Tekst ukazał się w tygodniku „Sieci”.
To trudne do uwierzenia, ale sprawa zamiany Beaty Szydło na Mateusza Morawieckiego, wyobracana już na wszystkie, zdawałoby się, możliwe strony przez ekspertów i publicystów, może mieć jeszcze jeden aspekt, dotąd przez nikogo nie podniesiony. Wręcz niezauważony. Bo jest on rzeczywiście trudny do dostrzeżenia, zwłaszcza jeśli komentuje się z perspektywy Warszawy czy Krakowa. Mnie na ten aspekt zamiany zwrócił uwagę ktoś, kto bardzo dobrze orientuje się w życiu polskiej prowincji. I to tej zwanej głęboką.
Idzie o to, że niemal wszyscy komentatorzy podkreślają, iż ta polska prowincja pokochała panią premier, bo odnalazła w niej obraz samej siebie. Osoby swojskiej i tradycjonalnej. Pasującej, mówiąc krótko, do rzeczywistości lokalnego festynu, gdzie lokalna pani poseł rok rocznie wręcza nagrody zwycięzcom lokalnej loterii. I onieśmiela ich oczywiście, jak to poseł, ale tylko troszeczkę, bo tylko troszeczkę ponad nich wyrasta. Bo jest dla nich kulturowo własna. I to wszystko to oczywiście najprawdziwsza prawda, ale we współczesnym świecie wszystko zmienia się błyskawicznie.
Jedną z najważniejszych przyczyn wyborczej porażki PiS w 2007 r. było przegapienie postępującej wówczas dynamicznie zmiany kulturowej. Rządzący zaufali wówczas dobrym (tak jak teraz) wskaźnikom gospodarczym i rosnącej stopie życiowej. Nie dostrzegli na własne nieszczęście, że mentalność Polaków się zmienia. Że stając się coraz zamożniejsi, aspirują do rzeczywistości kulturowej uosabianej wtedy niemal jedynie przez sfery PiS wrogie. Aco za tym idzie – chcąc (we własnych oczach) stać się częścią świata własnych marzeń, przejmują antyprawicowe wzorce polityczne. Minęło 10 lat, zmieniło się wiele. Wtedy opozycja była potężna, teraz jest w rozsypce. Wtedy sukces gospodarczy był przede wszystkim wynikiem ogólnoświatowej koniunktury, dziś jest znacznie wyraźniej związany zdziałaniami polskiego rządu.
Ale zarazem pewien aspekt rzeczywistości przypomina ówczesną. Teraz też rośnie dobrobyt. A ten wzrost, na skutek celowej polityki władz, w największym stopniu dotyczy warstw ludowych, czyli przede wszystkim Polski poza wielkimi miastami. Tam największy jest efekt zarówno 500+, jak i innych prospołecznych posunięć rządu. Innymi słowy – ten wzrost dobrobytu (często jest to raczej wychodzenie z biedy) dotyczy ponad proporcjonalnie elektoratu PiS. Tego stałego i tego przedtem raczej niegłosującego, a uaktywnionego przez partię Kaczyńskiego w 2015 r. A gdy ów elektorat zaczyna obrastać w piórka (bo 500 zł miesięcznie, przemnożone przez dwójkę czy trójkę dzieci, w połączeniu z posiadaniem stałej pracy i poczuciem braku lęku przed jej utratą, z perspektywy małego miasteczka daleko od autostrady jest bezdyskusyjnie obrastaniem w piórka), zaczyna jeździć na wakacje, podłącza sobie internet (boom internetowy na głębokiej prowincji to też niezauważany fenomen ostatnich dwóch lat) i kupuje tablet, to zaczyna też – i to jest nieuchronne – ewoluować kulturowo.
Zaczyna aspirować. I powoli (powoli to znaczy, że nie dzieje się to w jednym momencie, to proces, ale – jak napisałem wyżej – takie zmiany we współczesnym świecie postępują wielokrotnie szybciej niż niegdyś) zaczyna ukradkiem wstydzić się kulturowych wzorców, z których we własnej opinii już wyrósł. Innymi słowy: część ludzi, którzy wyjście z biedy zawdzięczają PiS, utożsamionemu ze swojską Beatą Szydło, może zacząć w tajemnicy przed samymi sobą wstydzić się tej swojskości. Przynajmniej aż takiej swojskości. I długofalowo mogłoby to mieć konsekwencje polityczne. Bo tożsamość kulturowa bardzo wpływa na polityczne wybory. Że to jest strasznie niesprawiedliwe? Oczywiście. Świat w ogóle jest niesprawiedliwy, a polityka chyba najbardziej.
Ale jeżeli przyjmiemy, że opisane powyżej zjawisko jest realne, to możemy innym okiem spojrzeć na zamianę premierów. Bo choć Mateusz Morawiecki jest z PiS, to zarazem – nie ze świata prowincjonalnej swojskości. Jakkolwiek by się nie starał, nie pasuje do ludowego festynu. Należy do „lepszego świata”, i to dotąd uznawano za wyborczy minus dla prawicowego polityka.
Ale to zarazem oznacza, że nowy premier może znacznie lepiej pasować do świata rozbudzanych właśnie aspiracji sporej części ludowo-prawicowego elektoratu. Może więc wręcz zabezpieczyć partię przed potencjalnym wykruszaniem, wymywaniem poparcia w tej grupie wyborców.
Bo w nowym świecie, którego częścią oni – czysto wirtualnie, ale co z tego? – zaczynają się czuć, akurat jego nie trzeba się wstydzić.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/373405-morawiecki-i-aspiracje-mozemy-innym-okiem-spojrzec-na-zamiane-premierow