Co się stało, że nastąpiła tak dziwna koincydencja między ludźmi z innych galaktyk? Senatora Jana Rulewskiego i byłego ministra finansów w rządzie Donalda Tuska Jacka Rostowskiego. Skąd zadziwiająca zbieżność punktów widzenia ludzi o tak różnych biografiach i doświadczeniach? Obydwaj porównują dzisiejszą Polskę do Polski stanu wojennego. Mówią to najpoważniej w świecie, jakby nie dostrzegali absurdalności takiej analogii. Co jest tego przyczyną?
Oczywiście można budować wiele hipotez na temat dróg, które doprowadziły do spotkania się identycznych ocen tych dwóch różnych ludzi. Najbardziej istotnym punktem scalającym opinie Jana Rulewskiego i Jacka Rostowskiego jest nienawiść do Prawa i Sprawiedliwości. To uczucie nienawiści, sprawiające, że PiS jawi się dla nich obydwu jako wróg numer jeden, jest koroną ich myślenia. Centrum skupiającym ich siły i uwagę. A czy można uderzyć mocniej niżeli nadać obecnej Polsce stempel reżimu i terroru nocy generałów? Wybierają więc to, co w opinii publicznej może być uznane za najsilniejszym ciosem.
O ile dają się wytłumaczyć racjonalnie powody, dla których Jacek Rostowski ciska gromy na obóz sprawujący dziś władzę w Polsce, to przedziwne są ścieżki, które tak zdeformowały sposób widzenia świata przez Jana Rulewskiego. To formacja polityczna Jacka Rostowskiego dwa lata temu została w wyniku wyborów odsunięta od władzy. Od samego początku do dziś nie może się pogodzić z werdyktem wyborców. To widać i słychać na każdym kroku w Sejmie i Senacie.
Ale przecież Jan Rulewski przez kilka ostatnich dekad PRL cieszył się zasłużoną sławą człowieka, walczącego z terrorem komunistycznym. Począwszy od lat 60 aż do czasu przełomu lat 80 i 90. Niestety, tak jak setki, a nawet tysiące dawnych antykomunistów związał się z lewicową częścią sceny politycznej, budowanej na początku lat 90. I to te formacje wyryły na Janie Rulewskim swój trwały wkład, który dziś procentuje.
Najsmutniejsze jest to, że bezradność obecnej opozycji w przypadku Jana Rulewskiego przybiera kabaretowe kształty. Jeśli zachowanie posłanki Joanny Scheuring-Wielgus i przebieranie się w stroje działaczek ruchów kobiecych o poziomie intelektualnym licealistki mogę zbyć uśmiechem politowania, zbagatelizować, nie opatrując żadnymi dodatkowymi uwagami, aby nie uwłaczać pani poseł, dorosłej kobiecie, to już nie jestem w stanie bez zadumy i współczucia patrzeć na dyskredytujące jego samego polityczne pomysły autorskie Jana Rulewskiego. Ze względu na jego pozycję w polityce i … wiek. Współczucie budził we mnie Jan Rulewski ubrany w drelich więźnia, w którym paradował w Senacie, a mający obrazować zagrożenia, wynikające z rzekomej przemocy obecnej władzy. Wczoraj dziwiłem się jego twierdzeniom, że wprowadzane przez parlament ustawy przypominają mu okres stanu wojennego. Zaś te oceny w połączeniu z teatralnymi akcentami, jakąś koszmarną maską na twarzy oraz recytowanie fragmentów poezji Juliusza Słowackiego, budziły zażenowanie i niesmak.
Lawę fałszywych pomówień, jakie ze sztuczną emfazą w głosie wypowiadał Jacek Rostowski pod adresem rządu i nowego premiera Mateusza Morawieckiego tylko śmieszyły, biorąc pod uwagę jaka persona wydaje takie kategoryczne sądy. A także jej dorobek życiowy i przeszłość polityczną, w tym kompromitujące konto jako ministra. A już kiedy nagle z wnikliwością kabotyna uznał, że obecne zmiany wprowadzane przez rząd są bardziej szkodliwe niż wprowadzenie stanu wojennego przez gen. Jaruzelskiego, stwierdziłem, że człowiek ten w ślepej nienawiści do obozu rządzącego zagalopował się za daleko. O wiele więcej niż jeden most.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/371743-galopady-umyslowe-jana-rulewskiego-i-jacka-rostowskiego