Kiedy 7 listopada na Oxford Street zapalają się bożenarodzeniowe dekoracje, widać że Święta blisko. Kiedyś radowały tam oko i szopki i gwiazdy i mikołaje, a dziś? 750 tysięcy ledowych – jakżeby inaczej? Żarówek - markujących spadający śnieg. Światła uroczyście zapalała Rita Ora, a ja musiałam sięgać do Wikipedii, żeby się dowiedzieć, kto to jest. Na słynnej Carnaby Street – „Christmas Carnival”, motyw palm, egzotycznych kwiatów, rodzaj karnawału w Rio. Na Bond Street nawet nie wysilano się, żeby dekoracje w najdalszy nawet sposób wiązały się z Bożym Narodzeniem, widać wielkie świetliste … pawie pióra. Najbardziej „tradycyjna” wydaje się dekoracja na Covent Garden, pełne prezentów sanie zaprzężone w renifery – ale wiadomo, centrum handlowe.
Podobny proces de–sakralizacji czy de-religizacji dokonał się w Wielkiej Brytanii na popularnych tam scenkach w miejscach publicznych, na ulicach, placach i w centrach handlowych. Jeszcze na początku lat 90. były to szopki z Jezusem i Maryją, pasterzami i „żywiną”, które rychło zastąpiły ilustracje do dickensowskiej „Opowieści wigilijnej”. Scrooge, obrzucający się śnieżkami ulicznicy, kobieta z indykiem w koszyku, baraszkujące zwierzęta – stylowe scenki z XIX-wiecznej Anglii, choć z dalszym związkiem z Wielkim Wydarzeniem. Po tym etapie nadszedł kolejny – piękne ogromne choinki ze Szkocji, udekorowane lampkami, bombkami i lametą, tylko czasem jakiś zagubiony Santa Claus, bałwanek czy renifery, ciągnące sanie pełne prezentów. Kiedyś słychać było kolędy, dziś – amerykańskie evergreeny w wykonaniu Binga Crosby czy Doris Day. Kolędy wciąż wyśpiewuje niezawodna Armia Zbawienia, zbierająca, jak sto lat temu, pieniądze dla ubogich. Brytyjczycy maniacko wysyłają dziesiątki kart świątecznych, ale trzeba się bardzo naszukać, aby pośród setek Christmas cards znaleźć małą, skromną sekcję „kart religijnych”, ze stajenką, gwiazdą betlejemską czy wiejskim kościółkiem, do którego ciągną ludzie na pasterkę. W lewicowo-liberalnej BBC, ale także komercyjnej ITV, w nawałnicy powtórzeń „Gigi”, „Rzymskich wakacji” czy „Kevin sam w domu”, trudno znaleźć jakiś zagubiony koncert kolęd z King’s College z Cambridge. Zero refleksji, związanych z 2017. rocznicą narodzin Jezusa, od której zaczyna się cała nasza chrześcijańska cywilizacja, podobno fundament Europy, oraz – według Ojców Założycieli – Unii Europejskiej. Ani słowa o Bogu i religii, o wierze, transcendencie, reportaży z Ziemi Swiętej – chyba że wywiad z liderem Hamasu, skarżącym się na „imperialistyczną politykę zagraniczną Donalda Trumpa” – czy z pasterki z Macao. Zadnych rozmów z prawdziwymi ambasadorami chrześcijaństwa na świecie, misjonarzami i misjonarkami, niosącymi nie tylko Dobrą Nowinę, ale dostarczającymi miejscowym edukację i służbę zdrowia, organizującymi warsztaty pracy, uczące zawodu oraz domy sierot, po konfliktach zbrojnych, zamachach terrorystycznych i AIDS.
Wystarczy przejrzeć brytyjskie dzienniki, od lewicowego Observera po konserwatywny The Daily Telegraph, żeby się dowiedzieć, czym żyje kraj przed świętami. Jakie są jego problemy, dylematy, i jak daleko zawędrował proces laicyzacji. Oto trzy headline’y z Observera: „Chóry są gotowe, aby śpiewać nowoczesne kolędy, ale wierni przyjmują je bez widocznego entuzjazmu”, „Tofu zamiast indyka? Brytyjczycy przygotowują się na najbardziej wegeteriańskie święta w historii”, no i oczywiście promocja „Winter breaks”, wyjazdy na Boże Narodzenie do ciepłych krajów. Ale to w konserwatywnym Daily Telegraphie widać tytuł „Dobry gust jest taki nudny. Boże Narodzenie zasłużyło na trochę kiczu!” Oto galeria świątecznych ubranek dla psów, „twój pies twoim Santa Claus”, informacja, że „brytyjskie firmy powinny ostrzec pracowników, aby podczas Christmas party nie molestowali seksualnie swoich koleżanek z pracy”, a sam dziennik przypomina, że „pocałunek pod jemiołą, może prowadzić w konsekwencji do gwałtu”. Z jednym wszakże wypada się zgodzić, „służbowy opłatek” w Wielkiej Brytanii w niczym nie przypomina polskiego – to po prostu wielkie picie i pretekst do pozbywania się wszelkich hamulców i oficjalnego podmacywania co ładniejszych i nietrzeźwych koleżanek. Bardzo interesująco pisze o tej „nowej tradycji” antropolog Kate Fox w swojej bardzo prawdziwej i bardzo zabawnej książce „Przejrzeć Anglików”.
Tak jak u nas Boże Narodzenie łączy i konsoliduje rodziny, w Wielkiej Brytanii, gdzie każda generacja tak czy inaczej żyje oddzielnie, powoduje jeszcze większe oddalenie. Starsi państwo lub rodzice z małymi dziećmi rozjeżdżają się po świecie, Indie, Barbados, Gambia, i tam pod palmą, udekorowaną kolorowymi lampkami, cocktailem Tequila Sunrise czy caipirinhą spełniają toast „Happy Winter Holiday”. Z dawnego Bożego Narodzenia – rodzinna uczta w Christmas Day, potem do kościoła śpiewać kolędy, jakiś datek na Armię Zbawienia, zintegrować się z lokalną wspólnotą w miejscowym pubie – pozostały prezenty, dziesiątki wysyłanych kart, w niewielkim stopniu powiązanych ze świętami, no i „Holiday break”. W protestanckich, nowoczesnych i zlaicyzowanych świętach zabrakło Boga i Bożego Narodzenia, a teraz giną nawet „świąteczne akcesoria”. Mamy Christmas Holidays, Winter Holidays, czy, ostatnio, Christmas Carnival, i zakupy, zakupy, zakupy. Nic z tego, co znamy i kochamy, i co stanowi o naszej tożsamości religijnej i kulturowej. A w szkołach i przedszkolach – wiem to od mojej córki, a więc z pierwszej ręki - na zasadach równoprawności wprowadza się celebrowanie żydowskiej Hannuki i hinduskiego święta Divali.
Ostatnio Polska Fundacja Narodowa wysłała w świat kartkę z życzeniami „Happy Holidays”. Na protesty Maciej Świrski odpowiedział: ”Reklama ma się podobać Amerykanom, a nie Polakom / i się podoba/”. Czyżby, czyżby? Bo z pewnością nie podoba się prezydentowi wszystkich Amerykanów. Donaldowi Trumpowi, który właśnie powiedział, a CNN zacytowała: ”Oni nie używają słowa Boże Narodzenie, bo jest to politycznie niepoprawne … And we are saying Merry Christmas again”. Nie bądźmy świętsi niż sama CNN. I jeśli już Polska Fundacja Narodowa wysyła w świat kartki świąteczne, mają być one świadectwem naszych polskich obyczajów, wiary, tradycji – które zresztą dziś świetnie współgrają z odradzającym się w USA nowym konserwatyzmem. Nie musimy, w dodatku za pieniądze naszych podatników, wspierać politycznej poprawności, której – jak widać – przynajmniej połowa Amerykanów ma po dziurki w nosie. Happy Christmas czyli szczęśliwych Świąt Bożego Narodzenia, ze żłobkiem w kościele, pasterką i trzypokoleniową rodziną wokół wigilijnego stołu życzy
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/373208-happy-christmas-czy-happy-winter-holidays