Kartę Polaka (którą, przypomnijmy, przyznaje się wyłącznie obywatelom krajów poradzieckich) otrzymali już, według szeroko rozpowszechnionej opinii, niemal wszyscy ci, którzy naprawdę mają do tego moralne prawo, tj.rzeczywiście wywodzą się z rodzin etnicznie polskich. A (zwłaszcza na Ukrainie) proces jej rozdawania bynajmniej nie wyhamował.
Karta (która daje posiadaczowi prawo do legalnej pracy lub prowadzenia działalności gospodarczej na terenie Rzeczpospolitej, a także do darmowego studiowania, również do otrzymywania, ograniczonego w czasie, zasiłku w okresie przebywania na terytorium RP) cieszy się nadal ogromnym powodzeniem. Na Ukrainie (ale również na Białorusi) wytworzył się wręcz nielegalny proceder ułatwiania aplikowania o nią i przygotowywania delikwentów do rozmowy z podejmującym decyzję urzędnikiem polskiego konsulatu. Co prowadzi do nadużyć.
Aby je ukrócić, ustawę o Karcie kilka tygodni temu znowelizowano. I teraz przyznanie Karty ma być uzależnione już nie (jak dotąd) od obywatelstwa dziadków czy pradziadków aplikującego (dokumenty świadczące o owym obywatelstwie bywały fałszowane), tylko od „wykazania narodowości polskiej swojej lub przodków”.
Jestem przeciwny tej zmianie. I to nie tylko dlatego, że można wątpić w to, czy dokumenty dotyczące narodowości nie będą fałszowane równie często, jak te świadczące o obywatelstwie (w radzieckich paszportach i dowodach osobistych istniała rubryka „narodowość”). Idzie mi o coś znacznie bardziej zasadniczego.
Intencją nowelizacji jest bowiem, jak rozumiem, zasadnicze zmniejszenie liczby tych obywateli Ukrainy i Białorusi (bo o nich przede wszystkim chodzi), którzy przybywają na teren Polski (Karta nie daje prawa do obywatelstwa ani do stałego pobytu, realnie ułatwia jednak zadanie tym jej posiadaczom, którzy stawiają sobie taki cel), ale w rzeczywistości, mimo posiadania KP, nie czują się Polakami. Otóż nie jest to moim zdaniem intencja słuszna.
Coraz bardziej żyjemy bowiem w świecie, w którym najbardziej deficytowym, a przy tym zaliczającym się do najbardziej kluczowych, krytycznych czynników, decydujących o pozycji państw, są ludzie. W tygodniku „Sieci” pisałem niedawno, że w pewnym sensie wracamy do epoki sprzed 800 czy tysiąca lat, kiedy to w gospodarce najważniejszym czynnikiem byli ludzie. Ściągano ich na wszelkie sposoby. Przesiedlano całe podbite plemiona. Przekupywano wolnych osadników.
Dziś rzeczywistość staje się podobna. A polski przyrost naturalny, nawet po wzięciu pod uwagę jego niewielkiego zwiększenia w ostatnich latach, jest zdecydowanie niewystarczający, aby bodaj utrzymać na stałym poziomie liczbę zdolnej do pracy ludności. Starzejemy się błyskawicznie. A narzucanych nam migrantów z krajów islamskich (słusznie) nie chcemy.
W tej sytuacji narzucającym się rozwiązaniem jest nie tylko akceptacja, ale wręcz sprzyjanie migracji z bliskich nam kulturowo krajów wschodnich (czyli, znów, przede wszystkim z Ukrainy i Białorusi). Związki między naszymi krajami są silne i historycznie ugruntowane. W ciągu wieków kolejne wielkie transze Polaków asymilowały się w kulturach wschodniosłowiańskich, a wschodnich Słowian – w kulturze i narodowej tożsamości polskiej.
I to, czy kandydat do osiedlenia się w Polsce naprawdę w momencie przybycia do naszego kraju uważa się za Polaka, czy też tylko tak napisał w jakimś dokumencie, naprawdę nie jest ważny. Po pierwsze dlatego, że już świadomość jego (lub jej) urodzonych i wychowanych w Polsce dzieci będzie najczęściej inna niż jego. Zwłaszcza jeśli zawrze małżeństwo z Polakiem/Polką, co zdarza się przecież bardzo często.
Zaś po drugie – dlatego, że nawet zwiększenie liczby nie wchłoniętych przez polskość Ukraińców czy Białorusinów nie byłoby ani niczym złym, ani żadnym zagrożeniem. W sytuacji, w której (a tak przecież jest) imigranci nie skupiają się na terenach, na których mogliby teoretycznie kiedyś stworzyć lokalną większość, tylko są rozrzuceni mniej więcej równomiernie w miastach na obszarze całego, narodowościowo przecież niemal jednolicie polskiego, kraju. (Stanisław Michalkiewicz grozi co prawda zafundowaniem nam przez ukraińskich migrantów nowego Wołynia, ale starajmy się jednak zachowywać poważnie).
A żeby dobroczynny strumień wschodniosłowiańskich migrantów mógł odegrać w Polsce liczącą się rolę, musi być naprawdę liczny. Bo przecież jest oczywiste, że bardzo duży odsetek spośród nich będzie się starać przenieść z naszego kraju jeszcze dalej na zachód, gdzie poziom życia jest i pozostanie znacznie wyższy niż nad Wisłą.
I dlatego jestem przeciwny tak próbom weryfikowania na poważnie narodowej świadomości wschodniosłowiańskich kandydatów na imigrantów, jak i w ogóle zmniejszania ich napływu. Wymagająca takiej weryfikacji ustawa wprawdzie weszła w życie, ale ośmielam się sugerować, żeby nie traktować jej na serio. Niech urzędnicy konsularni przymykają oczy i przyjmują za dobrą monetę to, co aplikujący o KP zechcą im zeznać.
A że ci ostatni kłamią w trakcie procedury przyznawania Karty? A niech sobie kłamią. Długofalowo kłamią w naszym interesie, nawet jeśli sami o tym nie wiedzą.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/371386-nie-weryfikujmy-narodowosci-karta-polaka-jako-mechanizm-imigracyjny