Tak długo szukały partie totalnej opozycji tego, co je łączy, a nie dzieli, aż znalazły. Trochę przypominało to poszukiwania własnego ogona prowadzone przez Kłapouchego w „Kubusiu Puchatku”, bo od pierwszego dnia ich „walki”, o to, która jest twardszą opozycją, nawet dziecko widziało, że łączy je wszystko. A najbardziej - pociąg do władzy, samej w sobie. Nie do zaspokojenia, rzecz jasna, gdy u władzy są inni.
Od samego początku, i Nowoczesna, która powstała podobno „z braku zgody na politykę prowadzoną przez PO” (cytat z członka kierownictwa partii), i Platforma Obywatelska - miały program wspólny i krótki: „Nie dla PiS”. „Nie” – dla wszystkiego, co PiS robi i mówi, „nie” – dla 500 plus i wszelkich reform. „Tak” – dla muzułmańskich imigrantów i zmniejszenia naszej suwerenności na rzecz Unii Europejskiej. Było łatwe do przewidzenia, że tam, gdzie dwie partie mają taki sam program, tam prędzej czy później jedna drugą wchłonie. Nieuchronność tę potęgowały różnice w politycznym doświadczeniu Ryszarda Petru i Grzegorza Schetyny. Żaden nie ma charyzmy, ale ten drugi od lat zastępuje ją sprytem. Na niepozbieranego i wiecznie udającego kogoś, kim nie jest, lidera Nowoczesnej – to wystarczyło.
Bo Nowoczesnej już nie ma. Co szczególnie zabawne, w weekend jej członkowie mają wybierać nowego lidera lub umocnić poparcie dla Petru. Indyk myślał o niedzieli… Panu Ryszardowi, w obliczu nieuchronnej porażki z Katarzyną Lubnauer, wspieraną przez Kamilę Gasiuk-Pihowicz, a pewnie i całe pospolite ruszenie nowoczesnych kobiet, z wyłączeniem Joanny Schmidt, grunt naprawdę zapłonął pod nogami. Albo postanowił więc pozostawić za sobą spaloną ziemię, oddając swoją partię Schetynie za kilka paciorków i błyskotek, albo naprawdę wierzy, że w swoich wiecznie za dużych, słomianych butach „okiwa” na końcu lidera PO, czekającego tylko na moment, by połamać mu piszczele. Panie Ryszardzie, niech pan już zejdzie z tego boiska, jeśli nie chce pan skończyć na noszach.
Panu Ryśkowi trudno zresztą współczuć, widziały gały, w co grały, i gdzie w czasie „puczu” latały. Schetyna robił z siebie już wiele w polskiej polityce, ale rubryki „pajac” jeszcze nie odhaczył. Odcinał się od żenujących „występów” Muchy czy Nitrasa, przeprosił za Szczerbę. Powtórzmy – na tle „małego Kazia” rządzącego, przynajmniej do weekendu, Nowoczesną, wystarczy tych Schetynowych „przymiotów” aż nadto. Wprawdzie czeka go jeszcze niejedna rozgrywka o przywództwo w partii (kandydat Trzaskowski na Brutusa nadaje się znakomicie, bo w niemal każdej sprawie zmienia zdanie), ale na ścianie sypialni poroże politycznego jelenia z Madery może sobie pan Grzegorz powiesić już dzisiaj.
Trzaskowski zaś to ostatni as w platformerskim rękawie. Do dziś mocno chroniony (i chroniący się) przed byciem kojarzonym z największymi aferami swoich partyjnych kolegów. Nienagrany u Sowy, młody, kulturalny, wypisz wymaluj – platformerski odpowiednik Andrzeja Dudy sprzed kampanii. Pytanie jednak brzmi – czy Duda zwyciężył bardziej dzięki przymiotom zewnętrznym, czy dobremu programowi? Śmiem twierdzić, że pierwsze przysporzyło wprawdzie nieco niezdecydowanych, ale dopiero to drugie zmiotło konkurenta aż do Budy Ruskiej. Trzaskowski takiego programu nie ma. Bo nie ma go Platforma. Jak już ustaliliśmy – jej jedyna wizja dla Polski to „odsunąć PiS”. A potem, jak łatwo się domyślić, znowu doić, doić, doić…
Paweł Rabiej miał w Warszawie pewne szanse. Sam je zresztą upatrywał w dwóch mocnych trendach: niechęci wielu Warszawiaków (wielkie korporacje, kasta prawnicza, młodzi z kompleksami Europy, urzędnicy mianowani przez poprzednią władzę…) do PiS oraz – potężnej irytacji mieszkańców na rządy/nierządy Hanny Gronkiewicz-Waltz, tudzież jej bezczelne samozadowolenie. Pomijając już nawet (choć na szczęście się nie da) sprawy związane z mafijną „reprywatyzacją” kamienic, placów i skwerów, wystarczy przypomnieć otwierane dla picu tunele, które natychmiast trzeba było zamykać z powodu ulewy, zapaść komunikacyjną czy kilkuletni… przetarg na budowę drugiej linii metra. Jeśli dodać do tego liczne koszmarki wypływające z ust Gronkiewicz-Waltz na temat pomników smoleńskich czy faszyzmu w Warszawie, widać, że Trzaskowski będzie mógl swoją kampanię opierać na wszystkim, ale nie na „dorobku” swojej partyjnej koleżanki, wiceprzewodniczącej PO.
Ale przecież i Rabieja dziś w zasadzie już nie ma. Nie można w polityce osiągnąć niczego, mówiąc 7 listopada: „Mam absolutną determinację. Nie wycofam się (…). Nie zrezygnuję (…). Nie poprę kandydatury Rafała Trzaskowskiego (…). Błędem jest wystawienie kogokolwiek, kto reprezentuje PO. To spowoduje, że te wybory będą się koncentrowały na reprywatyzacji, zamiast na tym, co dla Warszawy najważniejsze”, a już 23 listopada twierdzić, że „to będzie dobre rozwiązanie. Bardzo się z tego cieszę. Rafał Trzaskowski to jest jednak postać nowa”. Dał się pan, panie Pawle, „wycyckać” swemu liderowi, którego „cyckają” dziś już nawet pana koleżanki z partii? O co tu chodzi? Tak, wiem. „Chodzi o to, by miasto Warszawa było nasze” – wyjaśnił Petru, a Schetyna potakiwał.
Pożyjemy, zobaczymy - ilu jest w stolicy ludzi chcących, by w spowitym mafijno-urzędniczo-prawniczą pajęczyną mieście wszystko pozostało, tak jak było. Pamiętajmy – rozpoznawalność Trzaskowskiego, także w Warszawie, jest wciąż bezdennie niska. Według ostatnich sondaży nie zna go aż… 63 procent respondentów. Łatwo policzyć, iż większość ankietowanych, oddając na niego „głos”, nadal nie ma pojęcia, że to wymarzony kandydat Hanny Gronkiewicz-Waltz i wierny uczeń Donalda Tuska. Kiedyś oznaczałoby to gruby, polityczny „teflon”, dziś niesie ze sobą zapach aferalnej spalenizny.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/368640-nowoczesna-chciala-wyciac-petru-to-teraz-petru-wytnie-nowoczesna