Nie trzeba być wielkim prorokiem, aby przewidzieć, że nadchodzący rok upłynie pod znakiem zmagań Polski z Unią Europejską. Od wyniku tych zmagań będzie zależało nasze miejsce w Europie, choć – i to trzeba powiedzieć otwarcie – nie wszystko jest w naszych rękach.
O konflikcie Polski czy – szerzej państw Europy Środkowej – z Unią Europejską pisze najnowszy „The Guardian” piórem szefa działu europejskiego Jona Henleya. Pomijając już stygmatyzujący nasz region język artykułu („autorytarne rządy”) czy kompletne – jak to zwykle w zachodnich mediach – niezrozumienie materii („załamanie praworządności”), Henley dostrzega, że głównym orężem w tej wojnie staną się kwestie finansowe, tj. obniżenie dopłat z budżetu unijnego do inwestycji w naszej części Europy.
Ilustruje to dwa zjawiska. Po pierwsze, że pojęcie solidarności, które stało się fundamentem wspólnej Europy przestało mieć dziś jakiekolwiek znaczenie i po drugie – że w Europie znowu liczy się przede wszystkim interes poszczególnych państw wyrażony ich siłą gospodarczą i finansową. W takiej rozgrywce Polska jest – może nie na straconej – ale na pewno na słabej pozycji.
Pojawia się zatem pytanie, jak prowadzić tę wojnę, mając wprawdzie moralną słuszność, ale znikome zasoby? Czy nie będziemy zmuszeni do zawierania kompromisów? Choć nie odrzucałbym a priori konieczności ustępowania w jednym miejscu, aby zyskać w innym (wymaga to wcześniej ustalenia hierarchii ważności naszych celów), to mam obawy, czy Unia jest gotowa pójść na jakiekolwiek ustępstwa wobec naszego regionu. Czy przekonana o swojej sile, nie będzie jak walec domagać się więcej i więcej? I czy – mówiąc krótko – nie skończy się na tym, że sporo stracimy, a nic albo niewiele zyskamy?
Profesor Ryszard Legutko zauważył, że Unia nie bardzo chce negocjować, ona woli narzucać swoje zdanie. Spór z Polską jest tu szczególnie ważny, bo ewentualne złamanie naszego oporu, będzie wyraźnym znakiem dla całego regionu, że nie warto Unii „podskakiwać”. Dlatego nie dziwi mnie precedens, jakim jest uruchomienie artykułu 7.1 traktatu unijnego dotyczący wprowadzenia sankcji przeciw łamiącemu zasady (czytaj: zbuntowanemu) członkowi Unii.
Czy Polska może wyjść z tego sporu obronną ręką? Pewnie nie. Pytanie zatem o koszty. Jakie koszty gotowi jesteśmy ponieść, aby zachować niezależność? Gdzie jest granica, nasze „non possumus”? Być może warto byłoby zwrócić się z tym pytaniem do społeczeństwa, zanim rozpocznie się kolejna faza tej wojny? Dałoby to rządowi mandat do działania, zgodnie z wolą większości.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/373946-a-moze-warto-spytac-polakow-co-sadza-na-temat-polityki-europejskiej-rzadu
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.