Historie przekrętów z udziałem Stanisława Gawłowskiego i Hanny Gronkiewicz-Waltz są różne. Ale jako że instytucje państwa jednego dnia dopisały im nowe rozdziały, i ja się z nich wspólnie ucieszę. Ucieszę, bo działania prokuratury, CBA i Komisji Weryfikacyjnej to źródło mojej małej satysfakcji.
W lipcu 2013 r. opisałem w tygodniku „Sieci” jak ówczesny wiceminister środowiska w 2011 r. pisał pracę doktorską. A w zasadzie, jak ją przepisywał. Dlatego tamten tekst zatytułowałem „Jak minister doktorat składał”. Przypomnę jego fragment:
Na 200 stronach znaleźliśmy dziesiątki fragmentów przepisanych z innych prac, bez podania źródła. Razem dają co najmniej 20 stron. Jeśli to nie jest plagiat, to co nim jest?
Zaczyna się już w pierwszych dwóch akapitach pierwszego rozdziału. Są one przepisane z artykułu Aldony Frączkiewicz-Wronki opublikowanego w Zeszytach Naukowych Wałbrzyskiej Wyższej Szkoły Zarządzania i Przedsiębiorczości (nr 11/2008) oraz kwartalnika naukowego „Organizacja i Zarządzanie” Politechniki Śląskiej (nr 4/2010). W przypisach jednak tej informacji nie znajdziemy.
Tak jest w kilkudziesięciu innych przypadkach. Gawłowski przepisuje fragmenty m.in. następujących opracowań: „Publiczne zarządzanie strategiczne”, „Zarządzanie publiczne” oraz „Współczesne kierunki zmian w zarządzaniu administracją publiczną” Barbary Kożuch, trzech innych opracowań Frączkiewicz-Wronki, m.in. wydanej w 2008 r. przez Wałbrzyską Wyższą Szkołę Zarządzania i Przedsiębiorczości pracy zbiorowej „Zarządzanie strategiczne – podstawowe problemy”, „Teorii wyboru publicznego” Jerzego Wilkina, „Budżet zadaniowy jako narzędzie Nowego Zarządzania Publicznego” Piotra Laskowskiego z WWSZiP i innych.
Kuriozum stanowi fakt, że bez odpowiedniego oznaczenia w pracy Gawłowskiego znalazły się fragmenty abstraktu (!) z kwartalnika „Wieś i Rolnictwo” z 2005 r., a nawet artykułu „Renty strukturalne w programie rozwoju obszarów wiejskich na lata 2007-2013” autorstwa Pawła Mickiewicza i… Stanisława Gawłowskiego. Stąd wniosek, że minister dokonał autoplagiatu.
Na pierwszy rzut oka praca Sekretarza Stanu w resorcie środowiska wydaje się być autorskim opracowaniem stworzonym dzięki dobrej znajomości fachowej literatury, w tym anglojęzycznej. Problem w tym, że zagłębienie się w tę rozprawę prowadzi do wniosku, że mamy do czynienia z chaotycznie skompilowanym zlepkiem akapitów zaczerpniętych od innych autorów, często bez powołania się na źródło.
Gawłowski nie tylko kopiuje (bądź delikatnie zmienia – stosując synonimy, lekko modyfikując szyk) treść, ale również styl prawdziwych naukowców, pozostawiając np. ich uwypuklenia. Bywa, że traci kontrolę nad tekstem. Na stronie 34. pisze (pisownia oryginalna): „W dalszej części monografii przedstawiono się obszar zainteresowań teorii wyboru publicznego oraz jej związki z ogólną teoria ekonomii i innymi naukami społecznymi”. Tymczasem właśnie na tej stronie kończą się tego typu rozważania…
Łatwo odróżnić, które fragmenty zostały zaczerpnięte od innych autorów, a w których Gawłowski pisał „z głowy”. Te drugie przypadki charakteryzują się niskiej jakości stylem, błędami ortograficznymi, stylistycznymi, deklinacyjnymi oraz interpunkcyjnymi. Kolące w oczy sformułowanie „okres czasu” znajdziemy dwukrotnie w tym samym akapicie na s. 94-95. W jego pobliżu mamy „dwu letni” i kilka literówek.
Po opublikowaniu tego tekstu Gawłowski mówił o chamskim ataku, jakiego padł ofiarą. Murem stanęła też za nim partia. Później nawet dała swojemu „naukowcowi” kopa w górę. W 2016 r. został sekretarzem generalnym PO, czyli niezwykle ważną postacią, odpowiedzialną za struktury, następcą samego Schetyny.
Dziś szef Platformy wciąż broni swojego świeżo upieczonego barona (przed dwoma tygodniami został szefem zachodniopomorskich struktur partii), krzycząc, że władza gnębi opozycję. Tyle że dziś kłopoty Gawłowskiego nie ograniczają się już tylko do plagiatu. To jeden z zarzutów, jakie chce mu postawić prokuratura. Kolejne trzy dotyczą korupcji (m.in. przyjęcie drogiego zegarka), a piąty ujawnienia tajemnicy państwowej. Grubo…
Przed swoim domem Gawłowski emocjonował się przed kamerami:
To demontaż państwa demokratycznego. Wszystkich nie wsadzą.
Wszystkich nie. Ale on sam może na poważnie snuć wizję spędzenia dłuższej chwili na rozmyślaniach w zamkniętym pomieszczeniu. Będzie czas na habilitację…
Gawłowskiemu długo wszystko uchodziło na sucho. Bo przecież do licznych wątpliwości co do jego uczciwości można dołożyć jeszcze kilka spraw. Choćby aferę podsłuchową, po której został zdymisjonowany przez premier Kopacz. Pamiętają Państwo to nagranie z „Sowy i Przyjaciół” rozmowy Gawłowskiego z lobbystą Piotrem Wawrzynowiczem?
SG: Strasznie mu współczuję. Uważam, że taki wp… dostaje za ch… wie co.
PW: Druga sprawa, głupota, że nie wpisał tego zegarka. […] Dostaje wp… za nic, bardzo z tego powodu cierpi. Najgorsze jest to, że był dobrym ministrem. Nie był piz…! Był dobrym ministrem. Uczciwym, lojalnym, normalnym, k… To są słowa kluczowe.
Albo ten, gdy porównywał działania państwa polskiego i amerykańskiego ws. podejrzanych prezentów:
Gawłowski: Bo tam zegarków nikt nie sprawdza. Jak kupił zegarek, to dobrze, bo gospodarkę wzmocnił. Konsumpcja jest ważna w gospodarce.
Albo ten niezwykle ciekawy dotyczący dokumentu:
W: Tam się wiele rzeczy po prostu nakłada na siebie. Żebyś sobie przeczytał zobaczył, a ja ci później dam tą jeszcze jak dopracują w szczegółach to…
G: Tylko szybko. Bo my dzisiaj wysłaliśmy, czy wczoraj, bo nie mogliśmy dłużej już jakoś oficjalnie, a wysłaliśmy za 30-40, dużo…
W: dobra, ok
G:… żeby na razie zdjąć z porządku, żeby doprowadzić do (…) konsultacji, a wtedy dorzucimy te różne jeszcze inne.
W: Bardzo fajny pomysł podoba mi się. Słuchaj. Proponuje zupę z owoców morza i jagnięcina.
G: Bardzo dobrze.
W: No widzisz. Bardzo dobrze. Ja mam czas. Dzisiaj się nie śpieszę. My sobie spokojnie Staś zjemy.
Gawłowski tłumaczył później, że chodziło o „konsultacje programu regionalnego PO”. Tyle że partyjne programy nie mają „porządku obrad” - jak dokumenty parlamentarne czy rządowe…
Afera taśmowa to tylko wisienka na torcie od pana Stasia. Mieliśmy przecież jeszcze starsze (przed dekadą) podejrzenia o łamanie ustawy antykorupcyjnej, gdy będąc wiceprezydentem Koszalina zasiadał w zarządzie spółki Energo-Invest.
W 2009 r. jego żona znalazła się w radzie nadzorczej spółki PL Energia SA, która wnioskowała do ministerstwa środowiska (wiceszefem resortu był Gawłowski) o koncesję na poszukiwanie złóż ropy i gazu. Pani Gawłowska zrezygnowała z zasiadania w radzie, gdy… dowiedziała się, czym będzie się zajmować. Niezły z niej fachowiec, skoro przed nominacją nie interesowała się, na jaki odcinek rusza. W tamtym czasie „Rzeczpospolita” informowała też, że ludzie związani ze spółką PL Energia dostali posady w banku nadzorowanym pośrednio przez ministra.
No i aferę melioracyjną, w sprawie której prokuratura dziś stawia zarzuty.
Na deser wrócę do artykułu z „Sieci” z 2013 r.:
Przy całej jego potędze zabawnie brzmi anegdota kolportowana wewnątrz PO o tym, jak w 2011 r. podczas spotkania w gabinecie Grzegorza Schetyny z Rafałem Grupińskim i Andrzejem Halickim, na wieść o nadchodzącym korytarzem Donaldzie Tusku, Gawłowski schował się w strachu do szafy. Nie chciał być kojarzony z frakcją Schetyny…
Dziś czasy się zmieniły – jest oficjalnie jednym z najbliższych współpracowników szefa tonącej partii. Tonie i on. Nareszcie.
16 miesięcy po artykule o Gawłowskim opisałem historię kamienicy przy Noakowskiego 16. A w zasadzie dowody na to, że Hanna Gronkiewicz-Waltz musiała wiedzieć o tym, że jej rodzina dorobiła się na szmalcownictwie.
Wtedy zarzucała nam kłamstwa i obiecywała pozew sądowy. Trzeba było czekać trzy lata, by powstała komisja weryfikacyjna i ten wstydliwy dla państwa serial wreszcie przecięła.
Przed miesiącem wspólnie z Marcinem Wikłą opisaliśmy, jak bardzo prezydent Warszawy musiała się namęczyć, by minął termin cofnięcia decyzji o „zwrocie” nieruchomości. Zeznania urzędników, relacje lokatorów wreszcie wiele nowych dokumentów nie pozostawia wątpliwości – Gronkiewicz-Waltz co najmniej od 2007 r. miała pełną wiedzę o tym, jak rodzina jej męża uczestniczyła w kradzieży żydowskiej kamienicy i robiła wszystko, by sprawa się przedawniła (w 2013 r.).
Dziś jej linia obrony jest identyczna: o niczym nie wiedziałam, z mężem nie rozmawiałam, on był prawowitym spadkobiercą, to polityczna nagonka:
Myślę, że przypisywanie mi odpowiedzialności za decyzje Lecha Kaczyńskiego jest spowodowane chęcią ochrony dobrego imienia Lecha Kaczyńskiego i takich ludzi jak Sasin czy Kamiński.
To najbardziej kuriozalne stanowisko, jakiego można się trzymać. Bo Gronkiewicz NIKT NIGDY nie przypisywał odpowiedzialności za decyzję urzędników ratusza z 2003 r. Wiedza o przekręcie pojawiła się bowiem – za sprawą lokatorów – dopiero w 2007 r., gdy ona „porządkowała” sobie Urząd Miasta.
Ale czegóż wymagać od pani prezydent – kłamie w sprawie tej kradzieży od samego początku. Z tej pętli ciężko się wykaraskać.
Pozostaje pytanie, czy Andrzej Waltz dotrzyma słowa danego na posiedzeniu komisji i w obliczu dokumentów (których dotychczas rzekomo nie znał) odda niesłusznie odziedziczony majątek. Jego na to stać. To bogaty człowiek. Większy problem i większe pretensje do małżeństwa Waltzów może mieć ich córka i rodzeństwo pana Andrzeja. Parę lat temu zarobili po siedmiocyfrowej sumie, mogli o niczym nie wiedzieć, a teraz ktoś będzie ich ścigał o te miliony.
To będą raczej mało radosne Święta u Waltzów. U Gawłowskich też. Niespecjalnie szkoda mi jednych i drugich. Bo zasłużyli sobie mniejszymi i większymi geszeftami. Najbardziej cieszę się, że państwo działa, a opisywane przed laty sprawy nie zalegają tylko w redakcyjnych archiwach, lecz choć trochę przysłużyły się jednak porządkowaniu naszej rzeczywistości.
A reforma sądów daje nadzieję, że bezkarni dotąd polityczni książęta wreszcie traktowani będą jak zwykli ludzie. Sprawiedliwie.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/373357-nareszcie-kilka-lat-czekalem-na-taki-rozwoj-spraw-gawlowskiego-i-gronkiewicz-wierchuszki-po