O ile w latach 40., 50. i 60. ciotki pilnowały jakieś rewolucji, o tyle teraz właściwie pilnują status quo, czyli chcą, żeby było tak jak było.
Nie tylko w Nowoczesnej nastąpiła zmiana polegająca na wymianie lidera. Taka wymiana nastąpiła też na stanowisku Pierwszej Ciotki Rewolucji, która czasem występuje w roli Pierwszej Ciotki Dobra Rada. Na tej niwie od kilku lat walczą Krystyna Janda z Agnieszką Holland i właśnie reżyserka filmowa zastąpiła aktorkę oraz właścicielkę warszawskich teatrów. Podczas ulicznych protestów 24 listopada 2017 r. na scenie była już tylko jedna Ważna Ciotka Rewolucji – Agnieszka Holland. Tuż po godzinie 20.00 Holland weszła na scenę i przeczytała artykuł 130 konstytucji, czyli właściwie treść prezydenckiej przysięgi. Zgromadzeni docenili aktorskie umiejętności reżyserki, skandując: „Agnieszka, Agnieszka”, ale w gruncie rzeczy docenili Pierwszą Ciotkę Rewolucji. I w tej roli Agnieszka Holland wyjaśniła: „My tutaj zebrani i wszyscy Polacy muszą domagać się od prezydenta dotrzymania przysięgi, którą zakończył słowami ‘tak mi dopomóż Bóg’. Niech mu dopomoże”.
Jest znamienne, że choć w świecie filmu dwie Wielkie Ciotki Rewolucji – Krystyna Janda i Agnieszka Holland są blisko siebie od połowy lat 70., ustępująca Pierwsza Ciotka Rewolucji nie wystąpiła w żadnym filmie tej, która obecnie dzierży ten tytuł. Najbliżej było w „Bez znieczulenia” Andrzeja Wajdy, gdzie Janda gra, ale tam Holland była tylko współscenarzystką. W reżyserowanych przez siebie filmach Holland nie obsadzała Jandy. I zapewne rywalizacja o miano Pierwszej Ciotki Rewolucji odegrała tu jakąś rolę. Największy problem ciotki rewolucji mają bowiem z innymi ciotkami rewolucji. Poza tym wykształcona w praskiej szkole filmowej (FAMU) Holland może nie lubić techniki aktorskiej Jandy, bo jej „histeryczne” aktorstwo mocno jednak odbiega od tego, czego wymagano od aktorów w czeskiej uczelni. Nie bez znaczenia jest też to, że w kwestii ciotek rewolucji Agnieszka Holland ma znaczące doświadczenie biograficzne, jakiego nie ma Krystyna Janda, a o czym będzie jeszcze mowa.
O ciotkach rewolucji autorytatywnie i na podstawie wielu osobistych doświadczeń napisał w autobiograficznej książce „Nowy Świat i okolice” (z 1986 r.) Tadeusz Konwicki. Opisał je jako „panie w średnim wieku, ale jeszcze nie stare, choć zdarzały się śród nich i staruchy pamiętające jeszcze Lenina, na ogół niezbyt urodziwe, choć bywały i niebrzydkie, a nawet z pewnymi skromnymi pretensjami męsko-damskimi”. Ciotki rewolucji „były zazwyczaj czarniawe, (…) krótko ostrzyżone, energiczne, zdecydowane w odruchach, rozkochane w marksizmie-leninizmie i fanatycznie oddane władzy ludowej. (…) Siedziały one w gabinetach Komitetu Centralnego, w zakątkach Ministerstwa Bezpieczeństwa, w salkach kolaudacyjnych kinematografii, a także w skromnych pokoikach wydawniczych czy redakcyjnych. (…) Wiem, że wielu ludzi uciekało przed nimi jak przed zarazą”. Klasyczną ciotką rewolucji była matka Agnieszki Holland, Irena Rybczyńska, nie zajmująca najwyższych stanowisk w czasach największej aktywności innych ciotek, ale głównie z powodu młodego wieku (choć mając zaledwie 23 lata została naczelną „Nowej Wsi”).
Współczesne ciotki rewolucji mają podobne pretensje jak te z późnych lat 40. i z lat 50., opisane przez Tadeusza Konwickiego, przyjmują równie groźne miny i są równie fanatyczne oraz oddane sprawie. Współczesne ciotki rewolucji mają wiele wad tych z lat słusznie minionych (dla niektórych ciotek niesłusznie minionych) plus swoje własne, a te ostatnie należy zapisać na konto genderowego i feministycznego zdziecinnienia, które dotknęło także kręgi ciotkarskie, choć mają one różne intelektualne pretensje. O ile jednak w latach 40, 50. i 60. ciotki pilnowały jakieś rewolucji, o tyle teraz właściwie pilnują status quo, czyli chcą, żeby było tak jak było. Są więc konserwatywnymi ciotkami rewolucji, co samo w sobie mogłoby się wydawać sprzeczne, ale w wypadku osób posługujących się głównie dialektyką takie nie jest. Współczesne ciotki rewolucji bronią status quo w formule George’a Orwella i Giuseppe Tomasi di Lampedusę, czyli „wiele się musi zmienić, żeby nic się nie zmieniło”. Wszystko odbywa się jednakowoż w wersji zdziecinniałej, bo – jak często przypominam za Benjaminem Barberem - żyjemy w czasach „etosu infantylizmu”. Infantylny jest więc także obraz demokracji liberalnej jako najwyższego i ostatecznego z ustrojów - na takiej samej zasadzie, na jakiej najwyższym etapem rozwoju ludzkości był komunizm, często z przymiotnikiem „naukowy”. A dla ciotek rewolucji z czasów PRL był on bezwzględnie najwyższy i najwspanialszy. Skoro zatem liberalna demokracja jest ostatnim i najlepszym etapem w dziejach ludzkości, trzeba tego bronić. Stąd konserwatywna momentami obrona liberalnej rewolucji, choć oczywiście ważniejszy jest moment rewolucyjny, bo liberalna demokracja jest dla ciotek nie do pomyślenia bez idei czy też ideologii postępu. I w tym Agnieszka Holland jednak zdecydowanie przebija Krystynę Jandę, prawdopodobnie z powodu kwestii biograficznych.
W roli Pierwszej Ciotki Rewolucji Agnieszka Holland demonstruje przymus i zarazem obowiązek zajmowania się problemami tego świata, a szczególnie Polski. A robi to z takim zapamiętaniem, jakby najważniejsi na świecie politycy nie mogli rozpoczynać dnia inaczej niż od lektury jej najnowszych przemyśleń. Właśnie przemyśleń, a nie filmów, bo z tym mógłby być pewien kłopot. Pierwsza Ciotka Rewolucji niejako służbowo musi się tym wszystkim zajmować, albowiem ktoś kiedyś mógłby ją spytać o zdanie, szczególnie ktoś z zagranicy, a wtedy musi tego kogoś odpowiednio oświecić. Przecież ciotki rewolucji uważają siebie za ambasadorki i misjonarki oświecenia, które chętnie przeciwstawiają „średniowieczu”, o którym oczywiście nic nie wiedzą, ale co to za problem.
Ciotka rewolucji musi być zaangażowana, zaś wiedza to kwestia wtórna. Jak bowiem powiedziała ustępująca Pierwsza Ciotka Rewolucji, czyli Krystyna Janda, „artystka nie ma prawa mieć nic w dupie”. Dlatego Pierwsza Ciotka III RP niczego tam nie ma - z urzędu, a nie tylko z poczucia misji. Z wyjątkiem tych, których uważa za niegodnych, a jest ich niestety sporo. I tu znowu sprawdza się myśl sformułowana przez George’a Orwella i Giuseppe Tomasi di Lampedusę, czyli historia zatacza koło i Pierwsza Ciotka Rewolucji Agnieszka Holland dogoniła ciotki opisywane przez Tadeusza Konwickiego. Dogoniła, choć wydawało się jej, że z nimi walczyła, przynajmniej w niektórych swoich filmach, np. „Kobiecie samotnej”, „Zabić księdza” czy „Gorejącym krzewie”. Bycie ciotką rewolucji okazuje się więc stanem umysłu, być może gdzieś wdrukowanym, i choć jest tłumione, w końcu wychodzi na powierzchnię. Dlatego objęcie przez Agnieszkę Holland funkcji Pierwszej Ciotki Rewolucji jest w pełni zasłużone i historycznie zrozumiałe oraz uzasadnione.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/368873-to-wazniejsza-zmiana-niz-w-nowoczesnej-holland-zastapila-jande-w-roli-pierwszej-ciotki-rewolucji