„Nazywam się Iza. Jestem Polką i mam 31 lat. Mieszkam w Warszawie i dorastałam w lewicowo-alternatywnym środowisku. Moi znajomi z Zachodu pytają mnie coraz częściej co się dzieje w moim kraju. Są zdziwieni protestami w centrum Warszawy i prawicową przemocą. […] Pytają czy moje miasto stoi w dziś tam gdzie w 1931 stał Berlin, zanim naziści doszli do władzy. Mogę ich uspokoić, tak daleko sprawy jeszcze nie zaszły” - pisze Izabela Szumen, dziennikarka „Gazety Wyborczej” i pisma „Vice” na łamach niemieckiego tygodnika „Die Zeit”.
Jak zaznacza Szumen „Polska przypomina dziś raczej Białoruś sprzed 20 lat, gdy dyktator Aleksander Łukaszenka opuścił kurs zachodni, a Zachód przyglądał się temu bezsilnie”.
Nie da się ukryć, że w Polska skręciła wyraźnie w prawo. Opinia publiczna dostrzegła to podczas obchodów Święta Niepodległości 11 listopada w Warszawie, gdy prawicowe hordy krążyły po mieście, wykrzykując nacjonalistyczne hasła i atakując kontrdemonstrantów. Ci ludzie stanowią na szczęście tylko niewielką część społeczeństwa. Mimo to zamieszki w dniu Święta Niepodległości pokazały, jak bardzo nasze społeczeństwo jest podzielone
—pisze Szumen i pyta: jak mogło do tego dojść?
Kiedy Polska, kraj o pro-zachodnich ambicjach stał się nagle teokracją? Krajem, w którym politycy słuchają katolickich radykałów, a przeciwników politycznych określają jako komunistów i złodziei? Kiedy kościół stał się w Polsce tak potężny? Dziś można wskazać datę początku tej radykalnej rewolucji: jest to 10 kwietnia 2010 roku
—wyjaśnia dziennikarka „GW”. Jak twierdzi „od razu pomyślała, że katastrofa została spowodowana przez przestarzały samolot, złą pogodę i „być może przez niektórych pasażerów, którzy nie potrafili się zamknąć i nalegali, aby piloci lądowali, pomimo złej pogodzie i ciężkiej mgły na słabo wyposażonym lotnisku w Smoleńsku”.
Nie mogłam sobie wyobrazić, że Rosjanie byli winni katastrofy, jak utrzymywali niektórzy demonstranci przed pałacem prezydenckim na Krakowskim Przedmieściu. […]. Wielu moich przyjaciół śmiało się z panicznych reakcji po katastrofie. Nie wiedzieliśmy wtedy jeszcze, że katastrofa smoleńska stanie się wydarzeniem, które podzieli Polskę
—przyznaje Szumen. Według niej „starzy, religijni ludzie ze wsi i małych miasteczek, którzy wcześniej nie mieli poglądów politycznych, zmobilizowali się w swej złości na obcą moc”.
Wierzyli w zamach. To ich zjednoczyło. Poczuli znów sens życia i dumę, bo mogli prowadzić sprawiedliwa walkę przeciwko złu. I podczas gdy starzy się modlili na Krakowskim Przedmieściu młodzi, żądni rozrywki ludzie, tacy jak ja, mijali ich w drodze do klubu nocnego. Czasami dochodziło przy tym do sprzeczek słownych, a nawet rękoczynów, co mi uświadomiło, że Polska nie jest już krajem homogenicznym, tylko krajem podzielonym na dwa społeczeństwa, które się nawzajem nie rozumieją
—czytamy na łamach „Die Zeit”. Zdaniem Szumen protesty na Krakowskim Przedmieściu dały początek „nowym prawicowym ruchom, które rozładowywały swoja nienawiść do liberalnego mieszczaństwa” i ostatecznie do „zwycięstwa PiS w wyborach”. Jednoczesnie dziennikarka „GW” twierdzi, że „liberałowie ponoszą współodpowiedzialność za zwycięstwo prawicy”.
Nie słuchaliśmy starych, zranionych, pogrążonych w żałobie ludzi. Naśmiewaliśmy się z nich i nie traktowaliśmy ich poważnie. Byliśmy aroganccy i odmawialiśmy im prawa do żałoby. Jakkolwiek absurdalne były ich reakcje, nie powinniśmy byli się z nich śmiać. Starsi ludzie czuli naszą pogardę, kpinę z nich w liberalnych mediach. Określaliśmy ich jako pobożnych dewotów, wariatów. To dopiero ich rozzłościło. Nagle Rosja przestała być największym wrogiem, przypuszczalną przyczyną katastrofy, a stali się nim cyniczni, młodzi, proeuropejscy Polacy. Wszechwiedzący. Liberałowie. Wrogowie państwa. Ateiści
—żałuje Szumen. Według niej „my, wykształceni, młodzi, wielkomiejscy Polacy nagle uświadomiliśmy sobie, że nie doceniliśmy potencjału politycznego prowincji, gniewu osób starszych i przegranych”.
Zakochaliśmy się w obietnicach Zachodu i nie zauważyliśmy, co się dzieje wokół nas, że istnieje pokolenie, które nie radzi sobie we współczesnym świecie. […] Nastrój w kraju przechylił się całkowicie w prawo podczas kryzysu uchodźczego. Jarosław Kaczyński przekonywał wyborców do swojej przepełnionej nienawiścią politycznej agendy. Wskrzesił głęboko zakorzenione ksenofobiczne stereotypy
—twierdzi dziennikarka „GW”. Jak zaznacza „pierwszy marsz nacjonalistyczny, przeciwko któremu demonstrowała, miał miejsce w 2009 roku.
Wzięło w nim udział około 200 osób, które wykrzykiwały nazistowskie hasła. W tym roku w nacjonalistycznym marszu wzięło udział aż 60 000 osób. To znaczący wzrost. Marsz Niepodległości i inne demonstracje prawicowe mają sugerować, że polska prawica jest zjednoczona, pełna siły, i pewna swojego zwycięstwa. Zachodni obserwatorzy muszą zdać sobie jednak sprawę z tego, że większość prawicowych demonstrantów nie jest z Warszawy, ale z prowincji. Raz do roku podróżują do stolicy, by rozładować tam swoja frustrację. Nie widzisz ich na co dzień w Warszawie. Żyją na obrzeżach miast, piją wódkę i przygotowują się do rozruchów na stadionach piłkarskich
—podkreśla Szumen. Jak twierdzi „uspokaja ją to, że w Polsce wciąż jest opozycja, która nie da się sterroryzować przez rząd PiS”.
Przekonanych demokratów widać coraz częściej na ulicach podczas protestów. Przeraża to rząd. Dlatego PiS rozpoczął wiele nowych reform - zniesienie podziału władzy, likwidację wolnych mediów, zniesienie prawa do demonstracji. Ale to się nie uda. To, że rząd się boi sprawia, że wciąż mam nadzieję, iż inna, tolerancyjna Polska jest wciąż możliwa. Musimy o to walczyć
—podsumowuje Szumen.
Ryb, zeit.de
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/369754-absurdalne-rozwazania-dziennikarki-gw-w-niemieckim-die-zeit-kiedy-polska-kraj-o-pro-zachodnich-ambicjach-stala-sie-teokracja