Właściwie mógłbym napisać: a nie mówiłem? Dzień po wrześniowych wyborach w Niemczech komentowałem w telewizyjnej „Rozmowie dnia”, że tzw. koalicja jamajska to próba godzenia wody z ogniem, zaś „nein” socjaldemokratów z SPD dla współrządzenia z chadekami nie należy traktować jako ostateczne. I stało się: po fiasku negocjacji CDU/CSU z FDP i Zielonymi, „socis” gotowi są do kontynuacji tzw. wielkiej koalicji.
W polityce „nigdy nie mów nigdy”. Po prawdzie, to nie wielki przegrany w wyścigu do kanclerskiego fotela Martin Schulz odrzucił ewentualną koalicję z partiami Angeli Merkel i Horsta Seehofera (CDU/CSU), przed nim zrobili to jego towarzyszki i towarzysze z zarządu partii, a on, Schulz, chciał nie chciał jedynie powtórzył to w swym żałosnym, powyborczym wystąpieniu. Dla dawnego szefa europarlamentu były to straszne chwile. Przejście SPD do opozycji oznaczało bowiem rozrachunek w jego partii i pozbycie się nielubianego i nieudolnego przewodniczącego. Równie złym rozwiązaniem, nie tylko z punktu widzenia Schulza, byłyby przedterminowe wybory: po pierwsze, to nie on byłby w nich liderem „socis”, po drugie lewica mogła się spodziewać, że uzyska jeszcze mniejsze poparcie niż katastrofalne 20 proc. w głosowaniu sprzed dwóch miesięcy. Stworzenie rządu z chadekami daje natomiast Schulzowi szansę na polityczne przetrwanie, i to na jednym z eksponowanych stanowisk w rządzie federalnym.
W Niemczech rodzi się w bólach koalicja przegranych. W podobnej sytuacji jak Schulz jest sama kanclerz Merkel. Niby jej partia (CDU) wraz z siostrzaną CSU wygrała wybory, lecz z najgorszym rezultatem od 1949r. - tak słabym, że unić aby rządzić skazani są na dokooptowanie „partnerów” z innych partii. Wobec niemożności dogadania się z liberałami z FDP i Zielonymi, do dyspozycji pozostała tylko SPD. Co znamienne, chadeków i lewicę łączy odpowiedzialność za dotychczasowe rządy, czytaj: kryzys zaufania Niemców do wielkich partii, głównie z powodu ich nieodpowiedzialnej polityki imigracyjnej, a innym, spajającym ogniwem jest strach przed przedterminową, wyborczą powtórką. Merkel, Seehofer i Schulz woleliby nie schodzić ze sceny z nalepką: przegrani.
Czyli powrót do rozmów o kontynuacji tzw. wielkiej koalicji CDU/CSU-SPD nastąpić musiał. Dla dobra republiki i z woli wyborców, ma się rozumieć; jak nie patrzeć, na te partie głosowała większość, bo 53 proc. Niemców. A większość, jaka by nie była, to większość. „Nagle” okazuje się, że Merkel, Seehofer i Schulz gotowi są do… kompromisów. Pani kanclerz stwierdziła kategorycznie na zjeździe swej partii w Kühlungsborn (Meklemburgia-Przedpomorze), że ponowne przywołanie rodaków do urn byłoby „całkowitym błędem”, że musi powstać „stabilny rząd, który rzeczywiście przyczyni się do rozwoju kraju”. Na to zareagował w zastępstwie zazwyczaj gadatliwego, dziś małomównego Schulza wiceprzewodniczący Ralf Stegner: „Przyjęliśmy zlecenie”, lecz SPD „nie odda się do dyspozycji za bezcen”…
Gadu-gadu. W obecnej sytuacji chadecy i socjaldemokraci są wręcz skazani na siebie. Co kontynuacja tej spółki oznacza dla Niemiec, a także dla naszego kraju? Na plan drugi zdaje się schodzić kwestia imigrantów, za których SPD nie ma ochoty umierać. Niby „socis” nie chcą ustanowienia górnej granicy dla przychodźców, za czym optują CDU/CSU (do 200 tys. imigrantów rocznie), jednak wszyscy razem zdają sobie sprawę, że to przyczyniło się do kryzysu społecznego zaufania wobec władz federalnych i kompromis w tym względzie jest konieczny. SPD chce wydobyć na plan pierwszy aspekty prospołeczne i na wstępie domaga się wyższego opodatkowania największych dochodów oraz różnorakich form „dowartościowania” obywateli o najmniejszych i średnich zarobkach, w tym zwiększenia wydatków na cele socjalne. Chadecy zaś są za zrównoważonym budżetem, a wszyscy udziałowcy tej starej/nowej koalicji rządowej opowiadają się za działaniami na rzecz pobudzenia rozwoju gospodarki. Czyli - nichts Neues / nic nowego.
Co prawda SPD zapowiada buńczucznie, że zamierza w Bundesrepublice „przywrócić porządek”, na co szef CDU w Meklemburgii-Przedpomorzu Vincent Kokert zareagował, że wyprasza sobie takie „impertynencje”, a jeśli ktoś w SPD „potrzebuje miotły i łopaty”, to na pewno jest nim Martin Schulz”, o którym „za kilka lat nie będzie się pamiętać”, to jednak tylko retoryka na użytek publiki - chadecy i „socis” będą starali się wspólnie wylizać powyborcze rany.
Kontynuacja rządów CDU/CSU-SPD ma dobre i złe strony. Rozwiązuje politycznego pata, ale w tym układzie do roli największej partii opozycyjnej w Bundestagu urasta Alternatywa dla Niemiec (AfD), co ma istotne konsekwencje: jej przedstawiciele będą obejmowali czołowe funkcje w komisjach parlamentarnych, będzie im też przysługiwało pierwszeństwo zabierania głosu w debatach Bundestagu. Na dłuższą metę nie brzmi to optymistycznie, będzie to swoista nobilitacja „alternatywnych”, co - biorąc pod uwagę np. ich prorosyjskość (a także niektórych towarzyszy z SPD), postulaty „uznania realiów”, tj. zajęcia Krymu i wschodniej Ukrainy przez Rosję oraz zniesienia nałożonych na nią sankcji - nie rokuje najlepiej. Wprawdzie o polityce zagranicznej RFN decyduje Merkel, można się też spodziewać, że nie dopuści do obsadzenia niesławnego nie tylko w naszym kraju Schulza na stanowisku szefa niemieckiej dyplomacji, że będzie chciała odbudować swą osłabioną pozycję na arenie międzynarodowej, jednak nie zmienia to faktu, że siła „antypisowców” w parlamencie i nowym gabinecie wzrośnie. Na pociechę można dodać, że Merkel nie daje sobie dmuchać w kaszę i, zgodnie z zasadami Realpolitik zapewne podejmie próbę ocieplenia klimatu między Berlinem i Warszawą.
Tymczasem jest to jeszcze wróżenie z fusów, koalicyjne negocjacje CDU/CSU-SPD dopiero się zaczynają. Pierwsze wnioski będzie można snuć tuż po zaprzysiężeniu nowego gabinetu Merkel. W każdym razie, jak powtarzałem tuż po wyborach i fiasku rozmów o utworzeniu tzw. koalicji jamajskiej, nazywanej przez niemieckich satyryków „koalicją ćpunów”, wszelkie doniesienia o politycznej śmierci Merkel były przedwczesne i przesadzone. A jeśli dojdzie w Niemczech do przedterminowych wyborów, to tylko wtedy, kiedy ona sama zadecyduje, względnie SPD, koalicyjni partnerzy CDU/CSU, gdy po pewnym czasie socjaldemokraci poczują się wzmocnieni i będą mogli liczyć na lepsze wyniki, niż te sprzed dwóch miesięcy. Jedno jest wszakże pewne, niemieccy politycy są pragmatykami, nie robią drugiego kroku przed pierwszym, a obecny kurs wytyczony jest na utrzymanie rządów tej prawicowo-lewicowej spółki.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/368987-koalicja-przegranych-niemieccy-chadecy-i-socis-z-miotla-i-lopata-decyduja-sie-na-wspolne-rzady