Daleki jestem od tego, by w dziedzinie polityki, w odróżnieniu od części kolegów, doradzać cokolwiek Jarosławowi Kaczyńskiemu. Pozwalam sobie jedynie rozważyć argumenty – za lub przeciwko zmianie na stanowisku premiera. A zatem - za pozostawieniem Beaty Szydło przemawia niemal wszystko: jest świetnym mówcą, oazą spokoju, a jednocześnie pewnym swoich poglądów, zdecydowanym pójść na zwarcie z najsilniejszymi, wytrawnym już dziś politykiem. Jest popularna, sprawna i ma wielkie sukcesy. Wpadek – zero. Tymczasem wymiana premiera w trakcie kadencji musi oznaczać jeden przekaz: coś poszło nie tak. Czegoś zabrakło. Niestety, każde przejście na inne stanowisko w przypadku premiera RP musi także oznaczać pewnego rodzaju, być może jedynie czasową, ale jednak degradację. No, chyba, że kolejnym przystankiem ma być Pałac Prezydencki. Powtarzam: niczego nie doradzam, to czyste dywagacje.
Wreszcie argument bolesny, ale szczery: Jarosław Kaczyński takiej popularności, jak Beata Szydło, nie zdobędzie. No, chyba że rynek mediów stanie wreszcie na obie nogi: polską i zagraniczną. O ile, rzecz jasna, uznamy taki stan za optymalny. Bo np. tacy Niemcy, Francuzi, Rosjanie czy Amerykanie uznaliby go za próbę samobójczą. Raczej zdobywają wpływy w innych krajach, niż pozwolą na regularną kampanię antyrządową, prowadzoną przez zagranicznych biznesmenów i polityków.
Plus wymiany premiera jest jeden. Nie ma dziś w Polsce człowieka, który bardziej nadawałby się na to stanowisko niż Jarosław Kaczyński. Program, doświadczenie, jakość, bezkompromisowość w sprawach najważniejszych, wystarczy tej laurki. Jeśli jednak zmiana układu sił na scenie politycznej, o której prezes PiS wspominał już kilkakrotnie, związana z wyraźnym skłonem głowy państwa w stronę elektoratu opozycji, wymaga zatopienia własnego okrętu flagowego, jakim jest dzisiejsza premier, to znaczy, że sytuacja jest dużo poważniejsza niż nam się śniło. Trudno zresztą, by nie była, skoro nadciągają miesiące, które zdecydują o wyniku kolejnych wyborów: samorządowych, parlamentarnych, europejskich i prezydenckich.
Widać, że opozycja już nie stworzy konkurencyjnego programu. Miota się od negacji 500 plus po ogłaszanie, że tylko PO da radę to finansować, od przyjmowania imigrantów po nieprzyjmowanie i z powrotem, od bycia – jak Rafał Trzaskowski – kandydatem z Krakowa po bycie – jak Rafał Trzaskowski – kandydatem z Warszawy, w której zresztą, jak dziś przekonuje „w ogóle nie działał”. Partia rządząca zaś ma przed sobą dwa lata kolejnych prób, marszów i wielkiej zagadki, w którą stronę danego dnia skręci akurat prezydent. Jeśli prawdą byłoby, że Andrzej Duda domaga się dymisji Antoniego Macierewicza to osobiście mam już coraz mniej pytań. Pierwsze z brzegu: dlaczego?
Podsumowując: w szachach trzeba czasem poświęcić pionka, by wygrać. Tyle że Beata Szydło to dziś po tej stronie szachownicy królowa, a Antoni Macierewicz – jedna z dwóch, obok Zbigniewa Ziobry, wież Zjednoczonej Prawicy. Poświęcenie tak wysokich figur nie pomoże królowi. Ba, w szachach oznacza niemal pewną klęskę. Wiem, polityka to co innego. Tak tylko mi się skojarzyło.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/368850-w-szachach-trzeba-czasem-oddac-pionka-by-wygrac-ale-poswiecenie-dwoch-figur-musi-oznaczac-klopoty