Gdybym rządził przedsiębiorstwem pod tytułem Polska, nigdy bym nie ustąpił przed niesubordynacją moich pracowników, przed samowolą ministrów. Takie ustępstwo to wielki błąd w zarządzaniu. Z takich ustępstw nie rodzi się nic dobrego.
Ponoć premier Beata Szydło nie radzi sobie z całą gromadą mężczyzn w rządzie, którzy robią co chcą i niektóre ministerstwa stały się państwami w państwie - to ma być przyczyną jej odwołania. Wbrew pozorom takie odwołanie nie byłoby jednak decyzją logiczną. Bowiem to nie ona rządzi przedsiębiorstwem pod tytułem Polska, te rządy sprawuje de facto Jarosław Kaczyński i jego najbliższe otoczenie – wszyscy to wiedzą i tak musi być. Beata Szydło jest delegowana do bezpośredniego kierowania, tak samo jak jej ministrowie, których ona zresztą sama dobierała tylko w małym stopniu. Trzeba było zatem w odpowiednim momencie wesprzeć Beatę Szydło, przywołać niektórych panów do porządku, do subordynacji, aby grupa ministerialna działała bez kontrowersji wewnętrznych. To był i jest obowiązek najwyższego szefa i nie sądzę, by ten nie zgadzał się z taką opinią.
Niektórzy – ciekawe, że głównie zażarci przeciwnicy PiS-u, jak np. rockman Kukiz – gromko nawołują do przejęcia premierostwa przez Jarosława Kaczyńskiego. Ale przecież de facto on władzę ma! O cóż więc chodzi? O osłabienie partii. Chodzi o osłabienie bazy, o podkopanie fundamentów gmachu, któremu na imię obóz patriotyczny (bo nie tylko o PiS idzie walka, choć przede wszystkim). Bowiem odejście wodza zawsze osłabia cały obóz. Jarosław Kaczyński jako premier miałby tyle roboty, że kierowanie przez niego partią stałoby się iluzoryczne, jeśli zaś nie, to iluzoryczne musiałoby okazać się kierowanie rządem. Nie wiadomo, co gorsze.
Załóżmy jednak wariant, że obecny szef PiS-u zostaje premierem. Kto wtedy pokieruje partią? To wbrew pozorom jeszcze ważniejsze pytanie, niż kto jest premierem; tak jest zawsze w przypadku każdej partii, która zdobywa w parlamencie większość bezwzględną. Wówczas władze partii czy tego chcą, czy nie, czy są tego świadome, czy nie, to odpowiadają za kraj w zdecydowanie większym stopniu niż rząd. Znane dobrze z czasów PZPR-owskich hasło „Partia kieruje, rząd rządzi” jest prawdziwe nie tylko w systemie jednopartyjnym; w systemie demokratycznym nabiera jednak innego wymiaru, bo podkreśla odpowiedzialność danego ugrupowania politycznego, a nie jego dominację narzuconą siłą. To jest właśnie to, czego nie chce zrozumieć, a może raczej udaje, że nie rozumie, obecna opozycja w Polsce: jest zasadnicza różnica między dominacją z woli ludu, demosu, a dominacją z woli hegemona czy imperatora.
Pytanie, czy taka partia jak PiS da sobie radę w ogniu gorącej walki bez tak silnej osobowości jak Jarosław Kaczyński? Moim zdaniem, nie. I wiadomo, że nie jest to zdanie odosobnione. Kiedy odchodzi silna osobowość, na której opierała się jakaś organizacja, zawsze powstają wielkie trudności. Są one do pokonania tylko wtedy, gdy dany podmiot posiada bardzo mocne struktury organizacyjne, całą sieć hierarchiczną rozciągniętą nad całym krajem, którą trudno rozerwać – jej konstruowanie trwa wiele lat. Takich prawdziwie profesjonalnych struktur PiS jeszcze nie posiada – tak samo zresztą jak wszystkie pozostałe partie polityczne w Polsce. Czy prezes PiS-u dowie się na przykład, co rzeczywiście myślą tzw. doły o ostatnich propozycjach zmian na stanowisku premiera? Rozmawiając z szefami okręgów mało się dowie, bo te okręgi są w terenie słabiutkie; partia jest silna organizacyjnie swoją centralą. A więc oni zjeżdżając do Warszawy już z daleką węszą, co by tu powiedzieć prezesowi, aby wpaść w jego tony, wyczuć jego jeszcze nie ujawnione preferencje. To jest dla nich najważniejsze, a nie przekazanie rzeczywistej opinii tzw. dołów.
Do dziś w obozie PiS-u króluje idea tzw. partii kadrowej, która to idea sprawdza się tylko w początkowej fazie rozwoju. Zarządzana według tej idei organizacja pozbawiona silnej, mocno dominującej postaci stojącej na czele, podupada aż do zaniku. Widać to świetnie na przykładzie Platformy, która pozbawiona Tuska, właśnie podupadła totalnie. Miejmy nadzieję, że do zaniku, bo ich sukces opierał się tylko na wsparciu z zagranicy oraz jednym wielkim oszustwie. PiS jednakże nie jest partią malwersantów, lecz patriotów, dlatego nie możemy nie martwić się o jego kondycję.
Powyższe stwierdzenia trzeba jeszcze uzupełnić o dodatkową, bardzo istotną refleksję. Otóż w obecnej walce politycznej w naszym kraju chodzi przede wszystkim o przywrócenie – lub nie – idei ograniczonej niezależności Polski, którą obóz ideowy Michnika i spółki lansuje od połowy lat 1970., a która została zręcznie przeforsowana przy okrągłym stole, którą następnie tak namiętnie lansowała Platforma m.in. nawołując Berlin do jednoznacznego ogłoszenia jego hegemonii w Europie. Tak naprawdę toczy się walka o być albo nie być Polski prawdziwie suwerennej. Tym bardziej więc trzeba z niezwykłą rozwagą podchodzić do tzw. rekonstrukcji rządu, by nasz obóz zamiast się wzmacniać, nagle się nie osłabił. Nie mamy tych sił tak wiele, ani nie mamy zbyt wiele mocnych, zdeterminowanych i odważnych osobowości, by nimi szastać bez zastanowienia. Trzeba tu być szczególnie uczulonym na podszepty piątej kolumny, która niestety śmiało sobie poczyna w szeregach obozu patriotycznego.
Kiedy zaczęło się mówić o rekonstrukcji rządu, jasnym było, że chodzi o rezygnację ze słabych jego ogniw. W miarę jednak, jak czas mijał, a rekonstrukcja nie następowała, coraz częściej słychać było o zmianach, które miały dotknąć najsilniejsze jednostki! Aż doszło do tego, że nawet tak mocna osobowość i tak doświadczony oraz niebywale szanowany w obozie patriotycznym polityk, jak Antoni Macierewicz, został zakwalifikowany do wymiany. Tymczasem nie było lepszego ministra obrony w III RP. A ci, którym faktycznie powinno się podziękować – wzięli na przeczekanie, przycupnęli. Zarysowała się na horyzoncie karykatura rekonstrukcji i zarazem szczytowe osiągnięcie piątej kolumny.
Nie zapominajmy przy tym, że w przypadku realizacji ostatniej wersji zmiany premiera, a więc na Mateusza Morawieckiego, aż zaiskrzy od starcia ambicji; jest wielu, którzy czują się nie gorsi, a na pewno nieporównywalnie bardziej zasłużeni dla obozu patriotycznego niż Morawiecki junior. Takich iskier nam jednak nie potrzeba. To nie taka iskra miała wyjść z Polski.
A jeśli chodzi o Mateusza Morawieckiego, to życząc mu naprawdę jak najlepiej, przypomnę, że i tak uzyskał niebywale dominująca pozycję w rządzie i to w niezwykle krótkim czasie, bo przecież jeszcze niespełna trzy lata temu doradzał gospodarczo tym, którzy dziś wyprowadzają ludzi na ulicę. Tę dominującą dziś pozycję wicepremier powinien wykorzystać do wsparcia swej szefowej - i sądzę, że jako człowiek uczciwy zrobi to. Osobiście stawiam na to, że Morawiecki junior zostanie pierwszym zastępcą, prawdziwym pierwszym wicepremierem z poszerzonymi kompetencjami.
Przyznam szczerze, iż zaraz po wyborach nie byłem zwolennikiem desygnowania Beaty Szydło na premiera, bo sądziłem, że ma za mało doświadczenia w zarządzaniu jakąkolwiek firmą, a co dopiero tak wielką, jak Polska. Obserwowaliśmy jednak wszyscy jak przechodziła naprawdę olbrzymią i pozytywną metamorfozę, nawet zewnętrzną, jak wykazywała się odwagą w starciu z takimi gigantami, jak Merkel czy Macron. Nigdy nie traciła poczucia suwerenności. Cały czas odwoływała się do wartości chrześcijańskich, co wśród niektórych polityków prawicy niestety wcale nie jest takie oczywiste. Ona jako kobieta i katoliczka rozumiała na przykład, że centra handlowe powinny być w niedzielę zamknięte na cztery spusty, ale zagłuszyli ją faceci z rządu, którzy pojęcia nie mają, co to znaczy dla żony i matki siedzieć prawie w każdą niedzielę za kasą, zamiast w domu za stołem przy rodzinnym obiedzie. I tak przeforsowano męskimi głosami jakieś hybrydy, jakieś co drugie niedziele wolne, które tylko zdezorganizują pracę samych centrów handlowych, komunikacji miejskiej - utrapieniem dla 400 tys. rodzin, mało kto się przejmuje… Intuicja kobieca, widzenie świata prezentowane przez normalną kobietę i matkę uznaję za wielką wartość w tym rządzie. Temu należy się wsparcie, a nie degradacja. Mateusz Morawiecki tego nie wniesie, ma inne walory. Ministrom zaś trzeba przypomnieć, że mają obowiązek pomagać szefowej, a nie ignorować ją, wywyższać się i pysznić swymi sukcesami. Bo tylko zwarty obóz jest silny. O tym powinien ostro przypomnieć prezes, pozbywając się osób prawdziwie nieudolnych, a nawet szkodzących oraz wspierając zdecydowanie panią premier. To jest głos dołów.
Leszek Sosnowski
Laureat 57 krajowych i międzynarodowych nagród fotograficznych, nagród literackich, publicysta, recenzent, wielokrotny juror zakopiańskich Przeglądów Filmów o Sztuce, założyciel i od 20 lat prezes Białego Kruka, autor ponad tysiąca publikacji i wielu książek.
Więcej na https://bialykruk.pl/
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/370463-leszek-sosnowski-premier-beate-szydlo-trzeba-wesprzec-a-nie-odwolywac
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.