Według ostatniego wodza postkomunistycznej „lewicy”, Leszka Millera – prawdziwego mężczyznę poznajemy po końcówce, a dokładniej po tym, jak kończy. Dla ostatniego przewodniczącego Nowoczesnej płci męskiej, Ryszarda Petru – mężczyzna nie kończy nigdy. A zwłaszcza – być liderem. A zwłaszcza - liderem tych, którzy, pardon, które pokonały go w uczciwej, partyjnej „naparzance”. Mateusz Kijowski o kończeniu pojęcie ma równie nikłe. Kończą go i tyle.
Z końcem roku mam oczywiście dwie wiadomości: dobrą i złą. Pierwsza jest taka, że rok 2017 jednak się skończy. Ktoś powie: z czego tu się cieszyć, mógłby potrwać jeszcze trochę, skoro prawicy wciąż rośnie, a co najmniej nie spada, opozycja totalna zaś pogrąża się w bagienku zdrady własnego kraju, poganiana batami w światłych rękach 3 panów „T”: Timmermansa, Tuska i Trunkera, czy jak tam wymawia się nazwisko szefa Komisji Europejskich Poklepywań i Podwójnego Widzenia Standardów.
A jednak końcówka 2017 roku – i to jest wiadomość zła – wskazuje, że część opozycyjnych środowisk doszła ze swoimi sztandarami czystej, jak ich pliki mózgowe, nienawiści, do ściany, za którą adwersarzy nazywa się już tylko i wyłącznie „ch…ami”. Jak markiz de Poniedziałek, baron Hołdys, hrabia Saramonowicz i kilkoro mniejszych nawet od nich medialnych „pantofelków” (vide: słynny wiersz Andrzeja Bursy). Ta kampania to już nie jest agresywny, chamski „pijar”, czy przemysł pogardy 2.0. To obłęd ludzi opętanych żądzą powrotu do władzy, do żłoba, do koryta. I strachem, że jeśli nie nastąpi to już zaraz, za chwilę, natychmiast, to zaraz, za chwilę, natychmiast na powierzchnię opinii publicznej mogą wypłynąć fakty, czyny, przelewy co najmniej niewygodne. A może naganne. A czasem karalne. Jak wiemy, oba te uczucia: żądzy powrotu i strachu przed koniecznością ostatecznego odwrotu, dotyczą w Platformie Obywatelskiej naprawdę wielu, od samej góry po sam, za przeproszeniem, dół.
Co innego Nowoczesna. To był jej rok. Dokładniej: rok jej upadku, który – jak pamiętamy z Disneyowskich kreskówek – w przypadkach szczególnie śmiesznych może trwać w nieskończoność. Nowoczesna leci więc na łeb, na szyję, na dół. Łeb czasem pusty, jak śmiech na słowach Joanny Scheuring-Wielgus, czasem obolały od pocałunków śmierci, jak u Pawła Rabieja, który sam już chyba nie wie, czy zrezygnował z kandydowania w Warszawie, czy przeciwnie – idzie po jej prezydenturę, jak burza nad Ursynowem. Co gorsza (ale tylko dla fanów partii zdradziecko odebranej cesarzowi Ryśkowi) – miejscem, w którym Nowoczesna ostatecznie spadnie, jest otwarta paszcza Grzegorza Schetyny. Sam Petru przyznaje, z niezrozumiałym uśmiechem, że jego elektorat chce dziś bliskiego porozumienia z PO. Czyli partią, wobec której „głęboki sprzeciw” miał lec u zarania Nowoczesnej…
U jej zaorania zaś leży program narzucony ludziom Petru/Lubnauer przez Schetynę: totalna kanonada w mediach, chamstwo na ulicach, zdrada Polski na europejskich salonach. O ile punkt pierwszy udało się jeszcze jako tako Nowoczesnej „ogarnąć”, a punkt drugi aranżowany był i tak przez „spontaniczny” ruch KOD, potem Farmazonów RP, o tyle w trzecim punkcie Nowoczesna, bez jednego choćby europosła, była bez szans. Mogłoby to zresztą w innych warunkach przysporzyć nieco punktów wśród ludzi, którzy choć PiS nienawidzą, to zdradą się brzydzą. Warunki jednak, jak ustaliliśmy, określił u „totalnych” Schetyna. Świątynie bożka Antypisa wypełniły się kapłanami sześciorga płci i tak rok strzelił, jak z bicza. A poparcie dla „totalsów” maleje.
Jeśli zatem sam Petru przyznaje, że „jego elektorat” chce dziś bliskiego porozumienia z PO, to jest to pożegnanie Polaków z Nowoczesną. Katarzyna Lubnauer chyba tego nie dostrzega, ale fakty są gołe, jak święty turecki oraz sama partia. Na razie pani przewodnicząca jeszcze się cieszy, chodzi i co chwilę dogląda swoją nową zabawkę – ów tęczowy balon, jakim stała się Nowoczesna. Nikt jej nie powiedział, że to cudo już nie poleci. Chytry Grzegorz wyssał z niego cały hel. Pewnie dlatego mówi czasem tak śmiesznie.
O tegorocznym końcu Mateusza Kijowskiego nie ma już nawet co wspominać. Wiedzieliśmy już wcześniej, że jest skończony. Ale że przy okazji jest także skończonym, hm… szukam słowa i znajduję ich zbyt wiele (a żadne godne druku) – tego, to już nie. Kodziarzy ukrytych po lasach i instytucjach spieszę jednak uspokoić – wasz buc, pardon, wódz jeszcze wypłynie. Jak zanieczyszczenia w rzece. Można by go zresztą już dziś nazwać Człowiekiem Plamą – od plam na honorze, gdyby nie fakt, iż jako specyficzny gatunek ofermy, lebiegi zaangażowane politycznie honorem dysponują w sposób umiarkowany. Zwłaszcza, że nie jest on tani, a dla ludzi pokroju Kijowskiego nie stanowi przecież, w odróżnieniu od „ajfona”, artykułu pierwszej potrzeby.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/374024-o-dwoch-takich-co-rabneli-w-ksiezyc-upadek-braci-ego-rubikonia-i-matolusza
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.