Dziś poszła w eter wiadomość, że jakoby Jarosław Kaczyński nie wymieni na stanowisku premiera Beaty Szydło z powodów zdrowotnych. Do tej pory zmiana na stanowisku premiera była traktowana jako pewnik. Przedostatnia wiadomość, bodajże z początku ostatniego tygodnia brzmiała, że mityczna rekonstrukcja dokona się do 6 grudnia (Mikołajki), ale wczoraj czy przedwczoraj (szczerze mówiąc tracę już rachubę) zdążyłem się dowiedzieć czego innego. Najpierw ma nastąpić w Sejmie odrzucenie wotum nieufności Platformy Obywatelskiej, a dopiero potem zmiany w składzie gabinetu Rady Ministrów. Czyli, jakby nie patrzeć, termin przegrupowania we władzach Rzeczpospolitej przesunie się na styczeń następnego roku. Cały ten kontredans wokół rekonstrukcji zaczyna przypominać kota, który kolejny miesiąc kręci się za własnym ogonem. W takiej sytuacji zaniepokojony właściciel zwierzęcia udaje się do kociego psychiatry, albo behawiorysty, bo na pewno z kociakiem cos jest nie tak. Innymi słowy mamy do czynienia z 1234-ym odcinkiem „Sagi rodu Nieskończonych”. Problem polega jednak na tym, że to wcale nie jest zabawne. Ministrowie siedzą jak na szpilkach, a opinia publiczna powoli traci cierpliwość. Nie jestem jak niektórzy komentatorzy permanentnym bywalcem „salonów”, ale utrzymuje kontakt z wieloma zwykłymi ludźmi, którzy popierają „dobra zmianę”. Coraz częściej odbieram masę telefonów. Zdenerwowani znajomi zdają jedno podstawowe pytanie „o co tu chodzi?”. To jest kwestia dosłownie chwili, kiedy sytuacja ta znajdzie swoje odbicie w spadających sondażach. Zresztą już według moich informacji następuje spadek, choć na razie minimalny. Ale nawis trzeszczy posadach i lada moment ruszy lawina. Dlaczego? Ponieważ elektorat nie cierpi jak partia sprawia od miesięcy wrażenie, jakby się zajmowała tylko sobą. Czy tego nikt nie widzi? Co z tego, że wskaźniki gospodarcze są satysfakcjonujące, a rząd premier Beaty Szydło odnosi sukcesy, także na niwie zagranicznej (wizyta we Francji),
skoro wszystko przykrywa chocholi taniec wokół wymiany ekipy sprawującej władzę. Kiedyś w jednym z programów telewizyjnych na pytanie o rekonstrukcję przypomniałem scenę ze spaghetti westernu Sergia Leone „Ten dobry, ten zły, ten brzydki”. Przypomnę ją jeszcze raz. Rewolwerowiec bierze kąpiel w blaszanej wannie pełnej piany, kiedy pojawia się inny z wycelowaną w niego bronią. Chce go zabić. Ale za nim nacisnął spust rozpoczął wygłaszać kazanie od słów „szukałem ciebie od ośmiu miesięcy …” itd. Podczas kiedy gunmen upajał się swoim słowotokiem, potencjalny cel wyciągnął ukrytą pod pianą „czterdziestkę piątkę” i wpakował mu kilka kul w pierś, kładąc go na miejscu trupem. - When you have to shoot, shoot; don’t talk (kiedy masz strzelać, strzelaj, a nie gadaj) – powiedział do martwego przeciwnika, opuszczając swojego dymiącego jeszcze z lufy „sześciostrzałowca”. I podobnie powinno być z rekonstrukcją. Nie gadać przez kilka miesięcy tylko robić raz a dobrze. Chyba, że chce się jak powiedział książę Bogusław Radziwiłł z „Potopu” – Własną pracę, własnymi potargać rękoma.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/368698-rekonstrukcja-rzadu-czy-brazylijska-telenowela