Radosław Sikorski bardzo się stara, żeby o nim nie zapomniano, kiedy został w polityce Wielkim Nikim. Dlatego występując 18 grudnia 2017 r. w Radiu Zet o Jarosławie Kaczyńskim mówił jako o „wrednym dziadydze”, zaś o Antonim Macierewiczu jako o „świrze”, choć zaznaczył, że mecenas Giertych, z tej samej oksfordzkiej stajni elegancji i wyrafinowania, przestrzega przed podpowiadaniem linii obrony.
Coraz bardziej Sikorski zbliża się do takiej formy rozgłosu, która polega na opuszczeniu majtek albo obnażaniu „cycków”. Czyli zachowuje się tak, jak na absolwenta Oxfordu i angielskiego dżentelmena, na jakiego pozuje, przystało. Oczywiście w wersji Nikodema Dyzmy, znanego oksfordzkiego ekonomisty, chociaż nawet Dyzma miewał więcej klasy. Już nagrania z restauracji „Amber Room” dowiodły, że oksfordczykowi najbliżej do koszarowego humoru i opowieści o pewnej części ciała Maryni, a nie typowej dla absolwentów brytyjskiej uczelni powściągliwości i używania inteligentnego humoru zamiast kłonicy. Władca na Chobielinie woli jednak kłonicę. Może dlatego, że w swojej posiadłości nie ma żadnych fornali, więc ich „własnoręcznie” zastępuje.
Sikorski zdaje się opętany trzema sprawami. Po pierwsze, Prawem i Sprawiedliwością oraz Jarosławem Kaczyńskim, których obwinia o swój upadek. Po drugie, odstawieniem od poważnej polityki, która była dla niego nałogiem, gdyż mógł udawać mocarza i Wielkiego Manipulo, mimo że nim nigdy nie był. Po trzecie, statusem intelektualisty, którym bardzo chciał być, rywalizując nawet o to z własną żoną, Anne Applebaum.
Szefowanie polskiemu MSZ miało być tylko przystankiem do wielkiej kariery międzynarodowej, a ostatecznie prezydentury Polski. I wtedy wraz z żoną stworzyliby dwór, paradowali w strojach niemal koronacyjnych i przyjmowali w pałacu z większą pompą niż Elżbieta II. Z tych wielkich planów wyszło wielkie nic, więc sfrustrowany Sikorski robi wszystko, żeby przynajmniej o nim pamiętano. Przy okazji ujawnia wszystkie swoje kompleksy, bo człowiek zdesperowany i na czymś zafiksowany nie myśli o tym, jak wiele odkrywa ze swoich tajemnic, i że nie są to wcale cnoty bądź wybitne umiejętności.
Kiedy Sikorski nie był częścią mainstreamu, zdarzało mu się trzeźwo coś zauważyć, ale odkąd płynie z prądem odkrywa wyłącznie banały i winduje je do rangi epokowych odkryć.
Nie zauważając przy tym, że płynięcie z prądem okropnie rozleniwia, przede wszystkim intelektualnie. Efekt jest taki, że dziś Sikorski jest jednym z wielu napuszonych banalistów. Ale ponieważ takich jest cały legion, jakoś chce się wyróżnić. I wybrał obrażanie ludzi poprzez tanie epitety. Bo wtedy zaproszą do kolejnego radia czy telewizji, żeby znowu coś „chlapnął”. Ale to oznacza występowanie w roli kobiety z brodą czy cielęcia z dwoma głowami, obwożonymi kiedyś po jarmarkach jako dziwadła, a nie w roli intelektualisty, co jest jego wielką ambicją. Tyle tylko, że gdy ktoś zacznie się pokazywać jako dziwadło, bardzo trudno jest przekonać publiczność, że ma jeszcze coś do powiedzenia. Publiczność oczekuje bowiem kolejnego dziwactwa, a nie złamania konwencji.
Gdyby Sikorski choć w minimalnym stopniu przyswoił sobie oksfordzkie zasady i standardy, wiedziałby, że polegają one przede wszystkim na zachowaniu klasy.
Nawet, gdy prawdziwemu oksfordczykowi zdarzają się wyskoki, potrafi utrzymać się w obrębie pewnego minimum. Sikorski zdaje się nawet nie wiedzieć, czym owo minimum jest. Jedyne, co łączy go ze światem, w którym spędził kilka lat, to pewien ekscentryzm stroju. Choć znawcy twierdzą, że anachronizm Sikorskiego w kwestiach ubioru ma w sobie jakiś rys dawnego Stadionu Dziesięciolecia czy podłódzkiego Tuszyna. A skoro nawet ten ostatni łącznik z Oxfordem zawodzi, pozostają zachowania bliższe magla niż stołówki w jednym z najlepszych uniwersytetów na świecie. Zapewne za wszystkim tym stoi ogromny żal i zawód, bo Sikorski miał zawojować świat, a skończy jako mało ważny publicysta, dzięki koneksjom żony zapraszany czasem na jakąś uczelnię bądź do fundacji czy programu. Ale to oznacza pogłębianie frustracji i kompleksów, czyli kolejne „wredne dziadygi” i „świrów”, które w istocie są krzykiem rozpaczy, żeby ktoś Sikorskiego zauważył i z czymś skojarzył. Tyle że przenosząc się z Oxfordu na jarmark czy do magla, raczej na stałe się w nim zostaje, nawet gdy od święta i po stosownym wystrojeniu próbuje się czasem wpaść na salony.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/372429-przypadek-sikorskiego-czyli-jak-z-oxfordu-trafic-na-jarmark-w-roli-cielecia-z-dwoma-glowami