiono pierwsze kroki do sporządzenia bilansu strat. Takie działania przyniosły efekty. Niemcy realnie przestraszyli się ofensywy Warszawy ws. odszkodowań za zniszczenia wojenne, o czym donosiły również zagraniczne media.
Czy odpuszczamy w sprawie uchodźców? Czy odpuszczamy temat reparacji? I co będzie dalej – odpuścimy też Nord Stream 2? W zamian za co?
To nie są pytania histeryczne, ale naturalne poważne wątpliwości w sprawach, które dla polskiej polityki zagranicznej wydawały się do niedawna kluczowe.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/376995-tylko-u-nas-500-syryjskich-dzieci-czy-to-cena-za-zmiane-tonu-brukseli-wobec-polski-czy-odpuscimy-tez-reparacje