Dziś konflikty międzynarodowe przybierają inne formy niż zwykło się zazwyczaj uważać. Mamy więc wojny hybrydowe, wojny informacyjne, wojny kapitałowe, wojny psychologiczne.
Parafrazując Carla von Clausewitza, można powiedzieć, że jest to kontynuacja walki politycznej, tylko innymi środkami. Ideałem pozostaje szkoła Sun Tzu z jej trzynastoma złotymi zasadami. Atak musi być przeprowadzony w taki sposób, by przeciwnik nie zorientował się, że stał się obiektem agresji; a jeśli nawet zorientuje się, by nie wiedział, kto go zaatakował; a jeśli już domyśli się, kto stał za atakiem, to by nie miał na to żadnych dowodów.
Frederic Joliot-Curie wypowiedział niegdyś następującą myśl:
Przyszła wojna będzie wojną niewidzialną. Dopiero, gdy dany kraj zauważy, że jego plony uległy zniszczeniu, jego przemysł jest sparaliżowany, a jego siły zbrojne są niezdolne do działania, zrozumie nagle, że brał udział w wojnie i tę wojnę przegrywa.
W NRD jedną z największych tajemnic było istnienie Wyższej Szkoły Prawniczej Ministerstwa Bezpieczeństwa Państwowego w Poczdamie. Jednym z kierunków na tej sekretnej uczelni enerdowskiej bezpieki była m.in. tzw. psychologia operacyjna. Obrona pracy magisterskiej przez funkcjonariusza Stasi polegała tam np. na przeprowadzeniu przez niego tajnej operacji, której celem miała być „systemowa organizacja niepowodzenia zawodowego” osoby rozpracowywanej. Okazywało się, że człowiek ponosił szereg życiowych klęsk i nie miał najmniejszego pojęcia, że tą czarną serią stoi prymus tajnej uczelni przygotowujący w ten sposób swoją pracę magisterską.
Ta metoda działania była jedynie przeniesieniem na poziom indywidualny mechanizmów wywodzących się ze szkoły Sun Tzu i stosowanych wcześniej z powodzeniem na większych organizmach społecznych. Ich celem była niejawna systemowa dezorganizacja życia zbiorowości uznanych za wrogie. Składała się ona z wielu drobnych elementów, a jednym z nich było np. odebranie danej wspólnocie sympatii otoczenia poprzez serię prowokacji.
Podam przykład z obecnych czasów, który idealnie pasuje do takiej sytuacji. W stolicy zorganizowany zostaje Marsz Niepodległości. Bierze w nim udział 60 tysięcy osób. Wtem pojawia się tam garstka osób z prowokacyjnymi transparentami pisanymi szwabachą i wznosi rasistowskie okrzyki. Fotografie i nagrania tej grupki natychmiast trafiają do internetu i zaczynają krążyć po świecie. Błyskawicznie doczekują się miażdżących komentarzy w opiniotwórczych mediach międzynarodowych.
Na nic późniejsze sprostowania i wyjaśnienia organizatorów marszu i polityków. Pierwszy sygnał jest najmocniejszy i najbardziej zapada w pamięć. Przecież wszyscy na własne oczy widzieli kompromitujące zdjęcia i nikt im nie wmówi, że jest inaczej: to był marsz 60 tysięcy ksenofobów i rasistów. Tych obrazów i symboli nie da się zatrzeć.
Mistrzowska operacja czarnego PR. Nakłady minimalne, a efekt globalny.
Stawką jest wizerunek kraju na świecie i nastawienie tzw. opinii publicznej. Nie bez znaczenia jest, czy budzimy za granicą jako naród (nie jako władza) sympatię, czy antypatię. Są momenty, gdy te elementy mogą decydować przy podejmowaniu ważnych decyzji politycznych.
Miał rację Marshall McLuhan, gdy pisał o toczącej się we współczesnym świecie „wojnie ikon”. Miał rację Ernst Cassirer uważał, że najpotężniejszą bronią w dzisiejszej walce o wpływy są symbole.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/371518-dzis-konflikty-miedzynarodowe-przybieraja-nowe-formy-jestesmy-na-wojnie-hybrydowej-informacyjnej-kapitalowej-psychologicznej