Kiedy nie wiadomo, o co chodzi, zwykle rzecz dotyczy pieniędzy. O politycznych i ideologicznych powodach nagonki na Polskę wielokrotnie pisałem i mówiłem, więc tym razem skupię się na pieniądzach. Dla Polski, a nawet dla Niemiec czy Francji pieniądzach dużych. One zaczęły wypływać z Polski już od chwili wejścia w życie (1 lutego 1994 r.) układu europejskiego (umowę stowarzyszeniową podpisano 16 grudnia 1991 r.). Polska otworzyła się wtedy, przez co wielu firmom z Zachodu umożliwiono opanowanie polskiego rynku, wyeliminowanie wielu krajowych firm mogących rywalizować z tymi zagranicznymi, zyskanie na dekady przewagi konkurencyjnej, a często monopolu oraz wyprowadzanie w kolejnych latach dziesiątek miliardów złotych. Rekompensatą za otwarcie rynku, czyli de facto gospodarczą kolonizację Polski, były fundusze spójności oraz częściowo fundusze strukturalne. Gdyby policzyć zyski zachodnich firm i budżetów państw, w których te firmy mają centrale oraz porównać je z uzyskanymi przez Polskę środkami z funduszu kohezyjnego oraz funduszy strukturalnych, okazałoby się, że dużo więcej pieniędzy z Polski wypłynęło niż do nas trafiło. Ile więcej? To trudno oszacować, ale w grę mogą wchodzić setki miliardów złotych.
Coraz wyraźniejsza jest perspektywa takiej reformy Unii Europejskiej, gdzie fundusz spójności będzie coraz mniejszy, czyli luka miedzy tym, co dostaliśmy, a tym, co oddaliśmy nie będzie się zmniejszać. Wynika to przede wszystkim z niechęci płatników netto w UE do finansowania procesów odrabiania cywilizacyjnych zaległości w takich państwach jak Polska. Po prostu płatnicy netto uznali, że już dość zapłacili, czyli chcą zerwać umowy, jakie Polska i inne państwa zawarły na około 10 lat przed wstąpieniem do UE. Pretekstem do faktycznego zerwania umów są ogólnikowo sformułowane nowe priorytety, np. postawienie na innowacyjność zamiast wspierania budowy infrastruktury transportowej czy różnych zadań dotyczących ochrony środowiska w państwach mniej rozwiniętych. Poważną przyczyną takich działań jest w wypadku Polski zamykanie kolejnych kranów z pieniędzmi wypływającymi za granicę. Skoro polski rząd jest w tym coraz skuteczniejszy, państwa beneficjanci drenowania naszego kraju muszą jakoś to swoim firmom i budżetom zrekompensować. Oczywiście nie można tego powiedzieć wprost, więc szuka się uzasadnienia aksjologicznego i prawno-moralnego. I tym właśnie jest procedura kontroli praworządności w Polsce oraz zarzuty, że nasz kraj łamie europejskie standardy i niszczy wartości zapisane w artykule 2. traktatu europejskiego. Przecież nieprzypadkowo karą za to mają być finansowe sankcje.
Zarówno Beata Szydło, jak i Mateusz Morawiecki zarysowali całkiem realny plan wyrwania Polski z kolonialnych zależności od najbogatszych państw UE. Te zależności polegają nie tylko na opanowaniu rynków czy przewadze konkurencyjnej (często monopolu), ale przede wszystkim na traktowaniu polskiej gospodarki jako zasobu tańszej siły roboczej oraz wytwórcy półproduktów czy podzespołów dla gospodarek niemieckiej, francuskiej, hiszpańskiej, włoskiej czy holenderskiej. W takiej sytuacji do polskiego budżetu i polskich firm trafia znacznie mniej pieniędzy, gdyż niska jest wartość dodana tych półproduktów czy podzespołów. Ta wartość dodana kilkakrotnie wzrasta, gdy podzespoły zostaną połączone w Niemczech bądź Francji i wzbogacone o tamtejsze know-how. I to jest główny powód na przykład świetnych wyników niemieckiego eksportu, mającego już ponad 50-procentowy udział w PKB Niemiec. Skądinąd Niemcy nawet Francję traktują jak poddostawcę, a co dopiero Polskę, Węgry czy Słowację.
Perspektywa choćby częściowego wyzwolenia się Polski z kolonialnego statusu naszej gospodarki wobec silniejszych państw, przede wszystkim Niemiec, jest problemem, bowiem w dłuższej perspektywie polski budżet przejmie sporą część pieniędzy trafiających dotychczas do budżetów innych państw (i firm z tych krajów). Rządy tych państw robią więc wszystko, żeby Polskę utrzymać w dotychczasowych zależnościach. I każdy argument jest dobry, na przykład ten o niszczeniu praworządności i łamaniu europejskich wartości. A Unia Europejska, zdominowana przez najsilniejsze państwa, służy nie tylko za narzędzie dyscyplinowania takich krajów jak Polska, ale wręcz za główny środek utrzymywania ich w kolonialnej zależności. Oczywiście nijak się to ma to wartości i zasad zapisanych w kilku pierwszych artykułach traktatu europejskiego. W istocie unijne instytucje sankcjonują i utrzymują dominację klubu najsilniejszych państw oraz nie dopuszczają, by te ambitniejsze z biedniejszych wybiły się na niepodległość, przede wszystkim gospodarczą. Unia Europejska pełni więc funkcję strażnika status quo, a nawet policjanta i prokuratora, skoro chce karać niepokorne państwa. A w tle są oczywiście wielkie pieniądze (setki miliardów złotych), które nie tworzyły bogactwa i dostatku w Polsce, tylko umacniały te wartości w państwach z klubu najsilniejszych. Zrozumiałe jest więc dążenie Berlina, Paryża oraz Brukseli, żeby było tak jak było. Tyle że Polska ma już tego dość.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/372665-w-atakach-na-polske-licza-sie-pieniadze-setki-miliardow-zlotych-drenowane-z-naszej-gospodarki