Gdy wczoraj w Sejmie Antoni Mężydło z Platformy Obywatelskiej rzucił mi w wywiadzie, że jego partia (i w ogóle opozycja) powinna skoncentrować się już na programie na rok 2023, bo najbliższe wybory są przegrane, uznałem, że przesadza. Przed nami przecież wybory samorządowe, dużo się jeszcze może wydarzyć, sporo zmienić.
Ale gdy przyszły wieczorne głosowania i zobaczyliśmy bezradność organizacyjną polityków Platformy i Nowoczesnej, muszę chyba przyznać mu rację. Co się bowiem stało? Oto Jarosław Kaczyński, Krystyna Pawłowicz czy Antoni Macierewicz zagłosowali za dalszymi pracami nad projektem liberalizującym przepisy dotyczące aborcji (tzw. „Ratujmy Kobiety”). Nie, nie dlatego, że byli „za” pomysłami skrajnej lewicy, ale dlatego, że obiecali szacunek dla projektów obywatelskich, jakiekolwiek by one nie były. To zresztą był również wniosek po ostatnich „czarnych protestach”, które pojawiły się po analogicznej sytuacji sprzed kilkunastu miesięcy.
Tym razem jednak projekt przepadł, ponieważ politycy pstrykający urocze „selfie” z groźnymi minami na czarnych marszach – albo wyjęli karty do głosowania, albo w ogóle nie pojawili się na sali plenarnej. (Na marginesie - szacunek dla Marka Biernackiego, który konsekwentnie głosuje zawsze za odrzuceniem skrajnie lewackich projektów). Jestem skrajnie radykalnym przeciwnikiem propozycji zgłoszonych przez lewicę, skrajnie negatywnie oceniam obecność polityków PO i N na feministycznych pikietach, ale ci wszyscy, którzy intuicyjnie trzymali za nich kciuki, mogą czuć się skrajnie sfrustrowani. Te 20-25% Polaków deklarujących głos na partie Grzegorza Schetyny i Katarzyny Lubnauer wypadałoby uhonorować jakimiś orderami za wsparcie ułomnych. Nikt nie koordynuje tych ugrupowań, nikt nie ma na nie pomysłu, żaden polityków z tych partii nie ma ponadfrakcyjnego (nie mówiąc o ponadpartyjnym) autorytetu. O programie szkoda nawet pisać, bo na razie to tylko mrzonki i odtwórcze reakcje na agendę narzuconą przez Prawo i Sprawiedliwość.
A zamieszanie wokół zmiany prawa antyaborcyjnego to przecież tylko jeden z wielu przykładów beznadziejnie nijakiej opozycji w ostatnim czasie. A to nikt w opozycji nie zauważył „wrzutki łowieckiej” w forsowanej ustawie, innym razem żaden polityk PO czy .N nie potrafił sensownie odnieść się do zmian w rządzie Mateusza Morawieckiego, które totalnie pognębiły i tak zagubioną opozycję. Nawet „nowa nadzieja” Platformy, Rafał Trzaskowski, tuż po tym, jak został ogłoszony jako kandydat na prezydenta Warszawy, zniknął z przestrzeni publicznej. Platforma nie przygotowała dla niego planu, kampanii, środków finansowych. To cieszy polityków PiS, gdzie zresztą również jest pewien klincz (w sprawie wskazania kandydata), ale bierna postawa PO pozwala na wyrównanie szans.
Patrząc nieco szerzej: ani Platforma, ani Nowoczesna nie mają żadnego pomysłu na to, jak ma funkcjonować opozycja: czy to zjednoczona, czy podzielona. Plan Petru to efemeryda, o której zapomniano kilka godzin po jej ogłoszeniu (i obśmianiu), wspólne listy wyborcze jawią się jako niewiarygodne, a przy tym rodzą się w bólach i bez udziału kluczowych zawodników (Władysław Kosiniak-Kamysz i ludowcy). Wydawać by się mogło, że to szansa dla lewicy, ale ta woli szukać poparcia wśród radykalnych feministek i zająć się elektoratem w modnych knajpkach na Placu Zbawiciela niż skupić się na socjalnych postulatach czy potrzebach mieszkańców małych miejscowości. Obraz ten jest w zasadzie ponury, ponieważ oprócz pojedynczych inicjatyw Kukiz‘15 i PSL politycy opozycji potrafią tylko protestować, używać dużych słów i krzyczeć na manifestacjach. Gdy debata schodzi na poziom konkretu, propozycji czy merytorycznych poprawek do projektów, można liczyć wyłącznie na małe ruchy, pojedynczych posłów, albo… opozycję w samym obozie „dobrej zmiany”. Na własne i wyraźne życzenie liderów PO i N to partia Jarosława Kaczyńskiego zagospodarowała kolejne obszary życia politycznego i społecznego w Polsce.
W ciągu ostatnich dwóch lat padło wiele zarzutów o tym, że demokracja w Polsce jest zagrożona, ponieważ władza ma autorytarne ciągoty i wprowadza swoje zmiany, jadąc jak walec. Na razie można stwierdzić z pewnością, że demokracja owszem, jest zagrożona, ale z powodu tego, jaka jest opozycja. A w zasadzie - jaka nie jest, bo dzisiejszy rząd po prostu nie ma (z nielicznymi wyjątkami) sensownej opozycji. A to akurat naprawdę groźne.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/375965-demokracja-w-polsce-rzeczywiscie-jest-zagrozona-nie-mamy-bowiem-poza-malymi-wyjatkami-opozycji