Od wielu godzin trwa świętowanie po prawej stronie wyników głosowania nad ustawami aborcyjnymi. Że PO i Nowoczesna strzeliły sobie w stopę dopuszczając do odrzucenia proaborcyjnego projektu Barbary Nowackiej.
Literalnie rzecz biorąc, sprawy mają się trochę inaczej. W przypadku projektów procedowanych w pierwszym czytaniu ich przeciwnicy mają do wyboru różne postawy. Mogą głosować za ich przesłaniem do komisji zakładając, że nie przejdzie w dalszych pracach. I mogą go od razu odrzucić.
Jak rozumiem, patrząc także na nazwiska zwłaszcza członków klubu PO, ci co nie głosowali (lub glosowali za odrzuceniem), to przeważnie ludzie nieprzekonani do aborcji na życzenie i uważający obecny kształt prawa za najlepszy. Nie jest to więc jakiś kiks, a konsekwencja postawy. Szanuję ją. Polaryzacja nie odebrała wam wrażliwości moralnej.
Możliwe też, że byli tam poszczególni posłowie nie głosujący w następstwie przypadku. Ich nieuwaga wynikała zapewne z przekonania, że projekt i tak jest skazany na odrzucenie przez PiS. Tymczasem prawie 60 posłów PiS, na czele z Jarosławem Kaczyńskim zagłosowało za przesłaniem do komisji. Kierując się zapewne dawną obietnicą ich partii, że nie będą odrzucać w pierwszym czytaniu projektów obywatelskich. Stąd konfuzja i wrażenie, że projekt Nowackiej padł „przez część opozycji”.
Nie krytykuję żadnej z tych postaw. Zwracam nawet uwagę, że na prawicowych portalach powstają już listy hańby. Piętnuje się z kolei pisowską czołówkę za to, że projektu od razu nie odrzuciła. Że chciała „dyskusji nad mordowaniem dzieci”.
Kiksem było nie to głosowanie, a to co stało się potem. Histeria liderów opozycji, wzajemne połajanki, wreszcie zaś wyrzucanie posłów za głosowanie zgodnie ze swym sumieniem. Rozstanie się z Markiem Biernackim to ostatecznie porzucenie fikcji Platformy jako partii wielu nurtów i światopoglądów. Z delikatnej kwestii sumienia próbuje się uczynić kwestię partyjnej taktyki, jeśli nie wizerunku.
To wynika z tego, że obu partiom opozycji niewiele już zostało. Temat aborcji to jeden z ostatnich, jaki mobilizował ludzi do wychodzenia na ulice przeciw rządowi. Jedno z ostatnich narzędzi mobilizacji. Furia Schetyny czy Lubnauer ujawnia, że muszą się imać wojny ideologicznej. I kolanami upychać swoich członków – już nawet nie do obrony obecnego „kompromisu” (ja też uważam obecny stan prawny za nie pozbawiony zalet), lecz do poparcia czegoś tak skrajnego jak legalna aborcja z powodu chęci pojechania na narty.
To rodzaj ideologicznego szaleństwa uprawianego przez ludzi nie tyle szalonych, co bezradnych. O Schetynie opowiadano mi kiedyś, że tematu aborcji jako problemu moralnego nie jest w stanie pojąć – w żadną stronę, ani za ani przeciw. Teraz zmuszony jest przebrać się za hunwejbina. Bo pomimo stanu prawnego w większości krajów zachodnich uważam aborcję na życzenie za przejaw prawnego zdziczenia. A przy okazji Schetyna pogłębia wrażenie wewnętrznego chaosu. Już lepiej było się zasłonić od początku wolnością sumienia swoich członków. No ale nie można, skoro wojna o aborcję to ostatnia deska ratunku, a kierownictwo opozycji dzierżą „Wyborcza” z „Newsweekiem” i TVN-em. Więc rozliczają, składają samokrytyki, złorzeczą.
Opozycja nie słucha nawet takich ludzi jak prof. Andrzej Zoll, który na wyraźnej kontrze wobec formułki „zlepka komórek” użytej przez Nowacką, przypomniał, że to od samego początku jest oddzielny byt, więc dziecko. Mając szacunek do profesora za tę postawę, mogę jednak wyrazić ubolewanie, że na co dzień wspiera – w Polsce i w Europie - siły i środowiska, które poza formułkę „zlepka komórek” nie wyjdą. Ponury paradoks.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/376298-kompromitacja-opozycji-bylo-nie-odrzucenie-projektu-nowackiej-a-to-co-pozniej-zgoda-schetyny-by-wystapic-w-roli-lamacza-sumien