Rumuński Senat przegłosował w minioną środę trzecią i ostatnią ustawę z pakietu reform wymiaru sprawiedliwości. Reforma jest ostro krytykowana przez sędziów, prokuratorów, centroprawicową opozycję oraz Radę Europy. Ich zdaniem reforma ma utrudnić ściganie polityków za korupcję. Skorzystałby na tym szczególnie lider rządzącej Partii Socjaldemokratycznej (PSD) Liviu Dragnea, który nie mógł zostać premierem, ponieważ ciąży na nim wyrok za oszustwa. Dragnea, który jest obecnie przewodniczącym niższej izby parlamentu, Izby Deputowanych, miał m.in. bezprawnie przywłaszczyć sobie fundusze unijne.
Zdaniem prezydenta Rumunii Klusa Iohannisa Komisja Europejska powinna postąpić wobec Rumunii tak samo jak wobec Polski, uruchamiając procedurę z art. 7 TUE. Komisja Europejska jednak uporczywie milczy, i to mimo iż aktywnie nadzoruje od lat rumuński wymiar sprawiedliwości. W kwietniu zażądała wyjaśnień od Bukaresztu i na tym jej działalność się skończyła. A reformy forsowane przez rządzącą koalicję z Socjaldemokratów (PSD) i Liberałów (ALDE) rzeczywiście daleko odbiegają od europejskich standardów. Według krytyków zmniejszają one de facto kompetencje Prokuratury Antykorupcyjnej (DNA), która nie mogłaby już prowadzić dochodzeń na poziomie samorządów, oraz ograniczają niezależność sądów magistrackich.
Z definicji funkcji prokuratora zostało m,in. wykreślone słowo „niezależny”. Ponadto osoby skazane prawomocnym wyrokiem będą mogły się ubiegać o urząd prezydenta. Ograniczone mają zostać także techniki ścigania korupcji, m.in. korzystanie z podsłuchów i nagrań audio oraz wideo. Najwięcej emocji budzi jednak przyznanie premierowi prawa do bezpośredniego powoływania i odwoływania szefów najważniejszych urzędów prokuratorskich. Tego typu przywilej był dotąd w Rumunii zarezerwowany tylko dla prezydenta. I jest to zdaniem krytyków „jawnym łamaniem rumuńskiej konstytucji”.
W lutym rząd premiera Sorina Grindeanu wycofał rozporządzenie znacznie zmniejszające kary za korupcje, po tym jak dziesiątki tysięcy Rumunów wyszło w proteście na ulice. Były to największe demonstracje w tym kraju od 1989 roku. Rozporządzenie wprowadzało zasadę, że przestępstwo urzędnicze ścigane jest z urzędu w trybie postępowania karnego tylko wówczas, gdy przyniosło skarbowi państwa uszczerbek w wysokości co najmniej 200 tys. lejów (190 tys. złotych).
Tymczasem Dragnea jest oskarżony o zapewnienie wynagrodzenia z funduszy publicznych dwóm osobom pracującym w latach 2006-2013 dla kierownictwa jego partii, na czym skarb państwa stracił 108 tys. lejów (103 tys. złotych). Gdyby kontrowersyjne rozporządzenie weszło w życie, oskarżenie to stałoby się bezprzedmiotowe, a podobną korzyść odniosłoby także wielu innych działaczy różnych rumuńskich partii. Można mieć krytyczny stosunek do reform sądownictwa w Polsce, jednak nietrudno się domyśleć czemu mają służyć rumuńskie reformy, a przede wszystkim komu. Dragnea, który jest najbardziej wpływowym politykiem w Rumunii i steruje partią z tylnego siedzenia, oraz jego koalicyjni partnerzy, usiłują zapewnić sobie bezkarność.
Dyskusje w sprawie ustawy o reformie wymiaru sprawiedliwości toczyły się w rumuńskim parlamencie od połowy listopada, a protesty społeczne przeciwko planom reformy odbywają się na ulicach Bukaresztu i wielu innych rumuńskich miast od tygodni. 10 grudnia w demonstracji w Bukareszcie wzięło udział ok. 10 tys. osób. Protestowali także sędziowie i prokuratorzy. Mimo tego ciężko znaleźć artykuły w zachodnioeuropejskiej prasie mówiące o końcu demokracji w Rumunii i zwrotu tego kraju w kierunku autokracji. Ciekawe czemu?
Zapewne dlatego, że w Bukareszcie rządzi lewica oraz liberałowie, którzy wchodzą w skład Europejskiego Sojuszu Liberałów i Demokratów (ALDE) Guy Verhofstadta. Szef europejskich liberałów także milczy. Nie zawsze tak było. W 2012 r. otwarcie poparł lewicową opozycję w Rumunii protestującą przeciwko polityce oszczędnościowej centroprawicowego rządu. „W Rumunii rośnie populizm” – oświadczył wówczas. Krytykował także korupcję wśród polityków centroprawicy. Tak jak z niesłabnącym zapałem krytykuje polski rząd. Korupcja w szeregach rumuńskiej lewicy i liberałów mu najwyraźniej mniej przeszkadza.
Prezydent Rumunii Klaus Iohannis ma prawo zawetować ustawy reformujące system sprawiedliwości i odesłać je z powrotem do parlamentu, ale może to zrobić tylko raz. Może też skierować ustawy do sądu konstytucyjnego oraz zwołać ogólnonarodowe referendum. To może się jednak okazać bezskuteczne. Dlatego Iohannis otwarcie sugeruje, że wobec jego kraju Komisja Europejska „także może zastosować art. 7. unijnego traktatu w związku z obawą o naruszenie praworządności”. „Jeżeli ktoś myśli, że w taki sposób zmieniając prawo nie wywoła żadnych konsekwencji, to chyba spadł z Księżyca. Konsekwencje zmian w naszym prawie będą zależeć od głębokości forsowanych przez rząd reform” – oświadczył rumuński prezydent.
Najbliższe tygodnie pokażą, czy jego nadzieje okażą się płonne. W końcu jeśli wiceszef KE Frans Timmermans tak miłuje demokrację i praworządność to powinien postawić Rumunię pod pręgierzem, mimo iż rządzą tam postępowi euroentuzjaści, związani z europejskimi liberałami i socjalistami, przywiązani - jak sami deklarują - „do europejskich wartości”. Ciekawe czy się na to zdecyduje?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/373361-rumunia-forsuje-kontrowersyjna-reforme-wymiaru-sprawiedliwosci-podzieli-los-polski-czy-uniknie-sankcji-bo-w-bukareszcie-rzadzi-lewica