Parę tygodni temu, przed setną rocznicą Rewolucji Październikowej, w Moskwie odsłonięto pomnik ofiar politycznych represji. Widziałem go we wtorek. Ogromna ściana, zbudowana z niewyraźnych ludzkich sylwetek z zamazanymi rysami – jakby duchów, wynurzających się z mgły przeszłości, robi wrażenie.
Pomnik odsłaniał sam Putin. I jest to kolejna w czasie ostatniego roku wiadomość tego typu. Bo odsłonięto też monument na moskiewskim Butowie – starym poligonie, największym w stolicy Rosji miejscu masowych rozstrzeliwań okresu Wielkiego Terroru. Poświęcono, również z udziałem prezydenta, cerkiew pod wezwaniem Nowomęczenników – czyli kapłanów zamęczonych za wiarę. Na ulicach miast (zwłaszcza obu stolic) coraz częściej spotyka się skromne tabliczki – elementy nietypowej akcji: przypominają, że w tym domu mieszkał kiedyś ktoś, aresztowany i zamordowany (albo zamorzony w łagrze) przez bolszewików. Również w kilku miastach prowincjonalnych powstały ostatnio obiekty pamięci o ofiarach.
To częściowo dzieło niezależnych inicjatyw społecznych, ale częściowo – władz. A i to, co wygenerowano społecznie, w rosyjskim systemie mogło zostać skutecznie przez władze zablokowane. A nie zostało.
Wyraźnie widać, że putinowskie władze, mimo swojego czekistowskiego rodowodu i mimo flirtów z ideą traktowania Stalina jako „wielkiego działacza państwowego”, „odnowiciela rosyjskiej potęgi”, przyjęły jednak kurs na bardzo ostrożne demontowanie komunistycznego dziedzictwa. Rewolucję bolszewicką traktują jako zło, które wyrządziło ogromną krzywdę Rosji i Rosjanom. Nie są w tym wszystkim ani konsekwentne, ani radykalne, ale biorąc pod uwagę dominujące w ich kraju historyczne poglądy (inna sprawa, że ta dominacja jest po części efektem różnych aspektów polityki tychże władz właśnie) oraz proweniencję rządzących i charakter stworzonego przez nich systemu trzeba dostrzec to, co robią. I odnotować – bo jeszcze niedawno mało kto uważał taki obrót spraw za prawdopodobny. Wielu wydawało się wręcz, że rosyjska autorytarna elita władzy pójdzie w kierunku wręcz przeciwnym.
A moskiewski pomnik, jak już powiedziałem, robi wrażenie. I satysfakcja byłaby pełna, gdyby…
Gdyby nie pewien fakt. Oto w skład pomnikowego kompleksu wchodzą dwie ściany, pokryte napisami o treści: „pamiętaj!” w różnych językach. Najczęściej ta fraza powtarza się (co zupełnie zrozumiałe) po rosyjsku. Jest we wszystkich językach państw bałtyckich. Jest po niemiecku. Nawet po francusku, hiszpańsku i angielsku, choć mówiący tymi językami więźniowie gułagów wprawdzie istnieli, ale byli bardzo nieliczni.
I tylko w naszym języku, choć przez radziecki system represji przewinęło się kilkaset tysięcy Polaków, z których życie straciło (jeśli liczyć wraz z ofiarami wymierzonej w naszych rodaków – obywateli przedwojennego ZSRR „operacji polskiej” NKWD) około 300 tysięcy - nie ma…
„Zapomnieli…” – skomentował ironicznie jeden z Polaków, z którymi oglądaliśmy pomnik.
I to boli.
Łyżka dziegciu psuje smak beczki miodu. I potwierdza, że antybolszewicka pamięć w wersji, lansowanej przez sojusz Kremla z Cerkwią, jest bardzo rosyjskocentryczna. Rewolucyjni szaleńcy skrzywdzili Rosjan i o mało nie zamordowali Rosji. W domyśle, przynajmniej dla niektórych – to był spisek antyrosyjski. Wspominanie nierosyjskich ofiar zakłóca tę perspektywę.
Można skoncentrować się na tym elemencie, i uznać że szklanka jest do połowy pusta. Można też jednak raczej ucieszyć się, że jest ona do połowy pełna. Tym bardziej, że do niedawna wydawało się, iż nie będzie żadnej szklanki. Jeśli bowiem w umysłach Rosjan utrwali się świadomość, że bolszewizm był zbrodniczy, nawet w takiej wersji – to jest kwestią czasu, kiedy szklanka napełni się całkowicie.
Więc mimo pominięcia Polaków – dobrze, że na moskiewskim Prospekcie Sacharowa stanął ten pomnik.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/368352-ostrozna-destalinizacja-rosyjskiej-pamieci-historycznej-mozna-by-przyklasnac-tylko-ze