Miało być dwutorowo: ulica i zagranica. Mimo licznych wezwań i wielu prób, ulica zawiodła. Nie zawodzi tylko topniejąca grupa beneficjentów „nienormalności” w „ten-kraju”. Na zagranicę Platforma z nazwy Obywatelska i jej Nowoczesna mutantka też nie mają już co liczyć. Prezydent Emmanuel Macron ostentacyjnie wyściskał i wycałował premier Beatę Szydło…
Na co liczyli Grzegorz Schetyna, Ryszard Petru i im podobni bojownicy o „wolność i demokrację” w Polsce? Trzeba nie znać społeczeństwa własnego kraju albo być po prostu niespełna rozumu, by wierzyć, że dzięki szczuciu zagranicy przeciw demokratycznie wybranemu rządowi PiS, który - o „zgrozo” - konsekwentnie realizuje swe przedwyborcze zapowiedzi, można zyskać szerokie poparcie Polek i Polaków. Wedle powtarzanych jak mantra, wyrażanych z ubolewaniem opinii przez „totalnych opozycjonistów”, Polska znalazła się w międzynarodowej izolacji. Dlaczego? Bo nowe władze, następcy swatów „brzydkiej panny na wydaniu” (licentia poetica min. Wł. Bartoszewskiego), upomnieli się o… polskie interesy.
Nie będę przypominał, na jakich zasadach spółka PO-PSL budowała nasze relacje z bliższymi i dalszymi sąsiadami. Definiuje je jedno słowo: poddaństwo. Dość wspomnieć spotkanie wówczas szefa MSZ Radosława Sikorskiego z dyplomatami akredytowanymi w naszym kraju, na którym wywodził, że „Polska nie prowadzi własnej polityki zagranicznej”, oraz jego późniejszy „hołd berliński”. To jasne, że po odrzuceniu przez rząd PiS linii gabinetu premiera Donalda Tuska w naszych relacjach z zagranicą musiała nastąpić cofka. Z punktu widzenia Berlina, Paryża, Brukseli czy Moskwy, najbardziej wygodne byłyby bezwolnie ustępliwe władze w Warszawie. Takie właśnie, jak PO-PSL. Zakulisowe, a potem nawet nieskrywane wsparcie „zagranicy” dla „totalnej opozycji”, oraz działania propagandowe propagandowe zmierzały w istocie do przewrotu w Polsce. Tymczasem społeczne uznanie dla polityki gabinetu PiS zamiast maleć, wzrosło. Totalna klapa! Przedmiotowe traktowanie naszego kraju, acz nie bez oporów, pomału przekształca się w podmiotowe, a najlepszym tego wyrazem jest właśnie spotkanie premier Szydło z prezydentem Francji.
Do zagranicy zaczęło docierać, że czasy, gdy można było w sprawach polityki międzynarodowej nakazywać Polsce, jak prezydent Jacques Chirac, trzymanie języka za zębami, kłaść pod naszym nosem gazową rurę na dnie Bałtyku, przy „milczącej akceptacji” Warszawy, czy decydować o naszej polityce obronnej i uzbrojeniu bezpowrotnie minęły. Nowy rząd nie zadowala się blichtrem rzekomego partnerstwa w ramach wydmuszki Trójkąta Weimarskiego, ani teatralnym klepaniem po ramionach. Minęły zaledwie dwa lata, ale trzeba być ślepcem, by nie dostrzegać już zaistniałej, jakościowej zmiany w stosunku do naszego kraju. Krótko mówiąc, „zagranica” nie musi nas kochać, ma nas szanować. W tym kontekście twitterowy „alarm” Tuska brzmi jak wołanie na puszczy; słabnący poza granicami, skompromitowany w kraju do szpiku kości były premier, obecnie gastarbeiter w Brukseli dzięki niemieckiej protekcji, usiłuje zawrócić kijem Wisłę…
Chciał nie chciał, 40 mln kraj w sercu Europy, jakim jest Polska, to już nie popychadło, w stolicach dotychczasowego, unijnego dyrektoriatu narasta świadomość, że rząd PiS nie jest tymczasowy, a nasz kraj, do którego bliżej członkom grupy Wyszehradzkiej i Trójmorza (niezależnie od istniejących różnic w poszczególnych kwestiach), lepiej mieć za partnera, tak w sensie politycznym jak i gospodarczym. Irytacja Francji z powodu zerwania kontraktu na przestarzałe caracale, których sami nie chcieli na wyposażeniu swojej armii, musiała minąć i mija. Tym bardziej, że i Francja nie chce być zdominowana przez partnerskie Niemcy, podobnie jak w równie trudnej sytuacji finansowej, zadłużone po uszy Włochy itd.. Polityka to sploty różnorakich interesów. Także wyspiarze ze Zjednoczonego Królestwa potrzebują w obliczu „brexitu” silnego sprzymierzeńca w UE, nie mówiąc o pomniejszych krajach, począwszy od Litwy po borykajacą się z własnymi problemami Grecję.
„Wszyscy o tym wiedzą, że są między nami rozbieżności”, ale „istnieje także zbieżność, chcemy działać, pójść naprzód, definiować nasze wspólne działania”, podkreślił prezydent Macron. Niczego to jeszcze nie załatwia, ale zmiana tonu jest wyraźna. „Polska ma swoją wizję zmian w UE, które z naszego punktu widzenia konieczne są po to, aby Europejczycy mieli poczucie tego, że jest ich wspólnym domem”, powiedziała premier Szydło. Na rozwiązanie kwestii bilateralnych, jak choćby rozbieżności co do kwestii pracowników delegowanych, potrzebne będą nie tylko dwustronne uzgodnienia, podobne zastrzeżenia do francuskiego projektu ma Hiszpania, Portugalia czy Niemcy. Trudno jeszcze mówić o przełomie, ale postrzeganie naszego kraju przekształca się z aroganckich wcześniej połajanek w rzeczowy, konstruktywny dialog. Ku rozczarowaniu PO, Nowoczesnej i zbliżonych kręgów, górę bierze pragmatyzm zagranicy. Rzekoma izolacja Polski, czytaj: wzrost znaczenia naszego kraju, okazała się umysłową izolacją i kolejną, totalną porażką „totalnej opozycji”.
Cóż, punkt widzenia zależy od punktu siedzenia: „Macron jest zaniepokojony sytuacją w Polsce”, zatytułowała swą relację rosyjska, Międzynarodowa Agencja Informacyjna „Sputnik”, opracowująca swe doniesienia także po polsku. „Alarm! Ostry spór z Ukrainą, izolacja w Unii Europejskiej…” - huknął na Twitterze przewodniczący Rady Europejskiej Donald Tusk - „strategia PiS czy plan Kremla? Zbyt podobne, by spać spokojnie”. Czyżby były premier starał się o posadę w „Sputniku”? I komu tu jest bliżej do kremlowskich dzwonów…?
Ze swej strony doradzałbym Tuskowi pracę w Gazpromie, gdzie mógłby liczyć na protekcję już tam zatrudnionego, byłego kanclerza Gerharda Schrödera, a może nawet i przyjaciela z sopockiego molo, samego prezydenta Władimira Putina…
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/368664-umyslowa-izolacja-i-kolejna-porazka-totalnej-opozycji-prezydent-francji-wysciskal-szefowa-rzadu-izolowanej-polski