Jana Śpiewaka można żartobliwie nazwać reprywatyzacyjnym hipsterem, bo tematem przejmowania kamienic i działek w Warszawie zajmował się, zanim stało się to modne. Dziś kulisy afery odsłaniane są przez media, Komisję Weryfikacyjną, a Hanna Gronkiewicz-Waltz musi tłumaczyć się ze swoich decyzji (lub ich braku). Jeszcze kilkanaście miesięcy temu taka sytuacja nie była jednak oczywista - i to między innymi o tym opowiada nam Śpiewak w „Ukradzionym mieście”.
Książka ta do swoisty dossier afery reprywatyzacyjnej w Warszawie - Śpiewak kreśli szkic przynajmniej kilkunastu spraw, o których im więcej Czytelnik wie, tym szerzej otwiera mu się nóż w kieszeni. Są sprawy znane szerzej opinii publicznej (jak działka przy Chmielnej), jest kilka nowych historii (jak reprywatyzacyjne działania pewnego generała…), są też nieznane dotąd kulisy przejęcia działek, o których słyszeliśmy. Oszczędzę państwu konkretów, bo każdy z tych adresów to osobna, szczegółowa opowieść: czasem grozy, czasem z pogranicza politycznego kabaretu, innym razem z niemal mafijnym klimatem w tle.
Każda z tych historii nadaje się na film sensacyjny - choć czasem jest to tania produkcja klasy B. To smutne opowieści o bezkarnych biznesmenach, którzy pozwami i procesami wymuszali ciszę i spokój. O beztroskich urzędnikach stołecznego ratusza, o kulejących instytucjach III RP, o mediach, które nie spełniły swojego obowiązku… Wyliczać można długo.
No właśnie, skoro o mediach mowa, to na zachętę pokażę państwu mały fragment tego, jak działały największe firmy dziennikarskie spod znaku III RP. Śpiewak opowiada między innymi taki fragment:
Na kolejnych stronach można poczytać, jak szybko trafił na medialny celownik, stając się przedmiotem nagonki i zleceń. Ale „Ukradzione miasto” to nie tylko gorzka recenzja wystawiona tytułom medialnym III RP czy otoczeniu politycznemu Hanny Gronkiewicz-Waltz i samej pani prezydent. Często zresztą to środowiska - jak chce Śpiewak - przenikające się, współpracujące, kryjące te same przewiny. Do czasu, ale jednak był to szczelny układ.
Książka Śpiewaka to, niestety, ponura opowieść o państwie, które jest bezbronne, gdy kilka wpływowych osób, wspartych przez kilka innych, jeszcze bardziej wpływowych, robi na własności tego państwa wielkie interesy. To także smutna recenzja wystawiona sędziom, którzy stworzyli bardzo korzystne orzecznictwo sądowe dla rekinów biznesowych żerujących na bezsilności instytucji państwa. Państwo z kartonu - jak lubi pisać Śpiewak. Pytanie otwarte, na ile ostatnie dwa lata pozwoliły zmienić ten stan rzeczy. W sprawie wyjaśnienia afery po listopadzie 2015 roku zrobiono dużo - i CBA, i prokuratura, i Komisja Weryfikacyjna, i media, i nawet poniekąd sądy mocno popchnęły tę sprawę do przodu. Możemy tylko domyślać się, jak bardzo skuteczne w obronie byłby ten układ, gdyby nie zmiana władzy. I to również puenta tej książki, choć być może nie po myśli Śpiewaka.
Nie po myśli, bo ostatnia część książki to swoisty manifest polityczno-ideowy Jana Śpiewaka, który wydaje się ruszać z małą kampanią wyborczą przed wyborami samorządowymi (choć oficjalnie nie ogłosił startu). Jestem ciekaw, na ile powszechne oburzenie na Hannę Gronkiewicz-Waltz, układ reprywatyzacyjny i całą Platformę, połączone z dość odruchową niechęcią do PiS, przełoży się na wynik wyborczy Śpiewaka. Wyborcy w Warszawie są bardzo specyficzną grupą, kierującą się motywacjami i intuicjami dość odległymi od wyborców w innych rejonach Polski.
Niezależnie od sympatii politycznych, partyjnych i ideowych, „Ukradzione miasto” warto przeczytać i zachować na pamiątkę. Pamiątkę czasów, w których polityczny mecz między instytucjami 40-milionowego państwa a grupą cwaniaków i złodziei kończy się wynikiem 0:4. Krok po kroku te straty są odrabiane; również dzięki wysiłkowi takich ludzi jak Śpiewak. Jego nowa książka to dowód na to, że można - nawet jeśli wydaje się, że wszystko sprzymierzyło się przeciwko.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/367671-nowa-ksiazka-spiewaka-to-nie-tylko-niezle-dossier-afery-reprywatyzacyjnej-to-rowniez-czerwona-kartka-dla-ukladu-iii-rp-recenzja