W polityce gesty mają większe znaczenie od słów. Dlatego nieobecność prezesa Prawa i Sprawiedliwości, Jarosława Kaczyńskiego, w Pałacu Prezydenckim podczas uroczystości wręczenia nominacji ministerialnych, w ramach długo oczekiwanej rekonstrukcji rządu, jest wydarzeniem wymownym.
Wbrew różnego rodzaju zapowiedziom zmiany w składzie rady ministrów okazały się bardzo głębokie, a nawet rewolucyjne, m.in. w ich konsekwencji stanowisko szefa obrony stracił, polityk jeszcze do niedawna wydawało się nie do ruszenia, Antoni Macierewicz.
Nieobecny ma głos…
Absencja lidera obozu Zjednoczonej Prawicy podczas spotkania u prezydenta świadczy o tym, iż najprawdopodobniej nie chciał on dokonanych przetasowań, a konkretnie rzecz ujmując – dymisji Macierewicza – autoryzować, pytanie dotyczy tylko jednej kwestii: czy jego zachowanie było wizerunkową demonstracją adresowaną do elektoratu PiS czy też Kaczyński faktycznie dystansuje się od „utrącenia” Macierewicza?
Wielu komentatorów wydarzeń politycznych oraz analityków sceny politycznej w Polsce uważa, iż rekonstrukcja dokonana w rządze jest sukcesem prezydenta Andrzeja Dudy, gdyż pozbył się niewygodnego dla siebie rywala, który utrudniał mu wypełnianie funkcji zwierzchnika sił zbrojnych, a przede wszystkim wzmocnił swoją pozycję.
Dla mnie taka diagnoza nie jest oczywista.
Trzech króli
Zmiany w rządzie są zwycięstwem trzech polityków: po pierwsze, Jarosława Kaczyńskiego, który osiągnął prawie wszystko co chciał, jego pozycja jeszcze bardziej wzrosła a nie osłabła; po drugie, Jarosława Gowina – lider „Porozumienia”, jednego z ważnych członów Zjednoczonej Pawicy, wyraźnie się wzmocnił, zaś jego środowisko wyszło chyba w ramach formacji PiS na drugie miejsce, zdobywając nowe polityczne przyczółki (resort przedsiębiorczości i inwestycji, ministerstwo zdrowia).
Trzecim wygranym jest premier Mateusz Morawiecki, który otrzymał sporą swobodę działania i może mówić, że w dużej mierze stworzył rząd autorski.
Poddał figurę, zyskał inicjatywę
A kto w takim razie stracił? Bezpośrednim przegranym jest Antoni Macierewicz, gdyż został nie tylko pozbawiony stanowiska w rządzie, ale chyba również redukcji uległa jego polityczna pozycja. Nie ma z czego się cieszyć również Zbigniew Ziobro, bo niczego nie zyskał, a polityczne znaczenie ministra sprawiedliwości spadło na rzecz Gowina. To ten ostatni jest dziś ważniejszym partnerem dla Kaczyńskiego i Morawieckiego.
Prezydent Duda zyskał chwilowo, na krótką metę, jednak w grze obliczonej na dłuższy horyzont stracił.
Zrozumiemy to, kiedy przeanalizujemy reakcje ośrodków opiniotwórczych związanych z tzw. „twardym” elektoratem PiS: Tomasz Sakiewicz oświadczył iż więcej nie zagłosuje na obecnego prezydenta; Katarzyna Gójska napisała, iż Andrzej Duda stoi tam, gdzie stało ZOMO.
Polityka to umiejętność zarządzania ludźmi i procesami. W polityce należy antycypować następstwa poszczególnych kroków. Tak jak w szachach, trzeba myśleć kilka ruchów do przodu.
Kaczyński jest zbyt szczwanym lisem, aby nie przewidział konsekwencji wynikających z rekonstrukcji: dał prezydentowi Dudzie chwilę radości, złudne wrażenie kontrolowania sytuacji, jednak w rzeczywistości pozbawił go ważnych atutów.
Sięgając po język szachowy można opisać sytuację w następujący sposób: lider PiS poświęcił figurę, ale zyskał inicjatywę (strategiczną).
Co najwyżej mniejsze zło
Rekonstrukcja została wizerunkowo zaaranżowana tak, iż cała odpowiedzialność za jej rozstrzygnięcia spada na Andrzeja Dudę. Kaczyński nie przychodząc na uroczystość wręczenia nominacji ministerialnych do Pałacu Prezydenckiego umył ręce, wysyłając elektoratowi prawicowemu czytelny sygnał: to nie ja, to on. Dla wyborców PiS to prezydent będzie postrzegany jako autor przeprowadzonych zmian, zwłaszcza zdymisjonowania Macierewicza, a to stwarza poważny kłopot, gdyż w oczach naturalnego elektoratu PiS może już nie być naturalnym kandydatem do zaszczytnej funkcji pierwszej osoby w państwie.
Może być co najwyżej „mniejszym złem”, w konfrontacji z kandydatem obozu centrowo-lewicowego, ale już nie kandydatem niekontrowersyjnym. Zmiana percepcji jest ważna. Jego los będzie więc zależał od łaski Kaczyńskiego.
To daje Jarosławowi Kaczyńskiemu przewagę i atuty, rozszerza przestrzeń prowadzenia ewentualnej gry politycznej i stwarza nowe możliwości manewru.
Myślenie o sukcesji
Lider PiS mógł oddać wiele pól. W roku 2015 zrezygnował z ubiegania się o urząd prezydenta, wskazując wówczas na młodego eurodeputowanego, Andrzeja Dudę. Następnie zrzekł się kandydowania na funkcję premiera, choć jego formacja zdobyła w parlamencie bezwzględną większość – zrozumiał, iż odgrywanie pierwszoplanowych ról, to nie jest jego najlepsza strona, stąd wolał „pociągać z sznurki z ukrycia”, zaś na pierwszy front wypuścił Dudę i Szydło.
Ale jest jedna pozycja, której Kaczyński nie odda nigdy, a co najwyżej wskaże następcę. To status przywódcy PiS oraz całego obozu Zjednoczonej Prawicy. Kaczyńskiemu chodzi i zawsze chodziło o władzę realną, a nie o „żyrandol” czy „nożyczki” do przecinania wstęg.
Gra toczy się nie tylko o bieżące kontrolowanie wydarzeń i procesów politycznych, ale również o sukcesję. Kaczyński nie chce, aby dominującym ośrodkiem politycznym był w przyszłości Pałac Prezydencki i nie widzi Andrzeja Dudy w roli swojego następcy.
Polityczny majstersztyk
Przeprowadzając rekonstrukcję rządu w takiej formule oraz w takim kształcie lider PiS „upiekł kilka pieczeni na jednym ogniu”. Pozbył się z rządu, a także osłabił w ramach obozu Zjednoczonej Prawicy silnego i w miarę suwerennego polityka, mowa oczywiście o Antonim Macierewiczu. Osłabił drugiego niewygodnego gracza, Zbigniewa Ziobro. Skompletował wszystkie resorty siłowe, które zajmują teraz oddani ludzie Kaczyńskiego: służby specjalne – Mariusz Kamiński; sprawy wewnętrzne – Joachim Brudziński; obrona – Mariusz Błaszczak.
Ta ostatnia zdobycz jest niezwykle istotna, gdyż lojalność Macierewicza nie była oczywista.
Dzięki rekonstrukcji Kaczyński zredukował też wpływy ojca Rydzyka, a także uwolnił PiS od narracji smoleńskiej, która pozbawiała partię zdolności do dynamicznego rozszerzenia populacji wyborczej.
Największą zdobyczą jest jednak pozbawienie możliwości ofensywnych prezydenta Andrzeja Dudy w stosunku do „żelaznego” elektoratu PiS. Wiarygodność Dudy wobec naturalnych wyborców partii została poważnie zakwestionowana.
Co teraz?
Kaczyński nie gra już o nic dla siebie w sensie indywidualnym. Jeżeli natomiast zabiega o wzmacnianie pozycji politycznej, to tylko z jednego powodu: aby mieć wpływ na dalszy rozwój i kontrolowanie sytuacji.
Aby dokonać głębokiej zmiany i naprawić Polskę po 28 latach rządów – w większości – postkomunistycznych elit, nie wystarczy jedna kadencja sprawowania władzy; potrzebne są dwa, a może nawet trzy takie czteroletnie etapy.
Postkomunizm został mocno „wryty” nie tylko w struktury, w porządek instytucjonalny, ale przede wszystkim w kulturę. Wytworzono konsumpcyjny, antyobywatelski sposób myślenia i narzucono go społeczeństwu. Żeby to wszystko zmienić potrzebne są lata i przeobrażenia pokoleniowe.
Kaczyńskiemu chodzi o zmianę głęboką. O radykalne zmodyfikowanie status quo oraz odblokowanie kanałów awansu dla społeczeństwa, także o wymianę elit.
Patrząc z tej perspektywy sprawą kluczową wydaje się zmiana konstytucji, a żeby to osiągnąć trzeba bezapelacyjnie wygrać następne wybory parlamentarne, z przewagą jaka jeszcze nigdy w Polsce nie była notowana. Rekonstrukcja zwiększa szanse PiS na osiągnięcie tego celu, albowiem najprawdopodobniej notowania formacji pójdą w górę.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/376058-wiele-pieczeni-na-jednym-ogniu