Dorosły, zdrowy facet, który mocno zszargał swoją reputację, staje się utrzymankiem ludu zaniepokojonego stanem demokracji w Polsce. Brzmi jak kiepski dowcip? Niestety taką szopkę urządzili nam sympatycy Mateusza Kijowskiego.
CZYTAJ RÓWNIEŻ: „Sukces” świątecznej zbiórki dla Kijowskiego nie wywołuje u mnie ani odrobiny uśmiechu, tylko obrzydzenie…
W oczywistych sytuacjach najlepiej sprawdza się zdrowy chłopski rozum. Ustalmy fakty. Niespełniony działacz polityczny o wyglądzie podstarzałego hippisa ma problemy z płaceniem alimentów. Ma fach, wyrobił sobie znajomości. Mimo to, nie może znaleźć pracy. Co robi w takiej sytuacji szary Kowalski? Zakasuje rękawy, bierze się do roboty i wypruwa sobie żyły. Tym bardziej że obecnie to praca szuka człowieka. Szary Kowalski, ale nie Kijowski.
Najwyraźniej aktywista wyznaje zasadę „Ad maiora natus sum”. Były lider KOD-u poczuł się chyba nadwiślańskim Prometeuszem niosącym uciśnionym Polakom kaganek demokracji. Po cóż ma się trudzić, skoro – mówiąc Nicolasem Gomezem Davilą - „żadna praca nie hańbi, ale każda degraduje”. Tym bardziej że znalazła się garstka naiwniaków, która już zebrała 32 tys. zł w ramach „stypendium wolności”, by wielce czcigodny Mateusz Kijowski mógł wspólnie z rodziną „spokojnie, bez stresów bytowych przeżyć święta”.
Nie moja kasa, nie mój problem. Wielbiciele byłego szefa KOD-u mogą mu płacić nawet za samo oddychanie. Ich sprawa. Tylko po co ubierać zwykłe cwaniactwo w szaty obrony demokracji i wartości? Wielkie hasła w zderzeniu z niskimi zagrywkami wywołują jedynie odruch wymiotny.
Więcej zrozumienia mam dla ulicznego żula, który resztkami sił krztusi z siebie: „Kierowniku, złotóweczkę”. Stawka mniejsza, a i motywacje bardziej czytelne.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/372354-nie-ma-takich-granic-zenady-ktorych-nie-daloby-sie-przekroczyc-przyklad-stypendium-wolnosci-dla-kijowskiego