Donald Tusk przyjął zaproszenie prezydenta Andrzeja Dudy nie tylko dlatego, żeby sprawdzić, jak jest obecnie odbierany, ale także w nadziei skłócenia obozu rządzącego i jego zwolenników. Przyjęcie zaproszenia sugerowało bowiem elektoratowi „dobrej zmiany” jakieś porozumienie z prezydentem przeciw PiS czy chęć budowania tak szerokiej antypisowskiej koalicji, żeby swoje miejsce znalazła w niej także głowa państwa. Reakcje w mediach społecznościowych przed 11 listopada zdawały się potwierdzać oczekiwania Tuska, ale już same wydarzenia w Święto Niepodległości te rachuby rozbiły w pył. Donald Tusk nie został przez prezydenta Dudę przywitany, a gdy składał wieniec, przedstawiono go jako reprezentację „instytucji europejskich” i połączono z wiceprzewodniczącym europarlamentu Ryszardem Czarneckim. A potem były już gwizdy i buczenie. Nie lepiej było pod koniec uroczystości, gdy Donald Tusk uciął sobie pogawędkę z prezydent Warszawy Hanną Gronkiewicz-Waltz, która sama entuzjazmu ostatnio nie wywołuje. Jeśli pobyt Tuska 11 listopada w Warszawie uznać za „test Salwatora”, to były premier oblał go z kretesem, czym sam był najwyraźniej zaskoczony i zniesmaczony. Gdy zabrakło partyjnej klaki, jak 19 kwietnia 2017 r., okazało się, że Tusk nie bardzo ma na kogo liczyć.
Kubeł zimnej wody wylany 11 listopada na rozgrzane głowy tych, którzy wciąż widzą w Tusku zbawcę (jak i na niego samego) nie oznacza, że zniknie mit Salwatora i skończą się próby jego kreowania. Co najwyżej będzie tłumaczenie, że w Święto Niepodległości Donald Tusk nie budzi pozytywnych skojarzeń – przede wszystkim ze względu na jego dawne wypowiedzi o polskości oraz jego specyficzne relacje z Niemcami i Angelą Merkel, a także z powodu stawiania się w kontrze do polskiego rządu w roli przewodniczącego Rady Europejskiej.
Tusk jest przez wiele środowisk traktowany jak ostatnia deska ratunku, więc wciąż będzie w Polsce pompowany, na przykład jako kandydat na prezydenta w 2020 r. Ale to, co się stało 11 listopada 2017 r. sprawia, że mit Tuska będzie coraz bledszy. A coraz większe znaczenie będzie miała jego odpowiedzialność za katastrofę smoleńską oraz patologie ujawniane przez sejmową komisję śledczą ds. Amber Gold i przez Komisję Weryfikacyjną w sprawie warszawskiej „reprywatyzacji”. Poza tym pod nieobecność Tuska Polska się zmieniła, i to niekorzystnie dla niego, przede wszystkim gospodarczo, ale także, gdy chodzi o poczucie narodowej dumy, godności i obrony polskiego honoru oraz interesu. Donald Tusk jest Polakom coraz bardziej obcy i coraz częściej utożsamiany ze zmarnowanymi szansami rozwojowymi oraz z licznymi patologiami. Jeśli ten proces będzie trwał w takim tempie jak w ostatnich dwóch latach, za dwa lata Donald Tusk nie będzie miał w Polsce żadnej roli do odegrania. Mało tego, cała jego aktywność może się skupić na obecności w prokuraturach i przed komisjami, a może także w sądach. I świadomość tego, pogłębiona wizytą w Warszawie 11 listopada 2017 r., może skłonić samego Tuska do porzucenia planów o politycznym benefisie w Polsce na długo przed wyborami prezydenckimi w 2020 r. Jedno wydaje się pewne: problemem Tuska będzie wyłącznie jego przeszłość. A przyszłość jawi się jako coraz mniej pewna, a wręcz bardzo niepewna.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Donald Tusk przyjął zaproszenie prezydenta Andrzeja Dudy nie tylko dlatego, żeby sprawdzić, jak jest obecnie odbierany, ale także w nadziei skłócenia obozu rządzącego i jego zwolenników. Przyjęcie zaproszenia sugerowało bowiem elektoratowi „dobrej zmiany” jakieś porozumienie z prezydentem przeciw PiS czy chęć budowania tak szerokiej antypisowskiej koalicji, żeby swoje miejsce znalazła w niej także głowa państwa. Reakcje w mediach społecznościowych przed 11 listopada zdawały się potwierdzać oczekiwania Tuska, ale już same wydarzenia w Święto Niepodległości te rachuby rozbiły w pył. Donald Tusk nie został przez prezydenta Dudę przywitany, a gdy składał wieniec, przedstawiono go jako reprezentację „instytucji europejskich” i połączono z wiceprzewodniczącym europarlamentu Ryszardem Czarneckim. A potem były już gwizdy i buczenie. Nie lepiej było pod koniec uroczystości, gdy Donald Tusk uciął sobie pogawędkę z prezydent Warszawy Hanną Gronkiewicz-Waltz, która sama entuzjazmu ostatnio nie wywołuje. Jeśli pobyt Tuska 11 listopada w Warszawie uznać za „test Salwatora”, to były premier oblał go z kretesem, czym sam był najwyraźniej zaskoczony i zniesmaczony. Gdy zabrakło partyjnej klaki, jak 19 kwietnia 2017 r., okazało się, że Tusk nie bardzo ma na kogo liczyć.
Kubeł zimnej wody wylany 11 listopada na rozgrzane głowy tych, którzy wciąż widzą w Tusku zbawcę (jak i na niego samego) nie oznacza, że zniknie mit Salwatora i skończą się próby jego kreowania. Co najwyżej będzie tłumaczenie, że w Święto Niepodległości Donald Tusk nie budzi pozytywnych skojarzeń – przede wszystkim ze względu na jego dawne wypowiedzi o polskości oraz jego specyficzne relacje z Niemcami i Angelą Merkel, a także z powodu stawiania się w kontrze do polskiego rządu w roli przewodniczącego Rady Europejskiej.
Tusk jest przez wiele środowisk traktowany jak ostatnia deska ratunku, więc wciąż będzie w Polsce pompowany, na przykład jako kandydat na prezydenta w 2020 r. Ale to, co się stało 11 listopada 2017 r. sprawia, że mit Tuska będzie coraz bledszy. A coraz większe znaczenie będzie miała jego odpowiedzialność za katastrofę smoleńską oraz patologie ujawniane przez sejmową komisję śledczą ds. Amber Gold i przez Komisję Weryfikacyjną w sprawie warszawskiej „reprywatyzacji”. Poza tym pod nieobecność Tuska Polska się zmieniła, i to niekorzystnie dla niego, przede wszystkim gospodarczo, ale także, gdy chodzi o poczucie narodowej dumy, godności i obrony polskiego honoru oraz interesu. Donald Tusk jest Polakom coraz bardziej obcy i coraz częściej utożsamiany ze zmarnowanymi szansami rozwojowymi oraz z licznymi patologiami. Jeśli ten proces będzie trwał w takim tempie jak w ostatnich dwóch latach, za dwa lata Donald Tusk nie będzie miał w Polsce żadnej roli do odegrania. Mało tego, cała jego aktywność może się skupić na obecności w prokuraturach i przed komisjami, a może także w sądach. I świadomość tego, pogłębiona wizytą w Warszawie 11 listopada 2017 r., może skłonić samego Tuska do porzucenia planów o politycznym benefisie w Polsce na długo przed wyborami prezydenckimi w 2020 r. Jedno wydaje się pewne: problemem Tuska będzie wyłącznie jego przeszłość. A przyszłość jawi się jako coraz mniej pewna, a wręcz bardzo niepewna.
Strona 2 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/366634-11-listopada-donald-tusk-z-kretesem-przegral-test-zbawcy-polski-i-juz-moze-sie-nie-podniesc?strona=2