Powinniśmy przypominać Francji i Niemcom, czym są tak naprawdę wartości europejskie i jaka jest ich realność
— mówi portalowi wPolityce.pl prof. Zdzisław Krasnodębski, europoseł PiS.
wPolityce.pl: Niemiecki komisarz UE Günther Oettinger stwierdził, że „nie można zmniejszyć dotacji dla Polski, bo te pieniądze idą do niemieckich firm”. Dodał też, że Niemcy nie są płatnikiem netto, a beneficjentem netto UE.
Prof. Zdzisław Krasnodębski: To bardzo rozsądne słowa komisarza Oettingera.
I bardzo prawdziwe.
Tak, czasem nawet komisarze unijni są skłonni wydawać realistyczne opinie. Kiedyś komisarz Oettinger także wspomniał, że można zmniejszyć nam fundusze, jednak zasięgnął informacji i zmienił zdanie. To ważne stwierdzenie dotyczące całego sporu Polski z UE. Spór ten wiążę się z pomysłami budowania Unii wielu prędkości, którą zaproponował, chociaż później wycofał się z tej propozycji, prezydent Macron. Prezydent Francji mówił o budowie Unii wielu prędkości, budowanej wokół strefy euro. Wszystkie te pomysły nie biorą pod uwagę rzeczywistości gospodarczej UE. Rzeczywistość jest taka, że gdyby nie Europa Środkowowschodnia to najbogatszym krajom w UE działoby się o wiele gorzej. Pozycja gospodarcza Niemiec jest uzależniona od współpracy gospodarczej z krajami Europy Środkowowschodniej, szczególnie z Polską. Wszelkie próby wypchnięcia nas z UE, mogłyby się bardzo przykro zakończyć dla koniunktury gospodarczej w Niemczech.
Nasze gospodarki są ze sobą mocno powiązane.
I takie pozostaną. Ważne żeby były powiązane w zupełnie inny stosunku niż do tej pory, na zasadzie równorzędności. Partnerzy zachodni muszą się do tego przyzwyczaić, że będą musieli inaczej myśleć o całości UE. Będą musieli przyjąć do wiadomości słowa, które padły w czasie wizyty premiera Morawieckiego na Węgrzech, że głos Europy Środkowowschodniej nie może być lekceważony w planach przyszłości UE. Trzeba ten argument powtarzać, żeby wreszcie go sobie przyswoili. Czasy, kiedy dwa państwa mogły uzgodnić ze sobą, jak będzie wyglądał kształt Unii minęły. Nie powtórzy się również sytuacja, że jeden kraj decydował o polityce imigracyjnej, która tak naprawdę nie leży w kompetencjach UE. Powinniśmy przypominać Francji i Niemcom, czym są tak naprawdę wartości europejskie i jaka jest ich realność.
Euro i UE są instrumentami niemieckiej gospodarki w UE.
Niewątpliwie dobrze służą interesom geopolitycznym i gospodarczym Niemiec, choć inni także odnoszą korzyści. Pozycja Niemiec w UE po 2004 r. wzmocniła się niepomiernie, także w wyniku kryzysu ekonomicznego 2007 r. Niemcy są krajem, który żyje z eksportu, najważniejszy dla nich jest rynek europejski. Niemcy żyją również z tego, że przez całe lata mogą dokonywać outsourcingu korzystając z zasobów ludzkich i wiedzy, jak jest to w przypadku przemysłu motoryzacyjnego na Słowacji, w Czechach czy w Polsce. Przez wiele lat Niemcy prowadziły dobrą i skuteczną politykę imigracyjną, zasilając swoją gospodarkę specjalistami i pracownikami z Europy Środkowowschodniej. Nigdy z imigrantami z Europy Środkowowschodniej nie było żadnych większych kłopotów.
Nie oznacza to, że inni nie korzystali na integracji europejskiej, ale dzisiejszy kryzys Europy polega na tym, że zyski i straty rozkładają się bardzo nierówno. Prawda, którą kanclerz Oettinger przypomniał, wielu ludziom jest nieznana. Bardzo często spotykałem się w Niemczech z zarzutami, że Polska nie jest solidarna, a przecież wypłaca się nam pieniądze.
Martin Schulz naciska na przyjęcie przez Polskę i Węgry uchodźców. Podkreślił, że UE jest wspólnotą prawa, a nie supermarketem, w którym każdy wybiera to, co mu pasuje.
Jeżeli skonfrontujemy wypowiedź Oettingera ze słowami Schulza, ujawniają się dwie zupełnie inne oceny. Jeden sugeruje, jakoby tylko Niemcy wkładały do wspólnej kasy i poświęcały się na rzecz integracji europejskiej. Drugi z polityków wskazuje na ogromne korzyści, które Niemcy z integracji europejskiej czerpią. Martin Schulz mógłby wiele się nauczyć od Oettingera.
Unia rzeczywiście nie jest supermarketem i Niemcy nie są jej właścicielem, a Martin Schulz kierownikiem. UE jest wspólnotą prawa i na mocy tego prawa Niemcy wpłacają odpowiednie kwoty do budżetu.
Niektórzy wskazują, że korzyści wyciągane przez Niemcy z UE są nadmierne.
Mówił o tym w kampanii wyborczej nawet powszechnie chwalony teraz w UE prezydent Macron.
W „Rzeczpospolitej” ukazał się apel polskich ekonomistów o wstąpienie do Eurolandu. Co pan o nim sądzi?
Ekonomiści, którzy podpisali apel nie kierują się względami gospodarczymi, ale politycznymi. To jest bardziej wyraz ich unijnej czołobitności niż wynik realistycznej oceny sytuacji. Motywy są polityczne, mówiono zresztą o tym w komentarzach, że to ma być sposób na poprawę relacji z Komisją Europejską.
Wskazano, że wpływ na UE można mieć tylko siedząc przy wspólnym stole, a to jest możliwe jedynie poprzez przyjęcie wspólnej waluty.
Powtarza się platformerska narracja o siedzeniu przy wspólnym stole. Przedstawiciele narodu zawsze siedzieli przy stole, niezależnie od tego, jak się narodowi działo – i pili i jedli w naszym imieniu, siedzą skromie i cichutko. Ten sposób myślenia o UE, o naszym miejscu w niej, o zadaniach elit, przypomina myślenie z minionej epoki, która nie wróci. Być może, że kiedyś będą warunki pozwalające na przystąpienie do unii monetarnej. Obecnie nie ma żadnej potrzeby ani racjonalnych przesłanek, żeby Polska przyjęła euro.
Rozmawiał Tomasz Plaskota
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/375247-nasz-wywiad-prof-krasnodebski-unia-rzeczywiscie-nie-jest-supermarketem-i-niemcy-nie-sa-jej-wlascicielem-a-martin-schulz-kierownikiem