Stosunki międzynarodowe to gra o wielu graczach, zatem najbardziej skuteczne są strategie koalicyjne – strategie współdziałania między państwami. Osamotnienie minimalizuje szanse sukcesu, a najczęściej prowadzi do klęski. Stany Zjednoczone ogłosiły 6 grudnia 2018 roku trzy decyzje: uznały Jerozolimę za część terytorium Izraela i za jego stolicę, oraz postanowiły przenieść do Jerozolimy amerykańską ambasadę, dotąd mieszczącą się w aglomeracji Tel Awiw-Jafa – tak jak wszystkie ambasady w Izraelu, włącznie z ambasadami państw Unii Europejskiej i NATO, w tym ambasadą Polski. Prezydent Donald Trump podjął wszystkie trzy decyzje jednostronnie, bez zbudowania żadnej koalicji międzynarodowej.
W rezultacie 18 grudnia wszyscy poza USA członkowie Rady Bezpieczeństwa ONZ głosowali za projektem rezolucji (uchwały) odrzucającej i potępiającej stanowisko USA w sprawie Jerozolimy jako sprzeczne z prawem międzynarodowym i niebezpieczne dla pokoju. Projekt poparła między innymi Wielka Brytania, uważana za najbliższego sojusznika Ameryki na świecie. Rezolucja nie przeszła tylko wskutek amerykańskiego weta. Wynik głosowania 14:1 bardzo rzadko zdarza się w Radzie Bezpieczeństwa, zwłaszcza przeciw supermocarstwu o globalnej sieci sojuszy.
Potem 21 grudnia podobną rezolucję podjęło Zgromadzenie Ogólne ONZ, w którym nikt nie ma prawa weta. Stany Zjednoczone głosowały przeciw wraz z Izraelem i 7 innymi państwami. Lecz za projektem było 128 państw, stanowiących dwie trzecie członków ONZ i aż trzy czwarte uczestników głosowania, bo 35 krajów – w tym Polska – wstrzymało się od głosu, a 21 nie uczestniczyło w głosowaniu.
Koalicja stworzona w Zgromadzeniu Ogólnym ONZ wokół USA i Izraela była tak mała i słaba, że ośmieszała supermocarstwo zamiast je wzmacniać. W skład wchodziły Mikronezja, Nauru, Palau i Wyspy Marshalla na Pacyfiku, Togo w Afryce, oraz Gwatemala i Honduras w Ameryce Środkowej – państwa, minipaństwa i mikropaństwa o łącznej liczbie mieszkańców wynoszącej 34 miliony, czyli 4 promile ludności świata. Przy czym nawet to nikłe grono nie podzieliło stanowiska amerykańsko-izraelskiego – było tylko przeciw napiętnowaniu Ameryki w rezolucji. Ameryka i Izrael zdobyły sojuszników taktycznych, ale nie strategicznych. Mimo, że prezydent Donald Trump i ambasador USA przy ONZ w Nowym Jorku Nikki Haley – oboje bez przygotowania dyplomatycznego – jawnie i głośno zagrozili zupełnym odcięciem pomocy amerykańskiej dla krajów, które poprą rezolucję. Dyplomację zastąpiło bicie maczugą w skałę. Manifestacyjnemu szantażowi nie mogły ulec nawet państwa najbardziej zależne od pomocy jednocześnie wojskowej i cywilnej USA: Afganistan, Irak i Egipt.
Samotne decyzje Stanów Zjednoczonych sprowokowały tymczasem uznanie wschodniej Jerozolimy – gdzie znajdują się święte miejsca judaizmu, chrześcijaństwa i islamu – za stolicę arabskiego państwa Palestyna przez globalną Organizację Współpracy Islamskiej, włącznie z należącą do NATO Turcją. Nadzwyczajny szczyt islamski przeprowadzono w tym celu 13 grudnia w Stambule. Teraz stanowisko krajów islamskich nie ma praktycznych skutków, bo Izrael sprawuje rzeczywistą władzę nad całą Jerozolimą i nie odbywają się żadne negocjacje nad sprawiedliwym i trwałym pokojem w regionie. Ale spada prawdopodobieństwo przyszłej realizacji planu ONZ, według którego Jerozolima powinna stać się osobnym terytorium pod międzynarodowym zarządem sprawowanym w imieniu ludzkości, której większość stanowią wyznawcy trzech wielkich religii monoteistycznych. Z punktu widzenia chrześcijan świata, jednostronna polityka USA jest nieskuteczna, a nawet przeciwskuteczna.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/373165-usa-przegraly-114-w-radzie-bezpieczenstwa-a-9128-w-zgromadzeniu-ogolnym-onz-swiat-nie-uznal-jerozolimy-za-terytorium-i-stolice-izraela