W polityce jak w piłce nożnej, ulubieńcy odchodzą. I wtedy ich sympatycy cierpią. A politycy idą dalej. Tak jak dalej działają kluby piłkarskie, które straciły swoje gwiazdy. Publiczność reaguje uczuciowo, w polityce i sporcie liczy się wynik. Ale na uczuciach sympatyków opiera się pozycja partii czy klubu, więc nie można ich ignorować. Zapewne dlatego 10 stycznia 2018 r. Jarosław Kaczyński powiedział: „Nasza droga naprawy Rzeczypospolitej, dobrej zmiany, czasem ze względu na okoliczności jest kręta, ale (…) ufajcie, że idziemy drogą w tym samym kierunku, że nie ulegnie najmniejszej zmianie, że dojdziemy do celu”. Była to reakcja na krytyczne, czasem w bardzo ostrej formie, głosy potępiające wyeliminowanie z rządu przede wszystkim Antoniego Macierewicza i Jana Szyszki.
W polityce i w futbolu przywiązanie do pewnych ludzi i lojalność wobec nich są ważne, bo pokazują ludzką stronę tych dziedzin aktywności, ale najważniejsze są rezultaty. Brzmi to cynicznie, ale takie jest życie. W polityce istnieje oczywiście problem ludzi ponoszących wielkie ryzyko, narażających się na ataki, obrażanych czy stygmatyzowanych. Odcinanie się od nich rodzi ryzyko nie tylko dehumanizacji partii, która tak robi, ale przede wszystkim demobilizacji innych do poświęceń, ponoszenia kosztów. Po co mamy to robić, skoro z jakichś wyższych względów, często nie do końca określonych, można się nas w każdej chwili pozbyć? – mogą zapytać ci, którzy angażują się w partyjną aktywność. Dlatego tak ważna w polityce jest forma żegnania się z ludźmi zasłużonymi na jakimś etapie. Dlatego tak ważna jest klasa. Gdyby jednak partie były sentymentalne, daleko by nie zaszły, gdyż sentymenty zwykle nie idą w parze ze skutecznością.
Polityka to gra o wielu zmiennych i często trzeba coś poświęcić, żeby osiągnąć zakładane cele. O tym właśnie mówił Jarosław Kaczyński używając sformułowania o „krętej drodze”. Ale wyborcy i sympatycy nie muszą uznawać wyższych racji, tym bardziej że najczęściej nie znają prawdziwych przyczyn różnych decyzji. Dla wielu ważna jest stałość uczuć wobec tych, których nie tylko popierają, ale uznają za kogoś sobie emocjonalnie bliskiego. Sukces w polityce w ogromnej mierze odnosi się dzięki takim właśnie uczuciom, ale już w konkretnych działaniach te uczucia bywają przeszkodą. Wielu wyborców Prawa i Sprawiedliwości miało i ma bardzo emocjonalny stosunek do Beaty Szydło, dlatego jej zamiana na Mateusza Morawieckiego wywołała szok i sprzeciw. Podobnie było w związku z dymisjami Antoniego Macierewicza czy Jana Szyszki.
Co charakterystyczne, znacznie mniej emocjonalny jest stosunek wyborców zjednoczonej prawicy do takich postaci jak Mateusz Morawiecki czy Jarosław Gowin. Jak sądzę, chodzi tu o wspólnotę doświadczeń, czyli lata „poniewierki” tak wyborców, jak długo aktywnych polityków PiS. Mateusz Morawiecki i Jarosław Gowin są w obozie dobrej zmiany od niedawna i tej wspólnoty losu z nimi nie ma. I oni mają innych wyborców, często znacznie mniej emocjonalnych. Problemem jest to, że partie i generalnie polityka potrzebują zarówno tych, z którymi wyborcy są od dawna zżyci i się z nimi identyfikują, jak i nowych ludzi, uosabiających inne wartości i pomagających realizować wspólne cele. Zwykle wyborców tożsamościowych i bardzo emocjonalnie zżytych ze „swymi” politykami jest za mało, żeby stworzyć większość w parlamencie, żeby skutecznie rządzić. Polityka jest bowiem zwykle „krętą drogą”, a nawet bardzo krętą.
Polityka jest też często realizacją celów znacznie szerszych niż oczekują tego sympatycy partii rządzącej. Rząd jest przecież zawsze reprezentantem całego państwa, nawet jeśli jest monopartyjny (obecny jest w istocie koalicyjny) i znacznie bliższy interesom czy oczekiwaniom własnego zaplecza. I w tej ogólnopaństwowej funkcji czasem rząd ani nie jest tak skonstruowany, jak oczekiwaliby tego tożsamościowi wyborcy, ani nie postępuje wyłącznie zgodnie z ich oczekiwaniami. Jeśli jest jednak zbyt technokratyczny, szybko może się wypalić poparcie gwarantujące stabilną większość. A ciepłe uczucia do „swoich” polityków mogą się zamienić w emocjonalny chłód czy obojętność. I także z tego powodu rządzenie bywa „krętą drogą”. W takiej sytuacji zwykle liderzy partyjni zakładają, że najwięcej zniesie twardy, emocjonalny, tożsamościowy elektorat, którego w przeszłości ci liderzy ostatecznie nie zawodzili. Znacznie mniej wymaga się od wyborców incydentalnych, kierujących się interesami bądź doraźnymi korzyściami. Oni mogą bowiem łatwo zmienić obiekt poparcia. A bez nich często nie sposób stworzyć stabilnej większości. I tak koło się zamyka.
Kiedy jednak twardzi, tożsamościowi wyborcy są poddawani zbyt wielu próbom, gdy zbyt często to oni muszą zrozumieć, zacisnąć zęby, wybaczyć i trwać, rodzi się w nich poczucie niesprawiedliwości, a nawet krzywdy. Co oznacza, że istnieje jednak granica wymagań zwykle wobec tych samych ludzi. A partyjni liderzy muszą wyważyć, gdzie ta granica przebiega. Można tożsamościowych, twardych wyborców wiele razy obciążać wysokimi kosztami i najwyższą odpowiedzialnością, ale nawet oni mogą pęknąć. Choćby z poczucia żalu i niesprawiedliwości. I o tym przywódcy dobrej zmiany powinni pamiętać tworząc swoje plany i podporządkowując im kształt rządu. Bez „luźnych” sympatyków obozu rządzącego nie można wielu celów osiągnąć, ale bez tych najtwardszych i najwierniejszych prawie żadnego.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/376057-czy-wyborcy-zawsze-musza-zrozumiec-zacisnac-zeby-wybaczyc-i-trwac-kiedy-rodzi-sie-w-nich-poczucie-krzywdy
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.