Sprowadzenie konfliktów społecznych do plemienności jest zarówno łatwe, jak i kompletnie jałowe.
O „koniec z walką plemion” zaapelował 5 grudnia 2017 r. w specjalnym wystąpieniu przed Zgromadzeniem Narodowym prezydent Andrzej Duda. Powiedział, że „nadeszła pora, aby istotą życia politycznego przestała być wyniszczająca walka plemion”, gdyż nadszedł „czas na rozmowę”. Apel piękny, ale nierealistyczny, i to wcale nie z powodu głębokości sporów oraz podziałów. Podziały i konflikty były, są i będą, bo taka jest natura społeczeństw. Często te podziały są „represjonowane” przez państwo albo rządzącą większość, albo po prostu na różne sposoby kamuflowane bądź wypierane. Kiedy jednak dochodzi do jakiegoś społecznego kryzysu, zawsze się ujawniają, a najbardziej wymownym przykładem tego jest wojna w byłej Jugosławii w pierwszej połowie lat 90. W każdej formie istnienia Rzeczypospolitej funkcjonowały ostre podziały i konflikty, a najbardziej „represjonowano” je w czasach niewoli i niesuwerenności. Nie „walki plemion” są problemem, lecz fałszywa świadomość o plemienności. Oznacza to, że znacznie gorsze od „walk plemion” może się okazać przeciwdziałanie tej walce. Z pozycji jakiegoś oświecenia, paradygmatu postępu czy zwykłej potrzeby świętego spokoju i mitycznego ciepełka, czyli Wielkiego Frontu Jedności Narodu. Najczęściej bywa tak, że jeśli w kategoriach walki plemion nie definiuje się, nie podsyca i nie prowadzi inżynierii społecznej bądź zwykłego zarzadzania państwem i społeczeństwem, problem najczęściej sam się rozwiązuje. Choć oczywiście podziałów i konfliktów nie sposób uniknąć, bo społeczeństwa nie są Elojami z powieści Herberta George’a Wellsa „Wehikuł czasu”. Elojami, czyli bezwolnymi, infantylnymi istotami, które nawet nie zdają sobie sprawy z niebezpieczeństw i żyją niczym rośliny bądź zwierzątka w koloniach przypominających hodowle.
Samo określenie „plemię” jest w publicznej debacie negatywnie nacechowane, choć nie ma po temu żadnych podstaw. Plemię czy wspólnota plemienna oznacza po prostu przedpaństwową lub niepaństwową formę organizacji społeczeństwa i wskazuje tylko na to, że podstawą wspólnoty jest pokrewieństwo. Negatywne znaczenie pojęciu „plemię” nadano w związku z poczuciem wyższości tzw. ludów cywilizowanych nad plemionami, choć to poczucie wyższości jest kompletnie arbitralne i bezpodstawne. Tym bardziej że największe zbrodnie i okrucieństwa, z ludobójstwem na czele, mają na koncie nie żadne plemiona, tylko wysoko rozwinięta cywilizacja. Można by powiedzieć, że to, co plemienne w wielu wypadkach jest lepsze niż nieplemienne czy odwołujące się do idei cywilizacyjnego postępu. Nie plemienność jest więc problemem, tylko poczucie wyższości i wywodzone z niego prawo do „cywilizowania” plemion. Problemem jest zatem swego rodzaju cywilizacyjny, kulturowy, aksjologiczny i polityczny imperializm tych, którzy chcieliby wykorzenić plemienność jako coś złego, bo prostego i odwołującego się do elementarnych wartości oraz prymatu pokrewieństwa (niekoniecznie biologicznego). Sprowadzenie konfliktów społecznych do plemienności jest zarówno łatwe, jak i kompletnie jałowe.
Społeczeństwa, w tym polskie (w różnych formach państwowości w ramach I, II czy III RP) dzielą się wedle wartości, interesów, pragnień czy usytuowania w społecznej hierarchii. I demokracja polega na tym, że żadnego plemienia nie chce się na siłę cywilizować czy choćby uznawać za anachronizm i reedukować. We współczesnej Polsce (podobnie jak w innych społeczeństwach) istnieją różne grupy społeczne (plemiona) czy też różne paradygmaty rywalizujące z sobą, ale generalnie mieszczące się w ramach demokratycznych standardów . I wyborcy co kilka lat stawiają na konkretną grupę czy paradygmat, bo związane z nimi wartości bądź rozwiązania uważają za bardziej funkcjonalne czy odpowiedniejsze od innych. Zwycięska grupa, paradygmat czy program (partia) proponują swoje rozwiązania i skutki są oceniane w kolejnych wyborach. Nie po to te propozycje są konkurencyjne, żeby po objęciu rządów ci wybrani natychmiast zaczęli zakładać Wielki Front Jedności Narodu. Demokracja polega właśnie na tym, że raz się realizuje jeden model, a raz inny. Oczywiście w ramach szeroko pojmowanego prawa. Jeśli wszystko miałoby odpowiadać wszystkim, żylibyśmy w raju, a nie w realnych państwach i społeczeństwach. Wystarczy, żeby zapewniona była zmienność paradygmatów, żeby nie było potrzeby i sensu zwalczania plemion czy kończenia wojen plemion.
Zwykle w hasłach o plemienności chodzi o zdominowanie tych uznawanych za głupszych przez tych uznających się za mądrali. Oczywiście i wyłącznie na podstawie samooceny. A gdy już ktoś stawia się w roli arbitra, to oczywiście powinien być uważany za najmądrzejszego z mądrali. Tylko że społeczeństwa tak nie działają. I nie dzielą się plemiennie, lecz w znacznie bardziej skomplikowany sposób. Może warto byłoby więc porzucić kategorie plemienności, bo to najczęściej puste epitety. Nie ma w Polsce żadnej wojny plemion, dlatego przeciwstawienie się jej do niczego nie doprowadzi. Chyba że do pogłębienia fałszywej świadomości. I nie ma sensu apelować o Wielki Front Jedności Narodu, bo to się nigdy w prawdziwej demokracji nie spełni. Współczesna Polska nie jest pod tym względem ani lepsza ani gorsza od pierwszej czy drugiej Rzeczpospolitej. Jest normalna, czyli różnorodna, czyli plemienna.
-
Pomysł na prezent? Dobra książka!
Księgarnia internetowa „wSklepiku.pl” - tysiące tytułów w najlepszych cenach! Gwarancja pewnej i szybkiej wysyłki. Zapraszamy!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/370527-apel-prezydenta-dudy-o-koniec-walki-plemion-to-mrzonka-problem-jest-zle-sformulowany-i-zmistyfikowany