Gdyby Mateusz Kijowski szukał miejsca, w którym poczułby się lepiej (np. przed czekającym go procesem), w którym wspólnie z dawnymi przyjaciółmi z sypiącej się opozycji mogliby w poczuciu dobrze wykonanej roboty stanąć ramię w ramię i z uznaniem wspomnieć dobre czasy, powinien wybrać się do Muzeum Warszawy.
Spędzi tam co najmniej dwie godziny na całkiem ciekawej i nieźle zaprojektowanej wystawie. Było za co modernizować – rewitalizacja placówki kosztowała 64 mln zł (z funduszy norweskich i funduszy Europejskiego Obszaru Gospodarczego). Co otrzymują odwiedzający? Na razie jeszcze półprodukt, bo w kamienicach północnej pierzei Rynku Starego Miasta zobaczymy odrestaurowane piwnice i kilka kondygnacji wystawy, lecz dwie najwyższe jeszcze nie są zagospodarowane, w sumie mamy gotową dopiero połowę planowanej ekspozycji. Do tego wewnętrzny taras widokowy dający rzadką możliwość oglądania z bliska dachów w sercu Starówki.
Bogata (i intrygująco urządzona w podziemiach) jest kolekcja zbiorów archeologicznych, mamy też Gabinet Syren Warszawskich, trochę starych widokówek, malarstwa (portrety i widoki miasta), makietę XVIII-wiecznej Warszawy, sporą kolekcję sreber etc. Jeszcze może bez szału, ale większego wstydu nie ma.
Jeśli nie liczyć tego, co dostajemy na samym wstępie zwiedzania. W salach piwnicznych zapoznajemy się z historią miasta, danymi demograficznymi, statystycznymi. I nagle kuratorzy wystawy raczą nas ścianą, na której zaprezentowano „Sceny z życia publicznego stolicy”.
Chodzi o kilka miejsc w reprezentacyjnej części miasta i najważniejsze w nich wydarzenia.
I tak za godne przywołania momenty w powojennych dziejach pl. Zamkowego uznano: pierwszą pielgrzymkę papieża Jana Pawła II do Polski (1979 r.) oraz… pierwszą Manifę (2000 r.) i „Czarny protest” z 2016 r. Nic więcej.
Co wartego uwagi działo się na Krakowskim Przedmieściu? Muzeum wskazuje na cztery wydarzenia w ostatnim półwieczu: protest przeciw zdjęciu przez cenzurę spektaklu „Dziady” w 1968 r., pierwszą legalną Paradę Równości (2006 r.), Hołd dla ofiar katastrofy smoleńskiej (2010 r.) i „demonstrację Komitetu Obrony Demokracji w obronie niezależności Trybunału Konstytucyjnego” w 2015 r.
I jeszcze Kancelaria Prezesa Rady Ministrów. Tam w XX i XXI wieku na uwagę zasługuje tylko jedno zdarzenie – protest pielęgniarek z 2007 r. (w czasie premierowania Jarosława Kaczyńskiego)
Wszystko również po angielsku, by turyści też mogli dowiedzieć się, czym naprawdę żyje stolica III RP.
A jakieś Marsze Wolności i Solidarności? Marsze dla Życia i Rodziny? Marsze w obronie Telewizji Trwam (wydarzenia liczniejsze niż wspomniane)? To bez znaczenia. Nawet w Muzeum Warszawy (do niedawna Muzeum Historycznym m. st. Warszawy) toporna propaganda ma być kuta po równej linii – jak wskazywał „wielki pisarz Sofronow”, z lubością przywoływany przez Barejowego Stanisława Anioła.
Na stronie muzeum czytamy o tej sekcji:
Dzięki danym można zweryfikować stereotypy i obiegowe opinie na temat Warszawy, jej mieszkańców i przestrzeni. Można też precyzyjniej wskazać, które wydarzenia i zjawiska nadały jej obecny kształt i specyfikę; co sprawiło, że Warszawa jest takim, a nie innym miastem.
Gdyby ktoś jeszcze nie wiedział, co ukształtowało dzisiejszą Warszawę i kształtować ją będzie w najbliższych latach, już wie – lewackie marsze i protesty, które łączy jedno: być anty-PiS-em.
W muzeum dziwnie poczułem się jeszcze dwukrotnie.
Gdy czytałem o „mieście wieżowców”, w którym „dominację kościołów przerwała dopiero budowa Pałacu Kultury”, któremu do dziś żaden z wieżowców „nie zagroził”.
I w Gabinecie Portretów. Cóż to za sala? Oddajmy głos twórcom placówki:
Portrety w Gabinecie przedstawiają ludzi związanych z Warszawą. Większość się tu urodziła albo wybrała to miejsce do życia. Niektórzy, choć mieszkali w mieście tylko przez krótki czas, odegrali znaczącą rolę w jego historii. Są wśród nich ludzie władzy, wojskowi, przedstawiciele różnych zawodów i inteligencji oraz kobiety, o życiorysach których najczęściej nic nie wiemy. W sali przechodniej prezentujemy portrety należące do wszystkich tych grup tematycznych, lecz wykonane w innych technikach niż malarstwo olejne.
Kogo umieściliby Państwo na pierwszym miejscu wśród ludzi władzy? Czyj portret powinien być tu największy? Nie zgadniecie!
Tak, sowiecki namiestnik pasuje tu najlepiej. Aby było jeszcze weselej, poniżej przeczytamy, że jego postać budzi kontrowersje „związane z reprywatyzacją nieruchomości, będącą skutkiem dekretu nacjonalizacyjnego”…
Bierut ilustruje też opis tej sekcji na stronie internetowej muzeum.
Jak można tak tępo ideologizować taką placówkę? Jak można wspierać się tak toporną propagandą? Zrozumiałem, gdy przypomniałem sobie, kto jest dyrektorem Muzeum Warszawy.
To Ewa Nekanda-Trepka. Stanowisko objęła w 2012 roku z nadania pani prezydent Hanny Gronkiewicz-Waltz. Wcześniej długi czas pełniła funkcję stołecznego konserwatora zabytków – od początku istnienia tego biura. Zasłynęła m.in. konsekwentnym sprzeciwianiem się postawieniu pomnika upamiętniającego ofiary katastrofy smoleńskiej. Ale jej „dokonań” było dużo więcej. Od walki o parking w Ogrodzie Saskim (przy restauracji należącej do radnego PO) po liczne „kontrowersyjne” decyzje dotyczące zabytków. Zacytujmy „Gazetę Wyborczą”:
Krytyczne głosy obrońców zabytków towarzyszyły stołecznej konserwator przez dziesięć lat. Jej nazwisko nieraz pojawiało się na transparentach rozwijanych podczas pikiet Zespołu Opiekunów Kulturowego Dziedzictwa Warszawy ZOK. Społeczników oburzyła m.in.: zgodą na rozbiórkę hali na Koszykach, sprzeciwem wobec odtworzenia dawnego wyglądu kamienicy przy ul. Foksal 14 i gmachu przy ul. Jasnej 6, akceptacją dla nadbudowy Hotelu Europejskiego, dopuszczeniem do otoczenia studni Gruba Kaśka w al. „Solidarności” dziwacznymi przystankami tramwajowymi, bezradnością wobec dewastacji kamienic (ul. Chmielna 18, ul. Łucka 6), zburzenia praskiej parowozowni, a ostatnio - budynku koszar przy ul. 29 Listopada.
W ratuszu Nekanda-Trepka była też pełnomocnikiem ds. zarządzania światowym dziedzictwem UNESCO. W 2012 r. przestała pełnić i tę funkcję po aferze z budową biurowca przy pl. Zamkowym, a więc przy granicy Starego Miasta, które w całości wpisane jest na listę UNESCO.
Pani konserwator wydając zgodę na tę inwestycję nie konsultowała się ani z UNESCO ani z Ministerstwem Kultury. Straciła stanowisko, gdy okazało się, że wokół budowy jest więcej wątpliwości – jak podał tygodnik „Wprost” nic złego w stawianiu nowoczesnego biurowca przy samej Starówce nie widziała też Jolanta Zdziech-Naperty, naczelnik wydziału architektury i budownictwa na warszawskim Śródmieściu, prywatnie… matka jednego z projektantów budynku.
Nekanda-Trepka nie musiała się jednak martwić o swoją przyszłość. Szybko odnalazła się jako dyrektor muzeum Historycznego m. st. Warszawy.
O tym, jak Platforma przejmowała to muzeum i jakie przyniosło to owoce, zwłaszcza dla ludzi partii-matki, pisała Maja Narbutt w tygodniku „Sieci” w 2013 r.
Dziś, gdy muzeum otwiera się na nowo (powoli, w wielkich bólach), ideologiczne nachalności są dodatkowym argumentem każącym zdecydowanie krytycznie ocenić kierownictwo i nadzór nad jedną z najważniejszych placówek na kulturalnej mapie stolicy.
To kolejne miejsce, które woła o zmiany we władzach Warszawy!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/376624-kod-czarny-protest-biale-miasteczko-toporna-propaganda-w-muzeum-warszawy-wola-o-zmiany-w-miescie-zobacz-zdjecia