Od dłuższego czasu mówi się o rekonstrukcji rządu. Z tygodnia na tydzień prognozy zmieniają się jak w kalejdoskopie. W końcu po dwóch miesiącach pojawiania się mniej lub bardziej trafionych rozwiązań rysuje się następujący obraz zmian.
Jarosław Kaczyński ma zastąpić premier Beatę Szydło na fotelu premiera, Prezydent RP przejmuje politykę zagraniczną, a w miejsce ministra Witolda Waszczykowskiego ma wejść desygnowany przez duży pałac Krzysztof Szczerski. Do tego mają dojść jakoby zmiany strukturalne w konsekwencji, których zostaną zlikwidowane ministerstwa infrastruktury i cyfryzacji. Wszystko to miało być zrobione do 4 grudnia, ale dziś okazuje się, że termin rekonstrukcji zostanie znowu przesunięty na styczeń. Powodem ma być pomysł odrzucenia w pierwszej kolejności wotum nieufności, które składa Platforma Obywatelska. Tak więc rekonstrukcyjny taniec jeszcze trochę potrwa i tak naprawdę nikt nie jest w stanie dać dziś stu procentowych gwarancji jaka figura się skończy. Jedno w tym wszystkim jest niepokojące. Spór pomiędzy Prezydentem RP, a ministrem obrony narodowej Antonim Macierewiczem. Jesteśmy najsilniejszym państwem i podstawowym ogniwem tzw. Wschodniej flanki NATO, mającym bezpośredni styk z potężną armia rosyjską, a także państwem kierowanym przez agresywnego przywódcę. Dlatego wszelkie zawirowania wewnętrzne, tym bardziej na linii MON-Pałac Prezydencki w żadnym przypadku nie są pożądane. Tymczasem konflikt narasta do tego stopnia, że w kuluarach mówi się nawet o postawieniu poważnego warunku przez prez. Andrzeja Dudę. W przypadku objęcia stanowiska premiera przez Jarosława Kaczyńskiego głowa państwa ma jakoby skorzystać ze swego konstytucyjnego uprawnienia i nie powołać po raz drugi szefa resortu obrony na tę funkcję. Pojawiają się spekulacje, że miejsce Antoniego Macierewicza mógłby zająć Joachim Brudziński. Ale zanim przejdę do wniosków w tym miejscu należ przypomnieć w skrócie historię tego sporu.
W lipcu b.r. światło dzienne ujrzała informacja o wszczęciu postępowania sprawdzającego przez Służbę Wywiadu Wojskowego w stosunku do dyrektora Departamentu Zwierzchnictwa nad Siłami Zbrojnymi w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego gen. Jarosława Kraszewskiego. Sprawa o tyle dziwna, że jeszcze 29 lutego 2016 r. prezydent RP Andrzej Duda, na wniosek Ministra Obrony Narodowej Antoniego Macierewicza, mianował go z dniem 1 marca 2016 na stopień generała brygady. Ale być może SKW dopatrzyło się w życiorysie oficera pewnych faktów, które wymagały dokładniejszej kontroli. Nie wiemy, a postępowanie trwa. Według najnowszych informacji pewne szczegóły mamy poznać do połowy grudnia. Tak czy inaczej gen. Kraszewskiemu z „automatu” cofnięto poszerzony dostęp do informacji niejawnych. Z kolei według przecieków z pałacu powodem wszczęcia postępowania miała być rzekoma niezgoda na planowane tradycyjnie awanse generalskie w dniu Wojska Polskiego 15 sierpnia. Do nominacji nie doszło na skutek odmowy głowy państwa, a prezydent RP poczuł się dotknięty działaniami SKW, za które jego zdaniem odpowiedzialny był MON, jako zwierzchnik tej służby. W dodatku zarzucał resortowi blokowanie mu dostępu do akt sprawy gen. Kraszewskiego w m.in. wywiadzie Krzysztofa Szczerskiego dla Gazety Polskiej. I tu mieliśmy do czynienia z pierwszym minięciem się z prawdą przedstawicieli głowy państwa.
Według przepisów SKW nie może wydać tajnych dokumentów osobie postronnej, a prezydent nie wyraził woli ani odwiedzenia siedziby SKW osobiście, ani zaproszenia ministra obrony do siebie, mimo oddania się do dyspozycji w tej sprawie szefa resortu. Kolejną odsłoną sporu był kontrolowany przeciek nominacji do portalu Onet.pl najprawdopodobniej z kręgów zbliżonych do BBN. Dziennikarka Edyta Żemła opisała w miarę szczegółowe charakterystyki oficerów, którzy mieliby zostać awansowani na wyższe stopnie w drugim podejściu t.j. na święto Niepodległości w dniu 11 listopada. Były to tajne dokumenty, o których przed wysłaniem do BBN-u zawartości wiedzieli tylko minister obrony oraz dyrektor departamentu kadr MON. Do awansów nie doszło kolejno raz, natomiast konflikt skrzętnie wykorzystywały opozycyjne media w formie mniej lub bardziej nieuzasadnionych ataków na Antoniego Macierewicza. Negatywnie o działalności MON często wypowiadali się oficerowie (krewni i znajomi przysłowiowego królika) odsunięci wcześniej od stanowisk przez szefa resortu i proces ten trwa do dziś. Napaści na MON dotyczyły również przewlekłości zakupów uzbrojenia i braku przedstawienia koncepcji nowej struktury dowodzenia. Moim zdaniem zarzuty w większości są chybione.
Do tej pory w wojsku nie wypracowano struktury, która by w sposób fachowy wybierała najważniejsze cele zakupów. Polska nie dysponuje nieograniczonymi zasobami finansowymi i dlatego niezbędny był zespół wskazujący priorytety. Dopiero niedawno w ramach Strategicznego Przeglądu Wojskowego takowy powstał i działa. W związku ze zmianami w doktrynie obronnej NATO Polska musi reagować elastycznie, dopasowując się ze swoją strategią. To wszystko staje się gotowe dopiero teraz, po dwóch latach pracy. Wiemy, że najważniejsze są okręty podwodne uzbrojone w pociski samosterujące, śmigłowce szturmowe (siła ognia), a nie przenoszące oddziały (te dopiero w drugiej kolejności) oraz rakiety „Patriot”. Minister Macierewicz i jego podwładni przez dwa lata wyprowadzili na prostą zabagnioną organizacyjnie armię czego dobitnym przykładem chaosu był zakup do niczego nam nie przydatnych drogich „Caracali”. Reorganizacja struktury dowodzenia też się ślimaczy, ale znów i w tym przypadku opór materii stawia Duzy pałac. W końca rąbka tajemnicy postanowił uchylić sam szef resortu obrony w swoim wywiadzie dla Gazety Polskiej, TVP Info i Radia „Wnet”. W zasadzie zdefiniował on główny problem przewlekłości zmian, a także konfliktu z prezydentem, choć nie przyznał tego otwarcie. Można przypuszczać, że zrobił to w odpowiedzi na nieco „showmeńskie” zachowanie głowy państwa, która zwróciła się nagle do stojących dziennikarzy słowami:
Jak będzie [min. obrony] wobec uczciwych oficerów stosował takie ubeckie metody, jak Platforma stosowała wobec niego, to będzie kiepsko.
W odpowiedzi min. Macierewicz dyplomatycznie odrzekł, że nie komentuje wypowiedzi prezydenta. Z drugiej strony krótko później w najnowszym wywiadzie dla GP opisał działania pewnej wpływowej grupy oficerów w Wojsku Polskim tymi słowami:
Jaruzelski zapewnił, że jeśli chodzi o polską armię, to on na pokolenia zabezpieczył dominację środowisk związanych ze Związkiem Sowieckim. Wydawało się wówczas, że mamy do czynienia z pewną bufonadą. Później jednak zapoznałem się z dokumentami dotyczącymi systemu nazwanego <<złotym funduszem>> (oficjalna nazwa: Fundusz Przyspieszonego Rozwoju).
(…) To sformalizowana grupa ludzi, którzy przynależność do złotego funduszu mieli zapisaną w oficjalnych dokumentach personalnych żołnierza. To byli młodzi ludzie, wyselekcjonowani na początku lat 80. z całej kadry oficerskiej, jako ci, którzy będą w przyszłości dowodzili polską armią. Wojsko miało czuwać nad ich rozwojem i przygotowaniem do roli dowódców
— kontynuował minister.
(…) To niewielka grupa, ale wciąż bardzo wpływowa – nawet jeśli znajduje się dzisiaj poza armią. I przypomnę tylko, że peerelowski pomysł Funduszu Przyspieszonego Rozwoju próbował reaktywować w 2012 r. minister Tomasz Siemoniak
— wskazał.
Myśl swoją rozwinął w TVP Info:
Być może słowo „bunt” idzie za daleko, bo mamy do czynienia z pewną akcją polityczną. To była instytucja komunistyczna, stworzona po to, by wyselekcjonować kadrę, która będzie wierna komunizmowi nawet po jego upadku
By w Radiu „Wnet” natychmiast zastrzec:
MON reformuje, zmienia armię tak, żeby była zdolna obronić Polskę - to jest naszym celem. (…) są środowiska, które próbują temu przeszkodzić. Oczywiście w żadnym wypadku nie mówię o Biurze Bezpieczeństwa Narodowego.
Choć zastrzeżeniom nie było końca można się jednak pokusić o stwierdzenie, że coś jest na rzeczy. Minister Obrony w każdym razie trafił w sedno problemu. Wojsko to niestety jeszcze układ powiązań korporacyjno-towarzyskich, z którymi trzeba walczyć. Z przykrością stwierdzam, że może to sprawiać wrażenie, iż prezydent wykorzystuje ten stan rzeczy do wzmacniania swojej pozycji. Podobnie jak zrobił to w przypadku reformy sądownictwa. Jednak wszelkie naciski na odwołanie ministra obrony moim zdaniem nie służą naszej racji stanu. Owszem Antoni Macierewicz ma swoje wady, a jego rzekomy następca Joachim Brudziński swoje zalety, ale nie zmienia się koni w połowie przeprawy przez rwącą rzekę, albowiem jest ona obarczona niepotrzebnym ryzykiem. Na pewno straci się cenny czas.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/368411-szef-mon-trafil-w-sedno-wojsko-to-niestety-jeszcze-uklad-powiazan-korporacyjno-towarzyskich-z-ktorymi-trzeba-walczyc