Oczywiście, że wkurza mnie, gdy z ambony padają partyjne slogany. W czasie, gdy Polska jest krajem demokratycznym kościół nie jest miejscem na polityczną walkę. Nie podobały mi się w ostatnich dniach słowa jednego z biskupów, który odnosił się do „ulicy, zagranicy i podniesionej ręki w Brukseli”. Takie słowa, szczególnie w okresie Świąt Bożego Narodzenia, uderzają w część wiernych, którzy nie popierają rewolucji obecnego rządu. Nie odmawiam prawa duchownym do poglądów politycznych. Jednak miejscem ich głoszenia w demokratycznym kraju nie jest ambona. Kościół jest ponad jakąkolwiek polityczną partią i ustrojem politycznym.
Celem Kościoła jest zbawienie dusz. Celem jest nawracanie innowierców i ateistów. Nawracanie poprzez miłość. W każdym miejscu, gdzie nie ma Chrystusa, Kościół ma obowiązek chrystianizować. W miejscu, gdzie Jezus został zastąpiony inną religią albo uświęconym ateizmem obowiązkiem każdego katolika jest rechrystianizacja.
Kościół, czyli WSZYSCY katolicy. Nie tylko księża i papież, ale każdy członek Kościoła katolickiego.
Czyż nie jest to truizm dla każdego katolika? Okazuje się, że nie.
Otwieram internet, którego unikałem w ostatnich dwóch dniach i czytam, że o. Paweł Gużyński oburza się w TVN24 na słowa premiera Mateusza Morawieckiego o potrzebie rechrystianizacji Europy. Zakonnik rzekł, że jest „ automatycznie przerażony” jak słyszy takie słowa. Duchowny dodał, że każda próba politycznej akcji, która ma na celu wprowadzenie jakiejś religii, „to jest coś bardzo niebezpiecznego”. Zdumiony przeczytałem te słowa jeszcze raz. I jeszcze raz przecierając oczy. „A może po prostu za bardzo mnie pochłonęły przygotowania do Świąt i powieki są zbyt zmęczone, by dobrze interpretować wypowiedzi ważnych osób?”- pomyślałem. Nie, duchowny naprawdę uważa, że katoliccy politycy, którzy serio traktują swoją wiarę są niebezpieczni. „Niech mi politycy, za przeproszeniem, odczepią się od głoszenia ewangelii, od chrystianizowania Europy” – perorował Gużyński.
„Niech politycy odczepią się od głoszenia ewangelii”. Zapamiętajcie sobie drodzy państwo to zdanie padające z ust duchownego. Nie tylko dlatego, że zapomina on o całej historii chrześcijaństwa, gdy nie tylko królowie, wojskowi, ale także tacy demokratyczni politycy jak kandydat na ołtarze Robert Schuman z Chrystusem na ustach uprawiali politykę. Dziś niemal każdy prezydent USA mówi o Biblii i przypomina i chrześcijańskim charakterze „Miasta na górze”.
Aby ożywiać duchem chrześcijańskim doczesną rzeczywistość służąc — jak zostało powiedziane — osobie i społeczeństwu, świeccy nie mogą rezygnować z udziału w „polityce”, czyli w różnego rodzaju działalności gospodarczej, społecznej i prawodawczej, która w sposób organiczny służy wzrastaniu wspólnego dobra; Ojcowie synodalni stwierdzali wielokrotnie, że prawo i obowiązek uczestniczenia w polityce dotyczy wszystkich i każdego; formy tego udziału, płaszczyzny, na jakich on się dokonuje, zadania i odpowiedzialność mogą być bardzo różne i wzajemnie się uzupełniać. Ani oskarżenia o karierowiczostwo, o kult władzy, o egoizm i korupcję, które nierzadko są kierowane pod adresem ludzi wchodzących w skład rządu, parlamentu, klasy panującej czy partii politycznej, ani dość rozpowszechniony pogląd, że polityka musi być terenem moralnego zagrożenia, bynajmniej nie usprawiedliwiają sceptycyzmu i nieobecności chrześcijan w sprawach publicznych.
pisał Jan Paweł II. Jeden z najwybitniejszych papieży XX wieku nie tylko nie uważał, że politycy powinni się „odczepić od głoszenia Ewangelii”. On nauczał, że powinni głośno przypominać o swojej wierze. Szczególnie w czasie dyktatury relatywizmu moralnego i celebrowania laicyzmu, świeccy mają nie tyle prawo, ile obowiązek głosić Ewangelię. Jednym z osiągnięć Soboru Watykańskiego II było docenienie roli świeckich w procesie ewangelizacji.** O. Gużyński o tym dobrze wie. Problem w tym, że duchowny popadł w sidła politycznej poprawności, która głosi, że Kościół ma nauczać w czterech ścianach i pozostać „sprawą prywatną”. To zupełny nonsens, który stał się dziś dogmatem piewców tej szkodliwej świeckiej religii.
O ile, zgadzam się, że dla dobra Kościoła, kapłani powinni wystrzegać się opowiadania po jakiejkolwiek stronie politycznego sporu ( zasada to nie dotyczy dyktatury) i dbać o jedność wiernych, to absolutnie odrzucam dopasowywanie się do arbitralnie narzuconych norm przez laicystów. Jeżeli nawet intencje tak prowadzonego dialogu z liberałami i lewicą są zacne, to efekty opłakane. Nie zapominajmy, że nawet w najbardziej chrześcijańskim narodzie zachodniej cywilizacji zastąpiono oficjalnie słowo Christmas, neutralnym słowem „holiday”. Chrześcijanin ma obowiązek dawać świadectwo wiary w każdym aspekcie życia. Również w polityce.
Ma to być nie świadectwo przynależności do konkretnej partii, ale świadectwo pewnych bardzo konkretnych norm moralnych.
Możliwe, że w dzisiejszych czasach to świadectwo jest potrzebne przede wszystkim tam. Mamy do uratowania najwspanialszą cywilizację w historii ludzkości. Zbudowaną na judeochrześcijańskich wartościach.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/373575-chrzescijanscy-politycy-maja-obowiazek-dawanie-swiadectwa-wiary-szczegolnie-w-czasach-dyktatury-laicyzmu
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.