„Nie matura lecz chęć szczera zrobi z ciebie oficera”, tak najkrócej można opisać karierę Martina Schulza - wielkiego przegranego lidera lewicy w niedawnych wyborach w Niemczech, który zrządzeniem losu kontynuuje swe polityczne życie pozagrobowe.
Życiorys tego 62.letniego polityka da się sprowadzić do jednego zdania: urodził się w małej mieścinie Hehlrath pod Akwizgranem (Aachen), naukę zakończył na przysposobieniu zawodowym sprzedawcy książek, ale partia wywindowała go do władz lokalnych, potem do europarlamentu, wreszcie wystawiła jako swego szefa do pojedynku z Angelą Merkel o fotel kanclerski. Nie tylko na własną zgubę go wystawiła, gdyż Schulz, nazywany w unijnych kręgach „pitt bullem” i wręcz nienawidzony na brukselskich salonach, a także w wielu krajach UE, jest jednym z współtwórców największego kryzysu w dziejach wspólnoty i problemów ze sformowaniem nowego rządu w Niemczech. Po powrocie na rodzimą scenę polityki nie zagryzł chadeckiej rywalki, lecz uzyskał w wyborach do Bundestagu najgorszy wynik dla socjaldemokratów od niepamiętnych czasów. Jego dni na stanowisku przewodniczącego SPD były policzone, jednak dziś może liczyć na życie po życiu, a to dzięki problemom Merkel ze skleceniem koalicji rządowej: jeśli dojdzie, a zapewne dojdzie do kontynuacji rządów tzw. wielkiej koalicji, czyli chadeków z CDU/CSU z „socis” z SPD, może otrzymać jakąś ministerialną tekę…
Warto więc przypomnieć sobie drogę Schulza na świecznik unijnej i niemieckiej polityki. Do SPD wstąpił mając zaledwie dziewiętnaście lat. Jak się później okazało, partia była jego kołem ratunkowym. Początkowo młody Schulz niezbyt interesował się polityką, marzył o karierze piłkarskiej. Grał w lokalnej drużynie „Rhenania 05”, jednak kontuzja kolana wyeliminowała go z boiska. Po kursie zawodowym otworzył księgarnię i… popadł w alkoholizm. Choć edukację przerwał jeszcze w gimnazjum i miał problemy z samym sobą, partia ulokowała go w gronie radnych, a następnie na stanowisku burmistrza Wuerselen. Co trzeba przyznać, Schulz mówić potrafił, „po linii i na bazie”, umiał też dzięki efekciarskim inicjatywom zdobywać poklask u miejscowej ludności. Jego największym osiągnięciem na posadzie burmistrza była budowa na kredyt parku wodnego Aquana, de facto ostro skrytykowana przez chadeków z powodu złej sytuacji finansowej tego nadreńskiego miasteczka. Być może spodziewając się klęski w kolejnym głosowaniu Schulz wystawiony został przez SPD w 1994r. jako kandydat na europosła.
Dla tego wówczas 39.letniego socjaldemokraty rozpoczął się złoty okres. Szybko wspinał się po szczeblach politycznej kariery: najpierw ów polityk z ukończonym wykształceniem podstawowym został szefem frakcji socjalistów, potem pełnomocnikiem SPD do spraw europejskich, wreszcie, dzięki międzypartyjnemu porozumieniu powierzono mu funkcję przewodniczącego Parlamentu Europejskiego. On sam, krótko po tym awansie zapowiedział buńczucznie:
„Nie będę wygodnym przewodniczącym. Kto wierzy, że uzyska więcej Europy przez ograniczanie parlamentaryzmu, temu tu i teraz wypowiadam wojnę”.
Wojnę wypowiedział notabene nie tylko zwolennikom unii, jako wspólnoty państw narodowych. Mr. Nobody z wioski Hehlrath, liczącej nieco ponad tysiąc mieszkańców, uroił sobie, że został cesarzem Europy w pikielhaubie, że zarówno Komisja UE, Rada Europejska, jak i państwa członkowskie wspólnoty będą maszerowały jak im każe. W toczeniu wojen Schulz miał już doświadczenie. W 2003r., jeszcze jako wiceprzewodniczący socjalistów w PE, rzucił rękawicę premierowi Włoch. Na powitanie Silvia Berlusconiego, który miał wygłosić przemówienie z okazji przejęcia przez jego kraj unijnej prezydencji, Schulz pozwolił sobie na uwagę, że nie chce, aby szef włoskiego rządu „zaraził europejską demokrację wirusem konfliktu interesów”. Berlusconi zareagował głośną ripostą: „We Włoszech kręcony jest film o nazistowskim obozie koncentracyjnym, zgłoszę pana do roli kapo”. I rzeczywiście, w teleserialu pt. „Klatka pełna bohaterów” włoscy twórcy nadali jednemu z obozowych strażników nazwisko Schulza. Nie był to jego jedyny konflikt z Włochami. Równie głośnym echem odbił się sprzeciw Schulza wobec kandydatury konserwatywnego polityka, byłego ministra ds. europejskich Rocca Buttigliona, na komisarza UE, ponieważ ten opowiadał się za ochroną rodziny i sprzeciwiał równaniu praw związków homo- z małżeństwami heteroseksualnymi.
Niepisana maksyma Schulza brzmiała: każdy może mieć własne poglądy, byle były takie jak jego. Przed objęciem przez Czechy unijnej prezydencji w 2009r. pojechał specjalnie do Pragi, by instruować twórcę konserwatywno-liberalnej Obywatelskiej Partii Demokratycznej ODS, prezydenta Vaclava Klausa, co mu wolno, a czego nie, zgodnie z „europejskim” czytaj: schulzowym „pojęciem demokracji”. Prezydent Klaus naraził mu się uwagami o narastającej, brukselskiej hegemonii odrywaniu się instytucji wspólnoty od korzeni demokracji, podejmowaniu rozstrzygnięć ponad głowami obywateli państw członkowskich oraz ingerowaniu w ich sprawy wewnętrzne.
Można rzec, skąd my to znamy? Jeszcze gorzej było po objęciu władzy na Węgrzech przez premiera Viktora Orbána, z centroprawicowej Unii Obywatelskiej (Fidesz). Według Schulza, Węgry były „niegodne” przyznania rotacyjnego przewodnictwa w UE, powinny natomiast być objęte „sankcjami ekonomicznymi” - jak argumentował „bardziej skutecznymi od innych form wywierania nacisku”. Nie bez zabiegów Schulza Bruksela wszczęła trzy procedury karne przeciw rządowi Orbána za rzekome „łamanie demokratycznych standardów UE”. Wrogami Schulza były nie tylko kraje naszego regionu, że wspomnę także jego groźby nałożenia sankcji na Irlandię po odrzuceniu przez jej obywateli w referendum projektu eurokonstytucji po niemiecko-francuskim liftingu, czy jego napaści słowne na brytyjskiego premiera Davida Camerona, któremu wręcz wskazywał drzwi wyjściowe z UE. Na połajanki Schulza w europarlamencie wobec Zjednoczonego Królestwa zareagował poseł Godfrey Bloom z Partii Niepodległości, który krzyknął pod adresem Niemca: „Ein Volk, ein Reich, ein Fuehrer…!”. Lista zarzutów wobec tego polityka SPD i unijnych instytucji już wówczas była długa, od autorytarnego zarządzania, deficytu demokracji oraz politycznego i gospodarczego interwencjonizmu Brukseli, po krytykowane zamiary przekształcenia wspólnoty w jakieś superpaństwo. To ostatnie potwierdził niedawno sam Schulz, który wyznaczył nawet datę dla zakończenia procesu tworzenia „Stanów Zjednoczonych Europy”.
„Brexit” nie jest przyczyną lecz skutkiem coraz bardziej rozpasanego sobiepaństwa Brukseli, przy czym u podstaw zaistniałego kryzysu i narastających podziałów w UE nie leży bynajmniej kwestia polityki imigracyjnej, narzucanej przez niemiecko-francuski „dyrektoriat”, lecz aberracja unijnych urzędników i eurolewicy od tożsamości narodowych, kultury, tradycji i chrześcijańskich korzeni Starego Kontynentu.
W naszym kraju Schulz dał się poznać już w chwili objęcia urzędów prezydenta i premiera przez Lecha i Jarosława Kaczyńskich. Jak mawiał bez ogródek ów niemiecki polityk w 2006r.: „Bracia Kaczyńscy nigdy nie będą naszym partnerami”, bo „reprezentują wszystko to, co my zwalczamy”.
Schulz otwarcie wyrażał swe nadzieje na to, że: „Naród polski jest na tyle mądry, iż szybko odeśle go (rząd PiS) do lamusa”.
Choć w zjednoczonych Niemczech dokonano rozliczenia z komunizmem i dogłębnej lustracji, Schulz stanął murem za Bronisławem Geremkiem, który ostentacyjnie odmówił poddania się temu procesowi w Polsce. To z inicjatywy Schulza i Geremka europarlament podjął kuriozalną rezolucję przeciw naszemu krajowi za rzekomy rasizm, ksenofobię, antysemityzm i gnębienie tzw. mniejszości seksualnych, choć to w Niemczech płoną schroniska dla azylantów, miejsca kultu, pomniki i obiekty należące do Gminy Żydowskiej wymagają całodobowej ochrony policji, zaś działacze organizacji żydowskich nie ruszają się na krok bez ochroniarzy.
Polska była dla Schulza chłopcem do bicia przy każdej próbie prowadzenia samodzielnej, niezależnej polityki, w tym bezpieczeństwa. Wzywał m.in. kanclerz Merkel do „zdecydowanego przeciwstawienia się planom budowy tarczy antyrakietowej” przez USA na polskim i czeskim terytorium, oraz do izolacji naszego kraju we wspólnocie. Nikt inny, tylko właśnie Schulz, jak swego czasu charakteryzowały go rodzime media - człowiek niezdolny do kompromisu, apodyktyczny, nie znoszący sprzeciwu, wybuchowy, kłótliwy, agresywny, arogancki, głośny, jadowity prowokator itp., porównywał Europę „chlewu”, w którym zamierzał „posprzątać”. Jak perorował w roli szefa europarlamentu, Komisja UE powinna przekształcić się w rząd wspólnoty i wraz z Parlamentem Europejskim „powstrzymać tendencję renacjonalizacji”…
Mimo wpędzenia UE z jego wielkim wkładem w dzisiejszy kryzys, mimo katastrofalnej dla SPD porażki w wyborach do Bundestagu, ton Schulza się nie zmienia. Przeciwnie:
„Płacimy, ponosimy koszty związane z uchodźcami, a niektóre kraje ich nie biorą, wodzą nas za nos. Unia nie jest supermarketem, w którym każdy wybiera to, co mu pasuje, jest wspólnotą prawa”,
grzmi z łamów Bulwarowego „Bilda”.
„Niemcy nie mogą ot tak, po prostu wpłacać do budżetu (unijnego - dopisek mój), jeśli takie kraje, jak Węgry czy Polska, będące biorcami funduszy, nie przyczyniają się do przyjmowania uchodźców”,
precyzuje. Uwadze Schulza w przerdzewiałej pikielhaubie uchodzi, że - po pierwsze, to koalicyjny rząd Niemiec, w którym uczestniczy SPD, złamał wszelkie zasady funkcjonowania unii otwierając na oścież granice Europy dla islamskich imigrantów z tragicznymi skutkami, a - po drugie, nikt inny, tylko Niemcy zyskały najwięcej i wciąż czerpią największe zyski z członkostwa państw naszego regionu we wspólnocie. Wystarczy pójść do dowolnego sklepu w Polsce, Czechach, na Węgrzech itd. Przypomnę też, że rozszerzenie UE i pozyskanie nowego, gigantycznego rynku zbytu, a i taniej siły roboczej w ekspansji niemieckich koncernów uratowało gospodarkę RFN przed recesją, wystarczy rzucić okiem na dane sprzed kilkunastu lat, co de facto przyznawali otwarcie sami niemieccy politycy i ekonomiści.
Co dalej z Schulzem? To dziś jedno z najważniejszych pytań. Kanclerz Merkel nie darzy go sympatią, a wręcz przeciwnie. To ona decydowała dotychczas o polityce zagranicznej Bundesrepubliki, można więc wątpić, czy zgodzi się na powierzenie teki szefa dyplomacji i funkcji wicekanclerza nieokrzesańcowi Schulzowi. On sam o tym marzy. Merkel jest jednak w sytuacji przymusowej, podobnie jak SPD - kontynuacja rządów tzw. wielkiej koalicji chadeków z CDU/CSU i „socis” jest dla nich wymogiem chwili, bowiem przedterminowe wybory mogłyby skończyć się dla tych partii jeszcze większą klęską niż przed trzema miesiącami. Pozostają jedynie wątpliwości, gdzie leżą granice ustępstw Merkel w koalicyjnych negocjacjach z lewicą i czy niedouczony arogant Schulz, nadal szef SPD, zadowoli się objęciem innego resortu, co implikuje odpowiedzi na wszystkie inne pytania, od naszych bilateralnych stosunków z Niemcami, po rozwiązanie kryzysu w całej Unii Europejskiej i określenie zasad jej funkcjonowania na przyszłość…
-
Bestseller o sile dynamitu! „Angela Merkel i kryzys migracyjny. Dzień po dniu”. Książka do kupienia „wSklepiku.pl”!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/375091-pozagrobowe-zycie-schulza-kim-jest-mr-nobody-ktory-uroil-sobie-ze-jest-cesarzem-europy-w-pikielhaubie