Uznanie Julii Przyłębskiej, prezes Trybunału Konstytucyjnego, za Człowieka Wolności roku 2017 jawi się jako oczywiste.
Wyróżnienie tygodnika „Sieci” przeznaczone jest dla patriotów zaangażowanych na rzecz narodu. Działalność taka kreuje jeden z istotniejszych, choć często pomijanych obecnie wymiarów wolności, czyli możliwość kształtowania rzeczywistości, w której żyjemy. To wolność pozytywna, która pozwala nam panować nad naszym losem, gdyż tylko zespołowo jesteśmy wstanie podejmować przedsięwzięcia w tym kierunku, to republikańskie nastawienie na tworzenie dobra wspólnego.
Wybór Julii Przyłębskiej na stanowisko prezesa Trybunału Konstytucyjnego to początek odbudowy wymiaru sprawiedliwości w Polsce. Historia tej instytucji, uznawanej współcześnie za kardynalny element sądownictwa, jest stosunkowo niedługa. Jej wielka kariera wiąże się z doświadczeniem narodowego socjalizmu, którego dojście do władzy w Niemczech uznać można za samobójstwo demokracji. W celu uniemożliwienia tego typu wypadków stworzone zostały sądy konstytucyjne, które dbać miały, aby narody nie zakwestionowały podstawowych praw regulujących ich funkcjonowanie. Miały więc odgrywać specyficzną rolę i interweniować w wyjątkowych okolicznościach. Niestety wyposażone w szczególne uprawnienia nie potrafiły oprzeć się pokusie ich rozszerzania i nadużywania. W III RP mieliśmy do czynienia ze szczególną egzemplifikacją tego zjawiska. Wpływ na to miał stan kadr sędziowskich, które w nową, demokratyczną rzeczywistość przemaszerowały w niezmienionym składzie z PRL.
Wprawdzie upłynęło od tego niemal 30 lat, co musiało zmienić ich personalia, ale w korporacji, która uzyskała pełnię władzy nad wymiarem sprawiedliwości, w tym kompetencje powoływania i kształtowania nowych adeptów, przetrwała instytucjonalna tożsamość. Jej podstawowym elementem była obrona status quo, który dawał sędziom niezwykłe uprawnienia.
System III RP to rodzaj oligarchii, czyli panowanie nielicznych w swoim interesie. Układ ten zagrożony jest procedurami wyborczymi, gdyż formalnie funkcjonuje w Polsce ustrój demokratyczny. W tej sytuacji bezpiecznikiem oligarchii pozostaje wymiar sprawiedliwości, który stanowi jej istotną część składową, a zwłaszcza jej ostatni bastion – Trybunał Konstytucyjny. Doświadczyliśmy tego w czasie rządów PiS w latach 2005–2007. Głębsze zmiany blokowane były przez tę instancję, która, gdy zabrakło litery, potrafiła odwoływać się do „ducha konstytucji”, a jej zapisy rozciągała dowolnie. Próbę otwarcia zawodów prawniczych zakwestionowała na mocy zapisu, że korporacje mają prawo się samoorganizować. Tak więc pod szyldem państwa prawa uzyskaliśmy państwo prawników, które stanowiło tak ścisły gorset dla demokracji, że realnie pozbawiało ją elementarnego sensu.
Podobnie miało być po ostatnich wyborach, dwa lata temu. Sejm poprzedni wybrał awansem pięciu kolejnych członków Trybunału Konstytucyjnego, mimo że kadencje ich poprzedników kończyły się już po wyborach. Nowe ciało ustawodawcze nie zgodziło się na to ewidentne złamanie zasad, unieważniło wybór i powołało kolejnych pięciu sędziów. Trybunał Konstytucyjny salomonowym wyrokiem zgodził się na powołanie dwóch, ale trzech odrzucił. Gdyby Sejm i prezydent zaakceptowali ten pseudokompromis, większość w Trybunale jeszcze długo pozostawałaby wroga nowym rządom i, można mieć pewność, skutecznie je paraliżowała.
Jednym z dwojga sędziów, co do których wyboru nie podnoszono żadnego sprzeciwu, była Julia Przyłębska.
Kiedy piszemy o nastawieniu korporacji, wskazujemy postawę jej dominujących elit, co nie znaczy, że podzielają ją wszyscy sędziowie. Pozytywnym przykładem innego podejścia do prawa jest obecna prezes Trybunału Konstytucyjnego. Nie jest profesorem, ale sędzią praktykiem. Nie kształtowały jej uniwersyteckie układy, lecz robiła to konfrontacja z problemami ludzi, którzy próbują dochodzić swoich racji. Prawdopodobnie również dlatego uważa, że prawo powinno być elementem państwa, a sędziowie nie są „nadzwyczajną kastą”, tylko pełnią służbę narodowi i jego obywatelom.
Przyłębska z powodzeniem sprawowała funkcje dyplomatyczne. Współpracowała z Instytutem Gaucka, a także uczestniczyła w negocjacjach z Niemcami w sprawie odszkodowań dla obywateli polskich za pracę przymusową w czasie II wojny światowej. Odznaczona została za to medalem Stowarzyszenia Żydów Kombatantów RP i Poszkodowanych w II Wojnie Światowej.
Obecna prezes, w przeciwieństwie do swojego poprzednika, nie uczestniczy w rozgrywkach partyjnych, nie deklaruje swoich sympatii ani antypatii w tej mierze. Zerwała z bizantyńskim stylem, który prezentowali jej poprzednicy, rozbudowanym ceremoniałem i kosztami z tym związanymi. Niezależnie od oskarżeń o próbę rewanżu rozpoczęła audyt instytucji, którą przejęła.
Jej wybór na prezesa, tak jak i na sędziego Trybunału Konstytucyjnego, nie wywołał pierwotnie sprzeciwu. Nawet niechętny jej wiceprzewodniczący Trybunału prof. Stanisław Biernat stwierdził, że należy pogodzić się z nowym stanem rzeczy. Formalnie wszystko przebiegło bez zarzutu, a przecież obrońcy ancien régime chcieli prezentować się jako legaliści doskonali. Ale nie w wypadku, kiedy działało to na ich niekorzyść.
Ciekawe jest prześledzenie ataków na Julię Przyłębską po przejęciu przez nią przewodnictwa w Trybunale Konstytucyjnym. Na przykład pierwsza prezes tej instytucji Ewa Łętowska stwierdziła, że jej następczyni ma „bardzo kruchą legitymację”. Co to miało znaczyć, nie dowiedzieliśmy się. Andrzej Rzepliński posunął się dalej, stwierdzając, że Julia Przyłębska nie została wybrana prawidłowo, ponieważ… nie poinformowała w trakcie mianowania, że ileś lat wcześniej otrzymała negatywne opinie od wizytatorów sędziowskich. Były prezes nie dodał, że opinie te nie wpłynęły na awanse Julii Przyłębskiej w sądzie okręgowym. Konflikt obecnej prezes z częścią poznańskiego establishmentu wydaje o niej jak najlepsze świadectwo, gdyż był efektem jej nieustępliwości w tropieniu afery, w którą uwikłana była miejscowa socjeta.
Radykalną zmianę opinii na jej temat pouczająco prezentuje Andrzej Byrt, były ambasador w Niemczech, który w trakcie pracy Julii Przyłębskiej jako swojego podwładnego i bezpośrednio po jej zakończeniu, wystawiał entuzjastyczne rekomendacje przyszłej prezes, dziś natomiast mówi o niej wyłącznie źle.
Mnożące się zastrzeżenia, które obrońcy dawnego układu wysuwali przeciw niepochodzącej z ich szeregów przewodniczącej, z czasem przekształciły się w stałą kontestację. Teza, że Julia Przyłębska została wybrana niewłaściwie, powtarzana jest bez żadnego uzasadnienia. Podobno dlatego, że uchwała na ten temat nie została przedstawiona we właściwym czasie. Julia Przyłębska precyzyjnie wyjaśniła wszystkie związane z tym nieporozumienia, ale nikt się tym nie przejął. Dziś z ust wiceprzewodniczącego Komisji Europejskiej Fransa Timmermansa słyszymy, że jej wybór był „nieprawny”.
To jeszcze walka na poziomie polityczno-prawnym, jakkolwiek śladu w niej dobrej woli i poszanowania faktów brak. Towarzyszy temu jednak odrażająca nagonka osobista zarówno na Julię Przyłębską, jak i jej męża. „Gazeta Wyborcza” eksponuje sążnisty tekst na temat powiązań obecnej prezes z tajnymi służbami III RP. Clou wywodu mieści się w sformułowaniu, że nie ma na to dowodów, gdyż leżą one ukryte w archiwach tychże. Można mieć pewność, że nie będzie to ostatnia insynuacja ani jedyna kampania pomówień.
A Julia Przyłębska? Znosi to wszystko z podziwu godnym spokojem i zajmuje się swoimi obowiązkami. Jest prezesem Trybunału Konstytucyjnego, któremu przywraca należną mu, niesłychanie znaczącą, ale również ustawowo ograniczoną rolę. Odgrywa rolę nie do przecenienia w odbudowie polskiego porządku prawnego, gwarancji naszej wolności.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/373625-julia-przylebska-wybrana-czlowiekiem-wolnosci-2017-r-dlaczego-przeczytaj-uzasadnienie-bronislawa-wildsteina-odgrywa-role-nie-do-przecenienia